Demokracja a republika

D

Deleted member 427

Guest
Ale denny filmik. Albo Śmietnik, albo Hyde Park - innej opcji nie widze. I tak wiadomo, ze najlepszy jest akap, reszta to gówno :)
 

Hikikomori

少し変態
538
318
Jak dla mnie spoko - szczególnie podoba mi się ustawienie anarchii na skrajnej prawicy.
A tak merytorycznie: co się wam w tym filmie nie podoba? Chyba nie stawiacie, jak jakiś Noam Chomsky, znaku równości pomiędzy USA a ZSRR?
 
D

Deleted member 427

Guest
Nie wiem, co w tym filmie jest takiego spoko. Umieszczenie monarchii po lewej stronie to odpał na miarę Jasia Śmietany.

Dalej: twierdzenie, że skrajną prawicę cechuje 0% rządu, to też absurd. Monarchia to 0% rządu?

No i czemu republika ma nie być oligarchiczna? Przecież amerykańską republikę powołała do życia oligarchia właśnie.
 

Hikikomori

少し変態
538
318
kawador napisał:
Nie wiem, co w tym filmie jest takiego spoko. Umieszczenie monarchii po lewej stronie to odpał na miarę Jasia Śmietany.

Dalej: twierdzenie, że skrajną prawicę cechuje 0% rządu, to też absurd. Monarchia to 0% rządu?

No i czemu republika ma nie być oligarchiczna? Przecież amerykańską republikę powołała do życia oligarchia właśnie.

Podział na lewicę i prawicę sam w sobie jest lewicowy, bo wywodzi się z lewicowej Rewolucji Francuskiej, więc do jego oceniania trzeba przyjąć lewicowy sposób patrzenia. W anarchii prędzej ujawnią się cechy utożsamiane przez lewicę z prawicą - siła, agresja, uprzedzenia i prywata. Nawet jeśli władzę przejmie lewica, zrobi to prawicowymi (w lewicowym rozumieniu) metodami. Prawdziwa anarchia przypominałaby raczej tę hoppe'owską albo krzysiową, niż tę z książek Kropotkina.

W libertariańskim rozumieniu spektrum lewica-prawica określa stopień ingerencji państwa w życie obywateli. Czy nie stawiało się tu znaku równości pomiędzy "lewackimi smrolami" i "jezuickimi śmieciami"? Oczywiście monarchie absolutne były dużo bardziej liberalne od lewicowych dyktatur, filmik mówi raczej o ich dążeniach, nie o realnym zakresie władzy, ale jak dla mnie to spektrum jest jak najbardziej ideologicznie koszerne i na rzeczy.

Amerykańską republikę powołała do życia oligarchia, która dobrowolnie zdecydowała się na ograniczenie swoich uprawnień przez konstytucję. Nie zdarza się to często i tym bardziej zasługuje na celebrację. To trochę tak, jakby Tusk zaczął budować w Polsce drugą Somalię :D.
 
OP
OP
M

Matrix

Guest
Dalej: twierdzenie, że skrajną prawicę cechuje 0% rządu

Prawica to brak rządów, czyli libertarianizm, nie wziął tego pod uwagę, bo chodziło o państwo w tym wypadku USA.
 
D

Deleted member 427

Guest
Hikikomori napisał:
do jego oceniania trzeba przyjąć lewicowy sposób patrzenia.

Lewicowy sposób patrzenia sprowadza się do zero-jedynkowej opozycji: demokracja - faszyzm (za ustroje faszystowskie uznaje się wszystkie, które nie są demokratyczne).

W anarchii prędzej ujawnią się cechy utożsamiane przez lewicę z prawicą - siła, agresja, uprzedzenia i prywata.

Tu byśmy musieli doprecyzować, co lewacy rozumieją przez pojęcie agresji czy siły. Dla lewaka agresją (wykluczaniem/dyskryminacją) będzie sam fakt, że jako właściciel hotelu odmówisz komuś noclegu. To już w zasadzie będzie ustrój faszystowski. A jak powołasz się przy tym na orientacje seksualną, to jesteś skończony jako istota ludzka - WYKLUCZONY Z DYSKURSU.

