D
Deleted member 427
Guest
Bardzo pouczające w kwestii rzekomego wyzysku chłopstwa przez szlachtę są archiwalne dane statystyczne. W dawnej Rzeczypospolitej dość regularnie odbywano tzw. 'lustracje' dóbr królewskich, zarządzanych przez starostów – była to podstawa do obliczania zobowiązań finansowych tychże wobec monarchy i wobec państwa. (...) Dla celów podatkowych, ponieważ obowiązywał podatek podymny, naliczany w proporcji do ilości zagród chłopskich, o wiele mniej dokładne dane istnieją także dla dóbr prywatnych. Historycy wykorzystują te materiały dość powszechnie do szacowania strat, jakie Rzeczpospolita ponosiła w wyniku najazdów i wojen. (...) W każdym razie, na terenie jednego z województw bodaj po 'Potopie' liczono w stosunku do stanu wyjściowego 6% dymów w dobrach państwowych, 10% w dobrach duchownych i 18% w prywatnych. Jeśli te liczby nie są do końca precyzyjne, to w każdym razie proporcja między nimi była taka właśnie, bo na to specjalnie zwróciłem uwagę i zapamiętałem. Dane te pochodziły, oczywiście, ze spisu przeprowadzonego w dwa czy trzy lata po zakończeniu działań wojennych, konsumują więc już efekt pierwszej fali powojennej odbudowy.
Co z nich wynika zatem? Nie sądzę, aby rabując, gwałcąc, mordując i paląc, Szwedzi zwracali uwagę na to, czy rabują, gwałcą, mordują i palą poddanych króla, biskupa czy prywatnego szlachcica. Najprawdopodobniej cały teren został zniszczony do gołej ziemi. Coś jak Warszawa po tym najgłupszym polskim powstaniu. Tyle tylko, że chłopskie zagrody w dobrach prywatnych były odbudowywane trzy razy szybciej niż w dobrach państwowych – a w dobrach duchownych, prawie dwa razy szybciej, niż w dobrach państwowych.
Można zakładać, że w przypadku królewszczyzn, chłopi, którzy cieszyli się tam względnie największą swobodą, byli też po prostu zdani sami na siebie. Odbudowali więc tyle zagród, ile byli w stanie to zrobić własnym wysiłkiem. Duchowni, dbając o swoje beneficja bardziej widać niż starostowie o królewskie majątki, okazali swoim poddanym pomoc, która podwoiła efekty ich pracy. Natomiast właściciele dóbr dziedzicznych wygrzebali ostatnie grosze i pomagali swoim włościanom tak efektywnie, że rezultat ich wysiłku został potrojony.
(...)
Reasumując, stosunki pomiędzy wsią a dworem opierały się na wzajemnych korzyściach, a nie na jakimś mitycznym 'wyzysku'! Oczywiście że szlachta, kiedy już się jej udało zmonopolizować władzę publiczną, czyniła z tego monopolu taki użytek, jaki zwykle monopolista czyni. Na przykład, pozbawiła chłopów prawa apelacji od własnych sądów patrymonialnych do sądów królewskich. A także ograniczyła, jak tylko mogła, możliwość porzucania przez chłopów ziemi. Z tym, że interes własny nie pozwalał im 'przycisnąć śruby' ponad miarę: przecież, gdyby tych chłopów rzeczywiście 'do gołego' ostrzygli, to po pierwsze, kto by pracował na pańskim i daniny znosił, a po drugie – prawo prawem, ale przy braku efektywnej policji i nielicznym, zajętym ciągle na dalekich pograniczach wojsku, takie 'przyciśnięcie śruby' ponad miarę mogłoby się groźnym buntem skończyć. Do takiego buntu na ziemiach polskich i litewskich nigdy nie doszło: znamy tylko marginalny incydent Kostki Napierskiego na Podhalu oraz wojny kozackie, które jednak miały o wiele bardziej złożone przyczyny. Już sam ten fakt dowodzi, że wieś była na ogół zadowolona. Istnienie licznych, a ciągle ponawianych ustaw przeciw zbytkowi wśród chłopstwa (zakaz noszenia przez chłopów złotych łańcuchów, zakaz uprawiania przez chłopów gier hazardowych, itp. – samo ponawianie takich zakazów jawnie wskazuje, że musiały być nieskuteczne…) dowodzi, że w normalnych warunkach system ten stwarzał możliwość osiągnięcia przez wieś niejakiej zamożności. W razie klęski zaś, stwarzał chłopstwu poczucie bezpieczeństwa – bo dwór, jak by co, pomoże.
http://boskawola.blogspot.com/2010/03/j ... m-byo.html