Dlaczego libom zawsze z wiekiem odbija palma?

Brehon

Well-Known Member
555
1 483
Okazuje sie, ze feudalizm to jednak byl...prawdziwym kapitalizmem, a okres liberalizmu to ino kupa dodrukowanej kasy. Tylko jesli dodrukowanie kasy zapewnilo Zachodowi trwajaca 200 lat dominacje...to dlaczego inne kraje nie zrobily tego samego? 200 lat dominacji brzmi jak dobra reklama dla drukujacych....

Hmm, IMO nie jest to takie głupie myślenie. Przecież sporą część swojej obecnej potęgi USA zawdzięczają właśnie eksploatowaniu obecnego systemu finansowego, dzięki któremu mogą bezkarnie dodrukowywać pierdyliony dolarów. Strzelam, że podobnie mogło to wyglądać, kiedy imperia kolonialne, z Wielką Brytanią na czele, mogły narzucać podatek inflacyjny połowie świata. Polityka inflacyjna samodzielnie będzie prowadzić do katastrofy, ale w połączeniu z ekspansją terytorialną / narzucaniem swojego pieniądza na coraz to nowych rynkach, może prowadzić do sporych korzyści dla tego ekspansywnego państwa (oczywiście kosztem terytoriów zależnych).
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920
Wielu libertarian nie sympatyzuje/walo z Rand i objektywistami.
Mi się obiektywizm też nie podoba, ale jej "Atlas Zbuntowany" jest najpopularniejszą libową książką i czepianie się że jest słabym filozofem jest śmieszne. To filozofia w sam raz dla przeciętnego czytelnika.

mogą bezkarnie dodrukowywać pierdyliony dolarów

Aby to robić trzeba osiągnąć pewien poziom rozwoju. Mam wrażenie, że Woziński stawia wóz przed koniem.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Kluczowe dla zrozumienia dlaczego libertarianizm jest skazany na pozostanie ideologią piwniczną są dwa terminy: awersja do ryzyka oraz dylemat gapowicza.
Awersja do ryzyka?
Bez jaj.

Niestety dla libertarian, wygląda na to, że niska awersja do ryzyka koreluje z duża dozą agresji i skłonnością do dominacji nad innymi. Ci, którzy nie chcą pokornie wypełniać cudzych rozkazów, płacić innym haraczu ani kłonić się przed wodzami, najczęściej sami pragną pobierać haracze, wydawać rozkazy i odbierać cudze pokłony. Mało któremu wilkowi wystarczy niezależność i wolność - dlatego nazywają sie wilkami. Wiki muszą zagryzać słabsze wilki i chcą korzystać ze swojej wolności, a ich walka ma na celu jedynie ICH wolność, a cudza stoi z nią w sprzeczności.
Kurwa bzdura.
Jest dokładnie na odwrót. Ci co nie chcą słuchać rozkazów innych, sami nie lubią ich wydawać.

No tak, ale jak ktoś do zrozumienia libertarianizmu, musi czytać innych i się na nich powoływać.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Coś wartego odnotowania się tam w ogóle pojawiło?

Jak zwykle w takich przypadkach, można się pokusić o kolejną próbę odpowiedzi na tytułowe pytanie. Libom palma odbija nie z wiekiem, a przebiegiem doświadczenia oraz pogłębianiem znajomości środowiska libertariańskiego. :)

Dlaczego w ogóle ludzie zajmują się jakąkolwiek działalnością i jej nie przerywają, porzucając dla czegoś innego?

Otóż można na problem spojrzeć trochę jak projektanci gier, starający się rozgrywkę przygotować tak, aby w miarę możliwości gra wciągała a gracze jej nie porzucali. Wraz ze stałym dostępem do internetu i upowszechnioną praktyką wysyłania danych dotyczących posunięć graczy, developerzy uzyskali wgląd w odbiór ich pracy; dzięki wykorzystaniu narzędzi diagnostycznych są w stanie określać problemy z designem poziomów oraz innych kwestii sprawiających trudności ludziom, dla których zostały stworzone. Dowiadują się, co w ich grach działa, a co nie.

