Czy dobrobyt prowadzi do spierdolenia umysłowego?

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Czy można coś a priori powiedzieć o mechanizmie popadania w dekadencję? Ja miałbym z tym problem, bo zarówno dekadencja a tym bardziej "spierdolenie umysłowe" to publicystyczne określenia, a nie twarde pojęcia; nie wiadomo co dokładnie znaczą, więc trudno wyprowadzać za ich pomocą sensowną analizę.

W społeczeństwach dobrobytu z całą pewnością następuje przesunięcie wartości, bo ludzie nie muszą walczyć o przetrwanie, a zapewnianie sobie dalszego przeżycia staje się łatwiejsze i mniej wymagające, mniej angażujące, więc można się skupić na sobie, własnej autokreacji - nie zawsze długoterminowo sensownej, na ogół obliczonej raczej na atencyjne błyszczenie, szpan i eksces.

Być może z tego powodu pojawia się również pewnne niedbalstwo i traktowanie swojej pozycji czy modelu życia za przynależny (z zasady przynależności do grupy żyjącej w jakichś standardach), a nie zapracowany. Ludzkie potrzeby mogą być nieograniczone, ale ambicje u ogółu już takie nie są, tym bardziej gdy trafiają na szklany sufit nałożony przez biurokrację, kiedy trudniej o awans społeczny.

Największy problem z oskarżaniem dobrobytu o dekadencję jest taki, że dekadencja w klasycznym rozumieniu występuje raczej w schyłkowych czasach, kiedy sposobność dłuższego bogacenia się zostaje ucięta, a konsumpcjonizm opiera się na przejadaniu owoców swojej pracy lub owoców pracy swoich rodziców, bez perspektywy dalszego zarobkowania i podtrzymywania wcześniejszego modelu wypracowywania zysków. Krótko mówiąc - charakteryzuje one czasy po zapaści tego dobrobytu niż bezpośrednio same czasy dobrobytu.

Dekadencja to dla mnie trochę jak zabawa na tonącym okręcie. Skoro nieuchronnie mamy iść na dno, to warto odwrócić od tego wzrok i podkręcić hedonizm na maksa, aby zagłuszyć smutny koniec.

Z drugiej strony, w historii było mnóstwo przykładów bajecznie bogatych miast handlowych i ludzi, którzy zdobyli majątki o olbrzymiej wartości, nieporównywalnej z tym, co mamy w dzisiejszych czasach i oni niekoniecznie musieli popadać w dekadencję - może dlatego, że jednak wojny były częstsze i perspektywa, że ktoś ci odbierze twój hajs, motywowała, aby nie ulegać zupełnemu rozprężeniu, tylko bronić tego, co udało się zdobyć.
 
Ostatnia edycja:

tolep

five miles out
8 555
15 441
Życie w jakimś przyjemnym Matrixie nie wtdaje mi się tak kiepskim pomysłem, by nazwać go spierdoleniem umysłowym. A wszystko wskazuje na to, że taki ficzer jest coraz bardziej widoczny na horyzoncie.

W ogóle jeśli istniejie jakis zespół zachowań i poglądów cechujący ogromną większość ludzkości. to nie sposób rozsądnie nazwać tego spierdoleniem umysłowym. Do braku odpowiednich ambicji wspomnianego wyżej przez Fata dodałbym lenistwo, pewną awersję do ryzyka - i wszystko to prowadzi do odrzucenia naszej skłonności do absolutyzowania wolnosci.
 
D

Deleted member 4683

Guest
Temat spierdolenia wywołanego dobrobytem ma jeszcze jeden interesujący aspekt. Mianowicie ciekawe jak zachowają się mieszkańcy strefy dobrobytu gdy warunku ulegną zmianie. Nie mam na myśli recesji tylko totalny kryzys w stylu przedwojennym. Taki z głodem zaglądającym do oczu i kilometrowymi kolejkami po darmową zupę. Czy taka bieda zniszczy kult państwa-opiekuna czy też właśnie w państwie złożą nadzieję ? Czy będą przestrzegać norm społecznych w równym czy w mniejszym stopniu niż dotknięci tamtym Wielkim Kryzysem ?
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Poczytałem ostatnio o eksperymencie Calhouna.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Eksperyment_Calhouna
https://ciekawe.org/2015/01/24/dokad-zmierza-ludzkosc-eksperyment-calhouna/
http://www.physicsoflife.pl/dict/eksperyment_calhouna.html
http://www.racjonalista.pl/forum.php/s,639072

No i zauważyłem pewne podobieństwa z sytuacją obecną.
Wikipedia napisał:
Okres stagnacji – trwał od dnia 315 do dnia 559. Na początku tej fazy żyło 620 osobników. Populacja dubluje swoją liczebność co 145 dni. U samców następuje stopniowy zanik umiejętności obrony własnego terytorium, natomiast u samic powszechniejsze stają się zachowania agresywne i następuje zanik instynktu macierzyńskiego – potomstwo jest odrzucane przez matki. Rozwijają się zachowania homoseksualne – dominujące samce wykorzystują te słabsze. W fazie tej populacja myszy osiągnęła szczytową liczebność wynoszącą 2200 osobników. Stale zamieszkanych była tylko jedna piąta boksów przeznaczonych dla myszy.