Co do siły, przemocy etc - dla lewaka przemocą będzie choćby sytuacja, kiedy zabijesz złodzieja strzałem w plecy, a potem zastrzelisz jego towarzyszkę, która czekała w aucie. Jakiś pismak z GW napisze później, że w akapie jest "Dziki Zachód" i prawa człowieka to fikcja, czytaj: reżim faszystowski.

Dlatego generalnie z lewactwem nie ma sensu prowadzić dyskursu.

Prawdziwa anarchia przypominałaby raczej tę hoppe'owską albo krzysiową, niż tę z książek Kropotkina.

Czyli całkiem normalne warunki.

Amerykańską republikę powołała do życia oligarchia, która dobrowolnie zdecydowała się na ograniczenie swoich uprawnień przez konstytucję.

ale to bez znaczenia dla tezy tego filmiku - a teza ta brzmi: tak naprawdę są dwa rodzaje ustrojów: oligarchia i republika. Republika amerykańska była ustrojem stworzonym przez oligarchów i w tym momencie bez znaczenia jest nazewnictwo. Ważne sa idee, na których budowano ustrój. A był to kompromis między monarchizmem a wolnością. Na tamte czasy było to maksimum tego, co dało się uzyskać.
 

Hikikomori

少し変態
538
318
Do zero-jedynkowej opcji dodałbym jeszcze rozmydlanie pojęć: demokrację uważa się za demokrację tak długo, jak daje pożądane efekty - gdy demokratycznym werdyktem zostaje wybrany nowy Hitler, albo demokratyczna większość zdecyduje się dokonać ludobójstwa na mniejszości (kierując się uprzedzeniami innymi niż klasowe) w oczach lewaka traci znamiona demokracji. Od każdej reguły lewak musi dokonać miliona wyjątków, tylko po to, żeby móc utrzymać swoją ideologicznie narzuconą czarno-białą ocenę pojęć (demokracja, tolerancja, równość - cacy, kapitalizm, faszyzm, liberalizm - beee). Jednocześnie w ustach lewaka te pojęcia nie mają żadnego innego znaczenia poza ich emocjonalnym naznaczeniem.

Przykład lewusiowo-milusiowego dyskursu w praktyce:

Można się chociaż pocieszać, że jeśli ktoś "obali kapitalizm", to przynajmniej nie zrobi tego ta banda kretynów.
 
D

Deleted member 427

Guest
gdy demokratycznym werdyktem zostaje wybrany nowy Hitler (...) w oczach lewaka traci znamiona demokracji.

Społeczeństwo nie dorosło :)
Ale trzeba oddać demokracji, co demokratyczne - kampania Hitlera z lat 1930-33 to było mistrzostwo świata, arcywzór demokratycznej polityki. Znajdziesz tam wszystko: populistyczne hasła napędzane niezadowoleniem mas, genialną propagandę, kreowanie wroga klasowego (zero antysyjonizmu!), obietnicę prowadzenia polityki socjalnej etc. Ten aspekt politycznej działalności Hitlera został przez lewicowych pismaków kompletnie zamilczany. Doszło nawet do tego, że Alain Badiou, pewnie jakiś guru lewaków z KP, bo wydali nawet jego książkę - "Etyka" - otóż koleś napisał o Hitlerze, cytuję:

Hitler mógł przeprowadzić tak kolosalną operację militarną, jak eksterminacja dzięki temu, że wcześniej zdobył władzę, a zdobył ją w imię polityki, w której "Żyd" stanowił istotną kategorię.

Oczywiście jest to nieprawda.