Skoki trudności między levelami, nieprzemyślane wzrosty krzywej uczenia, kiepski balans, nieintuicyjne interfejsy, niezrozumiałe lub wprowadzające w błąd komunikaty dotyczące zadań i questów - wszystko może przełożyć się na porzucenie rozgrywki i odróżnić pozycję dla której gracze zostają no-life'ami od tej, co nawet kijem by nie tknęli.

Ostatecznie w większości przypadków chodzi o gratyfikację i odpowiedni dobór trudności wyzwań. Wyzwanie zbyt wymagające na początek odstraszają i zniechęcają. Liche nagrody, nieatrakcyjny przebieg model rozgrywki nudzą i nie generują ekscytacji niezbędnej do przedłużenia zainteresowania i żywotności tytułu.



A jak właściwie wygląda życiowa gra w libertarianizm? Jakie są w niej nagrody za uczestnictwo? Jaką ścieżkę rozwoju mają gracze, którzy zdecydują się zaangażować i wziąć w niej udział? Co jest celem tej gry i jakie są określone środki, które należy stosować, aby odnieść powodzenie, przynajmniej na jakimś niskolevelowym etapie? Do czego gracze są zachęcani, a do czego zniechęcani, co się w tej grze im opłaca a co nie? Dlaczego ktoś miałby w to w ogóle grać i z jakich osiągnięć mógłby czuć dumę?

Wydawać by się mogło, że libertarianizm jako gra powinien polegać na dążeniach ustanowienia cywilizacji ładu bezpaństwowego; premiować wysiłki przybliżające tęże oraz karać kontrproduktywne. Znajdować ludziom podrzędne cele do osiągania, wyzwania z jakimi przychodziłoby im się mierzyć, poprzez jakie mogliby się wykazywać na rzecz idei, odpowiednio do posiadanych talentów, kwalifikacji czy charakterów, budując swoją pozycję w ruchu i przez nakręcanie wewnątrzgrupowych rywalizacji, intensyfikować wysiłki całości. Pełnić też rolę integracyjną, ustanawiając jakieś wspólne miarodajne cele do osiągnięcia, do jakich każdy mógłby przyłożyć rękę czy portfel, pozwalające oszacować wspólnocie swoją siłę i dać asumpt nie tylko do radości ze wspólnie osiągniętego zamierzenia, ale też do wyższego zawieszenia poprzeczki w przyszłości.

Ale czy tak w rzeczywistości jest? Czy jeżeli do naszego środowiska wchodzi ktoś nowy, jeszcze świeży i zafascynowany anarchokapitalistyczną perspektywą, potrafimy kogoś takiego wykorzystać dla zwiększenia potencjału oddziaływania idei? Czy jesteśmy w stanie oszlifować diament i użyć go po obróbce dla jeszcze większych korzyści naszego środowiska? Czy w ogóle pracujemy z ludźmi, szkolimy ich czy przerabiamy w krasomówców, by skuteczniej nawoływali do wolności, by zrobili z niej wielką sprawę? Czy potrafimy kapitalizować promocję anarchokapitalizmu; żyć i zarabiać na dążeniu do niego? (Byle dżenderowcy, działacze na rzecz praw homoseksualistów czy innych zwierząt albo przyrody, etc - potrafią i jeszcze wciągają w to innych.)

Bez takich instytucjonalnych ram, ustanowionych schematów działania i zbiorowej organizacji, choćby na najogólniejszym kulturowym poziomie, trudno cokolwiek stworzyć. Z braku namacalnych efektów wynikających z istnienia libertarianizmu bierze się poczucie jego bezradności; pesymizm i zniechęcenie. Akademicy jak Wójtowicz piszą swoje teksty, ale głównie sobie a muzom, bo oddźwięk zyskują niewielki a i sławy z tego nie ma. "Praktykom" nie zaimponują, sami też nie dostąpią specjalnych zaszczytów, więc po pewnym czasie stwierdzą, że nie ma dla kogo pisać, bo ani z tego hajsów, ani innego splendoru, w sumie nawet wśród swoich. Pisać, oczywiście można, ale w ramach herbertowskiego dawania świadectwa albo masturbacyjnego popisu, nie przekłada się to na nic konkretnego i do akapu nie jest od tego nawet o krok bliżej.