Okres wymierania – trwał od dnia 560, w którym wskaźnik przyrostu naturalnego stał się ujemny, do dnia 1588, w którym zdechła ostatnia mysz, kończąc tym samym eksperyment. Samice coraz rzadziej zachodziły w ciążę, a w końcowej fazie eksperymentu populacja całkowicie utraciła zdolność reprodukcji. Dnia 600 nastąpiło ostatnie żywe urodzenie. W dniu 920 doszło do ostatniej kopulacji. Była to najdłuższa faza eksperymentu. Wśród myszy nastąpił całkowity zanik zachowań społecznych takich jak obrona własnego terytorium i potomstwa. Ich czynności sprowadzały się do zaspokajania potrzeb naturalnych i dbania o swój wygląd.

Widzę analogię sytuacji obecnej do okresu stagnacji. Tu rozbiłem na punkty obserwacje na myszach (copypasty z Wikipedii):
  1. U samców następuje stopniowy zanik umiejętności obrony własnego terytorium,
  2. natomiast u samic powszechniejsze stają się zachowania agresywne
  3. następuje zanik instynktu macierzyńskiego – potomstwo jest odrzucane przez matki.
  4. Rozwijają się zachowania homoseksualne – dominujące samce wykorzystują te słabsze.
No i? Czy jesteśmy w okresie stagnacji?
Mamy zanik woli obrony terytorium, mamy coraz bardziej agresywne samice, mama Madzi natychmiast mi się skojarzyła, ale jak widzę te genderowe pizdy chwalące się aborcją, to robi mi się niedobrze. No i pederasta. Modne jest pójść w pedały.

I dalej, kiedy kolejny etap, etap wymierania.
 

kompowiec

freetard
2 567
2 622
A w przypadku eksperymentu Calhouna wyraznie stwierdzono, ze nawet na tak male organizmy jak te mysie przestrzen zyciowa byla po prostu za mala.
gdybyś choćby kliknął w link przeczytałbyś że był zaplanowany na 3000 osobników, podczas gdy w momencie kulminacyjnym populacja myszy wyniosła o jakieś 800 osobników mniej. No przeludnienie w chuj.

faktycznie, jedno z najczesciej linkowanych w necie i niezrozumialych badan w historii
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736

30 stycznia 2021
Autor: Paul Valéry
Źródło: fee.org
Tłumaczenie: Tomasz Kłosiński
Fragmentu pochodzi z książki Paula Valéry’ego pt. Reflections on the World Today, z 1931 r.
Jaki jest skład tego kapitału, który nazywamy Kulturą czy Cywilizacją? Składają się na nią przede wszystkim rzeczy, przedmioty materialne — książki, obrazy, instrumenty i tak dalej, które mają swój prawdopodobny czas trwania, swoją kruchość, swoją nietrwałość. Ale ten zasób materialny nie jest wystarczy, ani sztabka złota, ani akr dobrej ziemi, ani maszyna nie są kapitałem, jeśli nie ma ludzi, którzy ich potrzebują i wiedzą, jak ich używać.
Zwróćmy uwagę na te dwa warunki. Aby materiał kulturowy był kapitałem, wymaga on również istnienia ludzi, którzy go potrzebują i mogą z niego korzystać, to znaczy ludzi, którzy mają pragnienie wiedzy i mocy przemian wewnętrznych, pragnienie rozwoju swojej wrażliwości, a z drugiej strony, którzy wiedzą, jak nabyć i stosować niezbędne nawyki dyscypliny intelektualnej, te konwencje i praktyki, które są potrzebne do korzystania ze skarbca dokumentów i narzędzi, które nagromadziły się na przestrzeni wieków.
Kapitał naszej kultury jest w niebezpieczeństwie. Jest w niebezpieczeństwie w różnych aspektach i na różne sposoby. Jest brutalnie i podstępnie atakowany. Jest zagrożony przez więcej niż jednego wroga. Jest trwoniony, zaniedbywany, kompromitowany przez nas wszystkich. Postęp tego rozkładu jest oczywisty.
Całe współczesne życie to, często pod najgenialniejszymi i najatrakcyjniejszymi pozorami, istna choroba kultury, ponieważ podporządkowuje sobie to bogactwo, które musi się kumulować jak bogactwo naturalne — kapitał, który musi się formować przez kolejne warstwy w umysłach ludzi. Poddaje go powszechnemu fermentowi świata, który jest propagowany i rozwijany przez przerysowanie każdego środka komunikacji. Przy takim tempie aktywności, wskutek szybkiej wymiany staje się gorączką, a życie pożera samo siebie.
Nieustające wstrząsy, nowości, wiadomości i zasadnicza niestabilność stają się rzeczywistą potrzebą, nerwowością, która jest uogólniana przez wszystkie środki, które stworzył sam umysł. Można powiedzieć, że samobójstwo jest ukryte w żarliwej i powierzchownej formie istnienia cywilizowanego świata.