Przypatrzmy się manifestowi Hitlera z okazji wyborów w 1930 roku, tych wyborów, dzięki którym naziści naraz stali się partią przewodzącą. Ten demagogicznie nadzwyczaj skuteczny manifest ma trzynaście gęsto zadrukowanych stron. Ile spośród wielu tysięcy słów poświęconych jest "kwestii żydowskiej"? Ani jedno. Wyliczani są po kolei i znieważani wszyscy przeciwnicy i wrogowie, szubrawcy, których trzeba przegnać, zdrajcy, których trzeba ukarać; o Żydach nie ma nawet sylaby. I odnosi się to, z mało znaczącymi wyjątkami, do wszystkich mów i oświadczeń Hitlera między rokiem 1930 a 1933. Jest doprawdy zdumiewające, że faktu tego nigdy nie zauważono.

Dobre pytanie, dlaczego nie zauważono milczenia Hitlera o „kwestii żydowskiej" właśnie w decydujących latach walki o władzę? I drugie pytanie, dlaczego Hitler milczał? Na to drugie pytanie nie znamy odpowiedzi, możemy co najwyżej snuć przypuszczenia. Być może naród niemiecki (czyt. Niemcy głosujący na Narodowosocjalistyczną Partię Robotniczą) nie był jakoś szczególnie wrogo nastawiony do Żydów. Z ustaleń Manna wynika wszak, że aby pozyskać szerokie poparcie społeczne – w 1930 roku NSDAP zwiększyła liczbę posłów w parlamencie z 12 do 107 – konieczne było usunięcie z propagandy wyborczej haseł antyżydowskich. Wniosek byłby zatem następujący: niemieckie masy pozostawały obojętne na hasła antyżydowskie, a antysemityzm odgrywał w latach 1930-1933 bardzo niewielką rolę. Ponieważ taki wniosek byłby nieco kłopotliwy z punktu widzenia panującej doktryny historycznej, więc być może uznano, że lepiej nie zauważać jego przesłanek.

Druga przeszkoda nie pozwalająca zauważyć milczenia Hitlera na temat „kwestii żydowskiej”, to założenie, że – jak się często czyta – jego postępowaniem kierowała „apokaliptyczna nienawiść do Żydów”, że była to jego najpotężniejsza obsesja. Golo Mann pisze wręcz o „diabelskiej namiętności”. Tymczasem sam wskazuje na drugie oblicze tego demokratycznego polityka, potrafiącego ową „apokaliptyczną nienawiść” dostosować do wymogów walki wyborczej, swobodnie nią sterować. Prezes partii zawiesza na kółku targające nim obsesje, podporządkowuje je taktyce politycznej, na zimno rozgrywa demokratycznego pokera. Kiedy widzi, że „kwestia żydowska” nie chwyta w masach, po prostu z pełnym cynizmem eliminuje ją z propagandy partyjnej, zawieszając na kołku swoją „diabelską namiętność” jako bezużyteczny na danym etapie instrument polityczny.

Należałoby więc w Hitlerze widzieć raczej zwyczajnego demokratycznego makiawelistę. Sęk w tym, że „apokaliptyczna nienawiść” czy też „diabelska namiętność” ex definitione nie dają się powściągnąć; obsesji o takiej sile nie można w sobie poskromić. Trudno pogodzić założenie o „apokaliptycznej nienawiści” i „diabelskiej namiętności” z wyłaniającym się z tekstu Manna (zakładamy, że się nie myli) wizerunkiem Hitlera jako demokratycznego makiawelisty potrafiącego na chłodno kalkulować szanse polityczne. A skoro dość trudno te dwie rzeczy pogodzić, to jedynym rozwiązaniem jest „nie zauważać” milczenia Hitlera.

Daniel Jonah Goldhagen:

To nie "eliminacyjny antysemityzm" Niemców doprowadził do ludobójstwa. Wymusiła je konieczność finansowania "polityki dobroczynności wobec własnego narodu" i kupowania przychylności niemieckiego społeczeństwa. Z tej perspektywy większość Niemców to oportuniści, którzy chętnie wykorzystywali szansę wzbogacenia się pod rządami nazistów. Nie "gorliwi kaci", lecz "gorliwi grabieżcy" Hitlera.
 
Do góry Bottom