Można więc powiedzieć, że libertarianizm i libertarianie cierpią z kilku powodów:
  • swojego indywidualizmu, uniemożliwiającego wykrzesanie pełnego zaangażowania dla czegoś więcej niż swój prywatny interes, kanapowego rewolucjonizmu,
  • braku szczegółowo przemyślanej doktryny politycznej i opracowanej metody jej implementacji w społeczeństwie,
  • braku określenia, jak potężne środki trzeba zgromadzić, przeznaczyć i zainwestować, aby pchnąć społeczeństwo w pożądaną przez siebie stronę a przynajmniej wprowadzić do niego jakiś zaczyn zdrowych ideowo trendów, nie mówiąc już o przeprowadzeniu tego procesu do końca,
  • braku rozbicia tego wielkiego przedsięwzięcia na mniejsze, specjalistyczne części, które łatwiej ogarnąć, wprowadzić podział pracy i takową przydzielać chętnym do zaangażowania się, by mogli się wykazać i odegrać swoją rolę,
  • braku przemyślenia systemu nagród i kar dla zaangażowanych
  • braku deadline'u i przesuwania w nieskończoność Dnia Sznura; brak planu dzielącego całe zadanie trasformacyjne na etapy, biorącego pod uwagę czas niezbędny do ich osiągania (szkolenie kadr, pokoleniowa indoktrynacja, gromadzenie wpływów, faza egzekucji, etc).
Jeżeli się nie wie, czego tak naprawdę potrzeba do osiągnięcia celu, nie wie się kiedy i z kim chce się go osiągnąć, nie ma bladego pojęcia, jak pozyskiwać ludzi do współpracy, no to nie jest trudno o jesienną chandrę, depresję i "kryzys przekonań". To raczej zupełnie naturalne, że tkwienie w środowisku, które mimo upływu lat niczego nie osiąga i nie ma być z czego dumne, nie wpływa najlepiej na morale. Co widać na załączonym obrazku.

Ale nie ma sensu pod wpływem swojego rozczarowania doszukiwać się jakichś ogólnych niemożliwości i uwarunkowań natury ludzkiej wpływającej na jakąś niemożliwą do pokonania niezdolność. To już raczej wygląda na spychologię i racjonalizowanie swoich mechanizmów obronnych.

A wystarczy powiedzieć: "Na razie gówno zrobiliśmy..."
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920
Najbardziej libertariański kandydat S.Mentzen na wybory samorządowe. Nie ma nadziei na akap...

- Miasto powinno zacząć zmiany od siebie. Powinno podnieść wynagrodzenia w urzędach, bo są zdecydowanie za niskie.
- Żeby skłonić kogoś do trwałej przesiadki z samochodu na komunikację miejską, taka osoba powinna mieć kartę miejską, która umożliwiłaby wygodne poruszanie się
- Jeśli zostanę prezydentem, miasto dalej będzie finansować kulturę
- Należy zmienić podejście do budownictwa socjalnego
- Wycofanie się miasta ze sportu jest nierealne
- Edukacja jest niezwykle ważna i należy w nią inwestować.
- Zamierzam zwiększyć dostępność żłobków i przedszkoli dla młodych torunian
- A zgodę na taki marsz równości jako prezydent by pan wydał?
– Nie wiem. Musiałbym się przyjrzeć zarówno przepisom, jak i wnioskowi.

http://www.tylkotorun.pl/mentzen-czas-na-pokoleniowa-zmiane-w-toruniu-wybory-samorzadowe-w-toruniu/
 

bombardier

Well-Known Member
1 413
7 090

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 377
Raczysko od Wozińskiego.
ad1ab8c30649c.png
 

T.M.

antyhumanista, anarchista bez flagi
1 411
4 438
Bo łatwo jest operować na najwyższym polu abstrakcji (prywatne lotniskowce - oczywiście!).