Niezależny Myśliciel

Jak wyobrazić sobie przyszłość kultury — jeśli nasz wiek pozwala nam porównać, czym była ona kiedyś z tym, czym się staje? Oto prosty fakt, który oddaję do waszej refleksji tak, w jaki narzucił się on mnie samemu.
Obserwowałem stopniowe znikanie istnień, które były niezwykle cenne dla stałego kształtowania się naszego ideowego kapitału, które były równie cenne jak sami twórcy. Widziałem, jak znikają jeden po drugim ci koneserzy, ci nieocenieni amatorzy, którzy choć nie tworzyli własnych dzieł, tworzyli swoją prawdziwą wartość; byli zapalonymi, a zarazem nieprzekupnymi sędziami, dla których lub przeciw którym praca była radością. Potrafili czytać — cnota, która wymarła. Wiedzieli, jak słyszeć, a nawet słuchać. Wiedzieli, jak widzieć. To znaczy, że to, co upierali się po raz wtóry czytać, słuchać i oglądać, zmieniało się dzięki temu powtarzaniu w trwałą wartość. W ten sposób zwiększali nasz uniwersalny kapitał.
Nie mówię, że wszyscy nie żyją, ani że nigdy więcej się nie narodzą tacy ludzie. Ale z żalem obserwuję ich skrajny niedobór. Ich fach polegał na tym, by być sobą i w całkowitej niezależności korzystać z własnego osądu, na co żaden slogan ani artykuł nie mógł mieć wpływu.
Najbardziej bezinteresowne, płomienne życie intelektualne i artystyczne było samym sensem ich istnienia.
Nie było pokazu, nie było wystawy, nie było książki, której nie poświęcali skrupulatnej uwagi. Czas opisywano ich, i to z pewną ironią, jako ludzie dobrego smaku, ale ich rodzaj występuję teraz tak rzadko, że samo wyrażenie nie jest już brane za żart. To już samo w sobie jest wielką strata, bo nic nie jest cenniejsze dla twórcy niż ci, którzy mogą docenić jego pracę, a przede wszystkim nadać całej tej mozolności jego pracy wartość, o której mówiłem przed chwilą — standard, który niezależnie od mody i przemijających kaprysów, może ustanowić autorytet dzieła lub nazwiska.

Brak stabilności

W dzisiejszych czasach wszystko toczy się tak szybko, że reputację zyskuje się i traci z dnia na dzień. Nie robi się nic stabilnego, bo nic nie robi się dla stabilności.
Jak można oczekiwać, że artysta, pomimo pozornej dyfuzji sztuki lub jej upowszechnionego nauczania, ma nie odczuć całej jałowości tego wieku, tego zamieszania wartości, które ma miejsce, tych uproszczeń, do których to prowadzi?
Jeśli oddaje on cały swój czas i uwagę pracy, to robi to z poczuciem, że coś z tej pracy wpłynie na umysł czytelnika; ma nadzieję, że ludzie nagrodzą go jakością i czasem uwagi za trud, który poniósł, aby napisać daną stronę.
Przyznajmy, że nagradzamy go bardzo źle. To nie nasza wina, bo jesteśmy zalewani książkami. Przede wszystkim jesteśmy przytłoczeni ilością materiałów na temat spraw o aktualnym i istotnym znaczeniu. W gazetach jest tak wielka różnorodność, niespójność i natężenie wiadomości, a szczególnie w niektórych dniach, że jakikolwiek czas, który możemy poświęcić na czytanie, jest całkowicie zaabsorbowany, a nasze umysły są wzburzone, rozchwiane i nadmiernie pobudzone.
Człowiekowi, który pracuje i zarabia na życie i może poświęcić godzinę dziennie na czytanie, czy to w domu, czy w autobusie lub metrze, pochłania tę godzinę przestępczość, niespójne śmieci, monotonne plotki i strzępy skandali, których chaos i obfitość wydają się obliczone na zaszokowanie i spłycenie ludzkich umysłów.
Tacy ludzie są straceni dla książek. To jest fatalne i nic nie możemy na to poradzić.
Rezultatem tego wszystkiego jest rzeczywisty upadek kultury; a po drugie, rzeczywiste ograniczenie autentycznej wolności umysłu, ponieważ ta wolność, przeciwnie do tego, wymaga oderwania się i odrzucenia wszystkich niespójnych lub gwałtownych wrażeń, które otrzymujemy od współczesnego życia w każdym momencie dnia.

O wolności

Właśnie wspomniałem o wolności. Istnieje wolność sama w sobie oraz wolność umysłu lub myśli.
Wszystko to odciąga mnie nieco od mojego tematu, ale mimo to musimy poświęcić temu trochę uwagi. Wolność jest ogromnym słowem, słowem, które było używane swobodnie w polityce, chociaż w ostatnich latach było zakazane tu i ówdzie; wolność była ideałem i mitem; była słowem bogatym w obietnice dla jednych i pełnym zagrożeń dla innych; słowem, które sprawiało, że ludzie buntowali się i wyrywali bruk; słowem, które było wołaniem tych, którzy wydawali się najsłabsi i czuli się najsilniejsi, przeciwko tym, którzy wydawali się najsilniejsi i nie mieli poczucia, że sami są najsłabsi.
Ta wolność polityczna jest trudna do odróżnienia od pojęć równości, suwerenności, ale także trudna do pogodzenia z ideą porządku, a czasami z ideą sprawiedliwości.