A potem YouTube uzyskuje monopol (moim zdaniem już powoli się kończy BTW) - no to trzeba jednak na jakąś małą ingerencję pozwolić. Emigranci stoją u bram - to może borders nie powinny być aż tak open... I tak dalej. Dlatego uważam, że warto być "skrajnym" i "dogmatycznym" :)

PS Zauważcie, jak państwa bastardyzują i rozgrywają wolnościowców, jednymi ingerencjami prowadząc do tego, że nawet akap zaczyna akceptować kolejne interwencje w rynek. I o tym pisał Rothbard już daaawno temu, a wciąż dajemy się na to łapać no i w końcu "odbija palma".
 
Ostatnia edycja:

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Pamiętam, że kiedyś na liberalisie były wstawiane teksty niejakiego Olgierda Sroczyńskiego. Bronił on Hansa Hermanna Hoppego przed lewicowymi libertarianami itp. Można o nim wyczytać, że był koordynatorem projektu edukacyjnego Instytutu Ludwika von Misesa „Lekcje Ekonomii”.
Co teraz ma do powiedzenia pan Olgierd? Natrafiłem na jego artykuł o płacy minimalnej https://merytoryczny.pl/czy-placa-m...c2JPWj7ZkGtN5-jRiGQ7YNIYU-t_g8kKc00LTreOOYEls

O tej płacy minimalnej Sroczyński słusznie pisze, że „może ona wywołać skutek w postaci bezrobocia, ale tylko w wypadku, jeżeli faktycznie jej wysokość zostanie ustalona powyżej poziomu rynkowego. Jeżeli zostanie ustalona poniżej tego poziomu, to takich skutków nie wywoła. Wyjąwszy przypadki skrajne, to, w jakiej relacji do poziomu rynkowego została ustalona, możemy stwierdzić zatem jedynie post factum.

Dalej Sroczyński kontynuuje „Analizowanie obietnic wyborczych na odległą przyszłość pod kątem ich skutków ekonomicznych jest dość nonsensowne. Jeżeli próba ich realizacji nastąpi, to nastąpi w innych warunkach ekonomicznych. Czy wówczas pensja minimalna w wysokości 4000 zł brutto będzie znaczącą ingerencją w rynek? Nie wie tego ani składający obietnice, ani analitycy i komentatorzy, którzy w ostatnich tygodniach licznie zaludnili media społecznościowe.

Oczywiście nie możemy być pewni co będzie w przyszłości. Być może nastąpi jakiś wielki wzrost gospodarczy a może będzie ogromna inflacja. Może wiele się wydarzyć i nie można wykluczyć, że za kilka lat stawka rynkowa za najbardziej lichą pracę wzrośnie do 4000zł. Ale chyba nie będziemy jakimiś fantastami jeśli uznamy, że jest to mało prawdopodobne i możemy przypuszczać, że taki wzrost płacy minimalnej zadeklarowany przez państwo może mieć złe konsekwencje i alarmistyczny ton wypowiedzi krytykujących pisowskie pomysły nie jest bezpodstawny.

Sroczyński dalej się rozkręca. Pisze o papieskiej encyklice, która głosiła, że równość umów pomiędzy pracownikiem a pracobiorcą jest pozorna. Pisze o osobach najgorzej sytuowanych, którzy nie mogą się przebranżowić. Porusza też kwestie etyczne:

<<Jeżeli pracodawca nie może zapłacić pensji minimalnej, to lepiej, aby w ogóle nie zatrudniał>> – to stwierdzenie, popularne dotąd w środowiskach lewicowych, powtórzył ostatnio lider partii rządzącej. Czy lepiej jest, aby osoba najmniej zarabiająca nie miała pracy, niż miała ją za mniejszą kwotę? – oburzali się zwolennicy liberalizmu.”

A po której stronie staje Sroczyński? Przeczytajmy:
Zatrudnianie pracownika przez firmę niewydolną finansowo może być zatem rozpatrywane jako niemoralne postępowanie ze strony pracodawcy. Z tego punktu widzenia istotnie brak możliwości zatrudnienia u pracodawcy, który nie może zapłacić płacy minimalnej, może być rozpatrywany jako bardziej korzystny.

Podsumowując Sroczyński zarówno studzi ekonomiczne obawy przed ustawowym podniesieniem płacy minimalnej jak i próbuje przekonać, że taki czyn jest jak najbardziej etyczny.

Kasandryczne przepowiednie dotyczące kryzysu, w jaki wpędzić ma Polskę podwyżka płacy minimalnej, mają bardzo słabe uzasadnienie ekonomiczne, ale jeszcze wątlejszą podstawę etyczną.”

Jak dla mnie ten koleś to kolejny socjalista.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
Jeszcze dorzucę jedną myśl do tego Sroczyńskiego. Można powiedzieć, że są różne poziomy „komuszenia”. Wyższy poziom to taki, gdzie pracodawca jest z założenia kimś złym. Jakiś taki niski poziom to ten gdzie pracodawca może być dobry, ale ma oddawać państwu ile państwo chce. Gdzie zatem znajduje się na drabinie „komuszenia” Sroczyński? Przypatrzmy się temu cytatowi:

Zatrudnianie pracownika przez firmę niewydolną finansowo może być zatem rozpatrywane jako niemoralne postępowanie ze strony pracodawcy. Z tego punktu widzenia istotnie brak możliwości zatrudnienia u pracodawcy, który nie może zapłacić płacy minimalnej, może być rozpatrywany jako bardziej korzystny.

Pracodawca może być w porządku wobec pracowników. Umówili się na jakąś kasę i tyle im wypłaca. Nagle wtrąca się państwo i każe płacić pracodawcy znacznie więcej. Pracodawca wtedy nie stać jednak na to. I jak wtedy Sroczyński ocenia postępowanie pracodawcy? Ano jako niemoralne, bo jest niewydolny finansowo. A wy jak oceniacie poziom „komuszenia” Sroczyńskiego?
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Trudno rozstrzygać, o co tutaj mogło chodzić Sroczyńskiemu. Niemoralność zatrudnienia pracownika, na którego w gruncie rzeczy Cię nie stać i wkrótce zaczniesz mu zalegać z wynagrodzeniem, może być zrozumiała, zwłaszcza kiedy nie wtajemniczasz go w swoją sytuację, tylko wprowadzasz w błąd i podejmuje on u Ciebie pracę, bez wiedzy, że może zostać zaraz na lodzie.

Co innego, gdy pracownik zna kondycję twojej firmy, ale jesteś w stanie przekonać go, aby poniósł część ryzyka, podjął wyzwanie, bo możecie stworzyć razem udany biznes, nawet jeśli na początku może być krucho z regularnymi wypłatami.

Tyle, że w gruncie rzeczy nie ma to niczego wspólnego z płacą minimalną a po prostu zwykłym naciągactwem.

Dla mnie płaca minimalna oprócz tego, że jest przymusowym ograniczeniem pracy eliminującym nisko płatne zajęcia, stanowi przykład inżynierii społecznej, wprowadzonej przez kogoś, kto z zewnątrz chce określić, co jest dopuszczalną pracą, a co nie.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 172
No właśnie tak jak piszesz, te rzeczy nie mają wiele wspólnego. Dla mnie to jest taka podła sztuczka intelektualna. Jeśli ktoś zawiera umowę i wie, że się z niej nie będzie w stanie wywiązać, to możemy uznać, że jest to nie w porządku. Sroczyński przywołuje to, a potem odnosi się do sytuacji, w której ktoś zawarł już umowę, miał przesłanki, że będzie się mógł z niej wywiązać i nagle państwo mu pokrzyżowało szyk zmieniając warunki tej umowy, a Sroczyński próbuje oczernić go jako niemoralnego. Taki argument miałby rację tylko wtedy, gdy ktoś już wie, że nastąpi wzrost płacy minimalnej i wtedy dopiero podpisuje umowę poniżej stawki, czyli dotyczyłoby to jakiejś części umów, a artykuł Sroczyńskiego ma na celu pokazanie, że krytykowanie podniesienia płacy minimalnej z założenia jest nieetyczne. Dla mnie to jakieś niedorzeczne. No chyba, że jadąc po bandzie, czepiamy tego, że rzeczywistość jest nieprzewidywalna i nigdy nie jesteśmy na 100% pewni, że spełnimy to do czego się zobowiązaliśmy, ale wtedy to jest w ogóle argument przeciwko wszelkim umowom.
 
Ostatnia edycja:
Do góry Bottom