Wolność myśli

Ale to nie jest mój temat.
Wracam do umysłu. Kiedy przyjrzymy się bliżej tym wszystkim wolnościom politycznym, to prędko będziemy musieli pochylić się nad wolnością myśli.
Wolność myśli jest w świadomości ludzi mylona ze swobodą publikacji, co nie jest tym samym.
Nikomu nigdy nie zabroniono myśleć o tym, co mu się podoba. Byłoby to trudne, chyba że mielibyśmy maszyny do wykrywania myśli w mózgach innych ludzi.
Na pewno kiedyś się to uda, ale nie osiągnęliśmy jeszcze tego etapu i nie zależy nam na tym odkryciu. Tymczasem wolność myśli istnieje do tego stopnia, do którego nie jest ograniczona przez samą myśl.
Dobrze jest mieć swobodę myślenia, ale trzeba też mieć coś do przemyślenia.
Ale w większości przypadków, gdy ludzie mówią o wolności myśli, chodzi im o wolność publikacji lub wolność nauczania.
Taka wolność rodzi poważne problemy; zawsze powoduje pewne trudności, a naród, państwo, Kościół, szkoła lub rodzina będą w różnych okolicznościach sprzeciwiać się wolności przekonań w publikacjach, publicznej myśli lub nauczaniu.
Powyższe siły są mniej lub bardziej zazdrosne o zewnętrzne przejawy myślenia jednostki.
Nie zamierzam teraz zajmować się sednem tego pytania. Jest to kwestia szczególnych przypadków. Pewne jest, że w niektórych sytuacjach dobry jest nadzór nad swobodą publikacji lub jej ograniczenie.
Ale problem staje się bardzo trudny, gdy chodzi o środki ogólne. Na przykład, nie ma wątpliwości, że w czasie wojny nie można pozwolić, aby wszystko zostało opublikowane. Nie tylko nierozważne jest zezwalanie na publikowanie informacji o przebiegu operacji — każdy może to zrozumieć — ale są pewne rzeczy, które w interesie porządku publicznego nie mogą być ujawnione.
To nie wszystko. Swoboda publikacji, która stanowi istotną część swobody handlu produktami umysłu, jest dziś, w niektórych przypadkach i w niektórych krajach, poważnie ograniczona, a nawet w praktyce zniesiona.

Sfera polityczna

Można poczuć, do jakiego stopnia jest to palące pytanie i że jest ono zadawane prawie wszędzie. To znaczy wszędzie tam, gdzie zadawanie pytań jest nadal dozwolone. Osobiście, nie jestem zbytnio skłonny do publikowania swoich myśli. Można łatwo powstrzymać się od publikowania. Kto zobowiązuje nas do publikowania?… Jaki demon? I co to w gruncie rzeczy przynosi dobrego? Można zachować swoje myśli. Po co je uzewnętrzniać? Są tak samo piękne w szufladzie lub w głowie…
Ale są też ludzie, którzy lubią publikować, którzy lubią zaszczepiać swoje idee innym ludziom, którzy myślą tylko po to, aby pisać, i którzy piszą po to, aby publikować. Dlatego też zapuszczają się oni w sferę polityczną. Wtedy właśnie zaczyna się konflikt.
Polityka, której celem jest fałszowanie wszystkich wartości, których kontrolowanie jest zadaniem umysłu, dopuszcza wszelkie fałszerstwa i wszelkie skrupuły, które odpowiadają jej celowi i są z nim zgodne, i gwałtownie odrzuca lub eliminuje te, które nie są z nim zgodne.
A więc czym jest polityka? Polityka polega na chęci zdobycia i utrzymania władzy; w konsekwencji wymaga ona aktywnego narzucania lub utrzymywania iluzji w ludzkich umysłach, które są celem wszelkiej władzy.
Wszelka władza zajmuje się z konieczności zapobieganiem publikowaniu rzeczy, które nie służą jej celom. Robi wszystko, co w jej mocy, by osiągnąć ten cel. Umysł polityczny jest ostatecznie zmuszany do fałszowania. Rozpowszechnia intelektualne fałszerstwa i zafałszowane pojęcia historyczne; rozwija osobliwe argumenty oraz, mówiąc krótko, pozwala sobie na wszystko, co konieczne, aby zachować swój autorytet, który z jakiegoś nieznanego mi powodu ludzie nazywają „moralnym”.

Wzajemni wrogowie

Musimy przyznać, że na każdym kroku polityka i wolność umysłu wykluczają się wzajemnie. Ta ostatnia jest zasadniczym wrogiem partii, tak jak jest wrogiem każdej doktryny, która dzierży władzę.
Dlatego też nalegałem na uwzględnienie odcieni znaczenia, jakie takie określenia mogą przybrać w języku francuskim.
Wolność jest pojęciem, które pojawia się w sprzecznych wyrażeniach, ponieważ czasami używamy jej w sensie robienia tego, co chcemy, a kiedy indziej w sensie, że możemy robić to, czego nie chcemy, co według niektórych stanowi sam szczyt wolności.
Oznacza to, że w każdym z nas jest kilka istot, ale te kilka istot dysponuje tylko jednym językiem i tak się składa, że to samo słowo (jak wolność) jest używane do bardzo różnych zastosowań. Jest to słowo „od wszystkiego”.
W jednym momencie jesteśmy wolni, ponieważ nic nie sprzeciwia się temu, co w nas wzrasta i co nas przyciąga, a w innym jesteśmy wolni w sposób bardziej doskonały, ponieważ czujemy, że udaje nam się uciec od pewnych namiętności czy pokus i jesteśmy w stanie działać wbrew naszym skłonnościom: to jest maksimum wolności.

Wolność jest odpowiedzią

Zbadajmy to płynne pojęcie, choćby trochę, w jego spontanicznym użyciu. Natychmiast okazuje się, że idea wolności nie jest w nas pierwotna; nigdy nie jest przywoływana bez wcześniejszego sprowokowania; to znaczy, że zawsze jest odpowiedzią.
Nigdy nie myślimy, że jesteśmy wolni, gdy nic nie wskazuje na to, że nie jesteśmy wolni lub że nie moglibyśmy być tacy. Idea wolności jest odpowiedzią na jakieś hipotetyczne odczucie ograniczenia, przeszkody lub oporu, które jest przeciwne albo jakiemuś impulsowi w naszym bycie, albo jakiemuś pragnieniu zmysłów, albo potrzebie, albo też korzystaniu z naszej przemyślanej woli.
Jestem wolny tylko wtedy, gdy czuję się wolny, ale czuję się wolny tylko wtedy, gdy myślę, że mogę być ograniczany, gdy zaczynam wyobrażać sobie jakiś stan, który kontrastuje z moim obecnym stanem.
Wolność nie jest więc odczuwana, ani pojmowana, ani pożądana, chyba że pojawi się efekt kontrastu.
Jeśli moje ciało znajdzie przeszkody w swoich naturalnych ruchach lub odruchach, jeśli moja myśl jest zakłócona w swoim działaniu albo przez jakiś fizyczny ból, albo przez jakąś obsesję, albo przez działanie świata zewnętrznego, przez hałas, przez nadmierne ciepło lub zimno, przez gwar lub muzykę z domu sąsiada, dążę do zmiany stanu, oswobodzenia lub wolności. Dążę do ponownego wykorzystania moich zdolności w pełnym ich zakresie. Staram się odrzucić stan, który uniemożliwia takie ich wykorzystanie.
Można więc dostrzec, że istnieje element negacji w pojęciu „wolności”, gdy tylko szuka się jej pierwotnej funkcji, u jej źródła.
To jest wniosek, który muszę wyciągnąć. Ponieważ potrzeba wolności i pojęcie wolności nie są wytwarzane w tych, którzy nie podlegają przeszkodom i ograniczeniom, im mniej jesteśmy świadomi ograniczeń, tym słabszy będzie wyraz i odruch wolności.
Osoba, która ledwo co zdaje sobie sprawę z przeszkód w swobodzie umysłu lub ograniczeń, jakie nakłada na nią na przykład władza publiczna lub jakiekolwiek okoliczności zewnętrzne, prawie wcale nie zareaguje na te restrykcje. Nie będzie miała żadnego impulsu do walki, żadnego odruchu, żadnego buntu przeciwko władzy, która nakłada na nią te ograniczenia. Przeciwnie, najczęściej będzie czuła się zwolniona z niejasnej odpowiedzialności. Jej własne wyzwolenie, jej wolność, będzie polegać na tym, że będzie czuła się zwolniona z odpowiedzialności za myślenie, podejmowanie decyzji i swoją wolną wolę.

Wartości umysłu

Widać ogromne konsekwencje tej sytuacji: wśród ludzi, których wrażliwość na rzeczy umysłu jest tak słaba, że presja wywierana na produkcję dzieł umysłu jest dla nich niezauważalna, nie ma reakcji, a przynajmniej nie ma reakcji zewnętrznych.
Widać, że ta konsekwencja jest bardzo bliska nas, widać na horyzoncie najbardziej oczywiste skutki takiej presji na umysł, a jednocześnie można zaobserwować słabą reakcję, jaką ona wywołuje. To jest fakt.
I to jest aż nazbyt oczywiste. Nie chcę jednak osądzać, ponieważ nie jest to moja rola. Kto może osądzać ludzi?… Czy osądzanie nie oznacza stawiania siebie jako czegoś więcej niż człowieka?
Jeśli o tym mówię, to dlatego, że nie ma dla nas nic bardziej ważniejszego, ponieważ nie możemy stwierdzić, co w przyszłości czeka nas — ludzi, których nazywam ludźmi umysłu, jeśli można tak powiedzieć…
Uważam zatem, że jest zarówno konieczne, jak i budzące niepokój, by zobowiązać się dzisiaj do powołania się — nie na prawa umysłu, ponieważ jest to pusty slogan, bo nie ma praw bez władzy — ale na interes, który jest interesem wszystkich, i polega na zachowaniu i wspieraniu wartości umysłu.
Dlaczego?
Ponieważ wytworzenie i zorganizowana egzystencja życia intelektualnego pozostaje w bardzo złożonej, a zarazem jak najbardziej określonej i intymnej relacji z życiem człowieka. Nikt nigdy nie wyjaśnił tego, czym my, ludzie, jesteśmy, i tej naszej szczególnej osobliwości, jaką jest umysł. Umysł jest wewnętrzną siłą, która zaangażowała nas w niezwykłą przygodę; nasz gatunek stał się bardzo odległy od wszystkich pierwotnych i normalnych warunków życia. Wymyśliliśmy świat dla naszego umysłu i chcemy żyć w tym świecie naszego umysłu. Umysł chce żyć w swoim dziele.
Była to kwestia przerabiania lub poprawienia tego, co natura już zrobiła, a co za tym idzie — przerabiania, do pewnego stopnia, samego człowieka.
Przemodelowanie, według naszych znacznych już zasobów, przemiana naszej przestrzeni życiowej, wyposażenie części planety, na której mieszkamy, opanowanie jej wzdłuż i wszerz, zagłębienie jej wysokości i głębokości, wykorzystanie jej, wydobycie z niej wszystkiego, co zawiera, co może być wykorzystane do naszych celów, wszystko to jest bardzo dobre; i nie wiemy, co człowiek mógłby robić, gdyby tego nie uczynił, z wyjątkiem powrotu do stanu zwierzęcego.

Wiedza też ulega rozkładowi

Nie zapominajmy, że cała nasza prawdziwie duchowa działalność, poza materialnym przetwarzaniem kuli ziemskiej, jest ściśle związana z takim przeplanowaniem, a to sprowadza się do prawdziwego przeobrażenia umysłu, które polegało na tworzeniu wiedzy spekulacyjnej i wartości estetycznych oraz na wytwarzaniu wielkiej liczby dzieł, kapitału niematerialnego bogactwa. Ale czy są materialne, czy duchowe, nasze skarby nie są niezniszczalne.
Dawno temu, w 1919 roku, napisałem, że cywilizacje są tak samo śmiertelne jak żywe istoty i że nie ma nic nadzwyczajnego w myśli, że nasza cywilizacja może zniknąć ze wszystkimi swoimi procesami, swoimi dziełami sztuki, filozofią i pomnikami, tak samo jak wiele innych cywilizacji od początku czasów — jak jakiś wielki statek, który tonie. Na próżno wyposaża się taki statek we wszystkie najnowocześniejsze urządzenia do odnajdywania drogi czy do obrony przed morzem; na próżno szczyci się on wszechmocnymi maszynami, które posuwają go do przodu, ponieważ kierują go tak samo łatwo w kierunku własnego zniszczenia, jak i w kierunku portu, a ginie on ze wszystkimi na pokładzie i z całym ładunkiem.
Wszystko to wtedy mnie poruszało, a dzisiaj nie czuję się wcale spokojniejszy. Dlatego też wcale nie czuję, by bezużyteczne było przypominanie o niepewnej sytuacji wszystkich naszych dóbr, niezależnie od tego, czy jest to kultura sama w sobie, czy też wolności słowa.
Bo tam, gdzie nie ma już wolności umysłu, kultura popada w ruinę… Widzimy ważne publikacje i przeglądy, które były bardzo żywe ponad granicami, a które są teraz pełne artykułów o niedorzecznej erudycji; czujemy, że życie wyparowało z tych czasopism, a jednak muszą one nadal udawać, że utrzymują życie intelektualne.
Istnieje w tym hipokryzja, która przypomina nam o tym, co działo się w okresie, kiedy Stendhal wyśmiewał pewnych uczonych panów, których spotkał: despotyzm skazał ich na schronienie się w kłótniach o właściwą interpunkcję ustępu Owidiusza.
Taka nędza wydawała się nieprawdopodobna. Taki absurd wydawał się być potępiony na zawsze. Ale oto znowu tu jest, odrodzony i wszechmocny w pewnych miejscach….
Z każdej strony widzimy przeszkody i zagrożenia dla umysłu, którego wolności są atakowane równocześnie z kulturą przez nasze wynalazki i sposoby życia, przez politykę w ogóle i przez kilka różnych odmian polityki w szczególności, tak że być może nie jest ani daremne, ani nieproporcjonalne, aby wszcząć alarm i pokazać niebezpieczeństwa, jakie zagrażają temu, co ludzie moich czasów uważali za najwyższe dobro.
 

tolep

five miles out
8 555
15 441
Człowiekowi, który pracuje i zarabia na życie i może poświęcić godzinę dziennie na czytanie, czy to w domu, czy w autobusie lub metrze, pochłania tę godzinę przestępczość, niespójne śmieci, monotonne plotki i strzępy skandali, których chaos i obfitość wydają się obliczone na zaszokowanie i spłycenie ludzkich umysłów.Tacy ludzie są straceni dla książek. To jest fatalne i nic nie możemy na to poradzić.
ok boomer

https://xkcd.com/1227/ i https://xkcd.com/1601/

A mniej niepoważnie mówiąc, to można się zastanawiać, czy ci wolni niezależni myśliciele są ludzkości do czegoś potencjalnie przydatni.

Przyroda została zrozumiana w stopniu bardziej niż wystarczającym, by zapewnić ludzkości michę pełną żarcia, więc potrzeba jakby prawie zanikła, a z drugiej strony żeby posunąć się do przodu w jakiejkolwiek dziedzinie, potrzeba co najmniej Bardzo Poważnego Instytutu, a w badaniach podstawowych to już nawet instytut nie wystarczy - trzeba dodatkowo Jeszcze Większego Akceleratora Cząstek, Jeszcze Większego Teleskopu i Jeszcze Większego Superkomputera. Raczej nie można liczyć na to, że przykładowy mysliciel poczuje się lżejszy w wannie, albo na głowę spadnie mu jabłko i w ten sposób coś istotnego lub przełomowego się urodzi.

No więc może myslicielstwo zanika, bo nie może liczyć ani na nagrodę z zewnątrz, ani też na wewnętrzną satysfakcję?
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
W zasadzie, to całkiem możliwe, że trafiłeś z tym "ok boomer", bo Valéry według teorii pokoleń Straussa–Howe'a, powinien należeć do pokolenia wyżu, ery pozłacanej, więc trafił na XIX-wieczny ekwiwalent etapu cechującego boomersów z lat 1943-1960. O ile dla pokoleń Francuzów można mówić o podobnym tajmlajnie.

Między innymi dlatego jego tekst wydaje się być zadziwiająco aktualny: jest pisany z perspektywy właśnie boomersa krytykującego kolejne pokolenia, tyle że ze swojego cyklu.

Myślicielstwo może sobie zanikać, ale myślę, że to jest właśnie kwestia przechodnia, tłumaczona właśnie przepływem pokoleń:

  • Pokolenie obywatelskie (civic) spędza dzieciństwo w okresie rozprężenia, a młodość w okresie kryzysu. Wychowane „pod kloszem” przez surowych rodziców z pokolenia idealistycznego, rzadko zdarzają się wśród niego buntownicy. W dorosłym życiu nastawione na posłuszeństwo wobec autorytetów i pracę zespołową, cechy te przyczyniają się do przezwyciężenia kryzysu. Mocnymi stronami pokoleń obywatelskich są racjonalność, kompetencja i zdolność do poświęceń, wadami – brak refleksyjności i wrażliwości emocjonalnej. Dziedziny, do których wnoszą największy wkład, to nauka, technika, dyplomacja i budownictwo.

Z perspektywy reprezentanta pokolenia idealistycznego kolejne generacje są z zasady przyziemne i stracone dla spraw wielkich, epickich zrywów, dlatego pojawia się zbieżna krytyka. Ja jednak jestem takim dość spóźnionym gen X'em, dlatego sam zauważam, że po millenialsach trudno oczekiwać, aby często trafiali się ludzie mający coś ciekawego do powiedzenia. Ich po prostu trzeba przeczekać, zwłaszcza, że kolejne pokolenie ma być tym bardziej artystycznym (adaptacyjnym), sfrustrowanym, które będzie wychowywało następnych idealistów.

To, czy społecznie akceptowalne zostanie poszukiwanie Jeszcze Większego Akceleratora Cząstek czy Jeszcze Większego Superkomputera, też w jakimś stopniu może zależeć od przepływów pokoleniowych, bo są roczniki bardziej materialistyczne i te mniej.

Millenialsi mogą mieć ciekawy wkład w rozwój nauki, ale na porywy serca czy jakieś wolnościowe przemiany polityczne raczej nie ma co liczyć, bo to pokolenie chomąta.
 

tolep

five miles out
8 555
15 441
Sprawdziłem, kim jest autor i w jakich latach żył, ale już z treści dało się wywnioskować, że nie jest współczesny.
Pisząc "ok boomer" nie miałem na mysli konkretnego pokolenia, tylko sobie zażartowałem z tego pondczasowego narzekania na Dzisiejsze Czasy, i od razu przyszły mi do głowy te dwa paski z xkcd na ktore ntknąłem się.... dzisiaj, przy innej okazji.

(Dla odmiany, literki X, Y, Z nigdy do mnie nie trafiły, a w istotne różnice między półpokoleniami w ogóle trudno mi uwierzyć, więc nie posługuję się tymi literkami w dyskusjach.)

Wracając do Valery'ego - nie zrozumiałem, dlaczego właściwie tęskni za tymi myślicielami, którzy chodzili na każdą wystawę i każdą prelekcję w mieście? Jaka była ich funkcja społeczna? Bo - jak napisałem wcześniej - jestem skłonny przypuszczać, że skoro wymarli, to znaczy że przestali być potrzebni.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Wracając do Valery'ego - nie zrozumiałem, dlaczego właściwie tęskni za tymi myślicielami, którzy chodzili na każdą wystawę i każdą prelekcję w mieście? Jaka była ich funkcja społeczna?
Dlaczego tęskni? Poniekąd wynika to z jego tekstu:
Kapitał naszej kultury jest w niebezpieczeństwie. Jest w niebezpieczeństwie w różnych aspektach i na różne sposoby. Jest brutalnie i podstępnie atakowany. Jest zagrożony przez więcej niż jednego wroga. Jest trwoniony, zaniedbywany, kompromitowany przez nas wszystkich. Postęp tego rozkładu jest oczywisty.
Dla niego samotny, niezależny erudyta zdolny do eksploracji przestrzeni kultury jest poniekąd równowagą dla wszystkich tych interesownych stron, które wymienia, jakie często przez swoją instytucjonalność mogą doprowadzać do skostnienia i kryzysu, jeżeli nie stawiać im jakiegoś kontrapunktu czy odrębnych oczekiwań co do perspektywy, stawiając niewygodne im interpretacje rzeczywistości:
Tymczasem wolność myśli istnieje do tego stopnia, do którego nie jest ograniczona przez samą myśl.
Dobrze jest mieć swobodę myślenia, ale trzeba też mieć coś do przemyślenia.
Ale w większości przypadków, gdy ludzie mówią o wolności myśli, chodzi im o wolność publikacji lub wolność nauczania.
Taka wolność rodzi poważne problemy; zawsze powoduje pewne trudności, a naród, państwo, Kościół, szkoła lub rodzina będą w różnych okolicznościach sprzeciwiać się wolności przekonań w publikacjach, publicznej myśli lub nauczaniu.
Powyższe siły są mniej lub bardziej zazdrosne o zewnętrzne przejawy myślenia jednostki.
Symbolicznie reprezentuje jednostkową unikalną perspektywę wyłamującą się z kolektywnych ujęć. Pełni poniekąd higieniczną rolę dla kultury, która ma wpływ też na politykę:
Wszelka władza zajmuje się z konieczności zapobieganiem publikowaniu rzeczy, które nie służą jej celom. Robi wszystko, co w jej mocy, by osiągnąć ten cel. Umysł polityczny jest ostatecznie zmuszany do fałszowania. Rozpowszechnia intelektualne fałszerstwa i zafałszowane pojęcia historyczne; rozwija osobliwe argumenty oraz, mówiąc krótko, pozwala sobie na wszystko, co konieczne, aby zachować swój autorytet, który z jakiegoś nieznanego mi powodu ludzie nazywają „moralnym”.
Można więc powiedzieć, że ta klasa ludzi, o której pisze Valéry, to naturalni liberalni stronnicy czy rzecznicy jednostki w ewentualnym konflikcie ze wspólnotą. Jej słaba kondycja czy w ogóle wymarcie, powoduje, że społeczeństwo jako całość traci swoje głosy sumienia i popada w niebezpieczeństwo całkowitego skoszarowania.
Bo - jak napisałem wcześniej - jestem skłonny przypuszczać, że skoro wymarli, to znaczy że przestali być potrzebni.
A mnie się wydaje, że takie podejście w najszerszej skali nie ma większego sensu. Wiele historycznych ludów wymarło albo utraciło swoją kulturową tożsamość. Czy to znaczy, że przestały być z jakiegoś punktu widzenia praw dziejowych potrzebne? To znaczy, że kiedy zachowywały swój etnos, były w ogóle potrzebne? Komu i w zasadzie do czego?

Sądzę, że trwania cywilizacji nie determinują tak naprawdę żadne celowe, jednostkowe, wymierne interesy, bo w większości ludzie na co dzień nie kalkulują czy nie renegocjują swojej tożsamości; tego, czy warto posługiwać się danym językiem, zachowywać styl życia czy nastawienie do niego przejęte od przodków - po prostu w to wszystko wrastają i mimowolnie powielają. Inercja jest opcją domyślną. Żeby wykoleić jakąś kulturę i sprawić, by ludzie się od niej odwrócili czy zniechęcili, trzeba się naprawdę postarać. Na ogół, jeżeli coś takiego ma miejsce, to jest spowodowane antagonizmami politycznymi.

Kwestia poczucia bycia potrzebnym czy nie, to raczej rzecz samoświadomości. Kultura jest po prostu lustrem do tożsamościowych samojebek społeczności. To, co się w niej pojawia, jest na ogół odbiciem kondycji grupy, przenosi jej aspiracje, lęki, zmartwienia, zainteresowania. Erudyci Valéry'ego to w zasadzie krytycy kultury będący także diagnostami, którzy są dobrzy w interpretowaniu tych sygnałów, skłaniający mniej refleksyjną resztę do zastanowienia, dlaczego pewne prądy, treści się w ogóle pojawiają, zdobywają popularność i jak to świadczy o grupie je wytwarzającej, konsumującej.

Ich wymarcie powoduje, że społeczność traci głębszy wgląd w to, co się z nią dzieje, bo nie ma nikogo, kto miałby szerszą perspektywę i potrafił stawiać niewygodne diagnozy. A bez tego, łatwo o zdziczenie i osunięcie w barbarzyństwo.

To jest podobna rola do tego mojego wyobrażonego humanisty-szamana szukającego rozwiązań czy wsparcia w trudnych sytuacjach w dorobku kulturowym wytworzonym wcześniej na zasadzie paraleli oraz korzystania z cudzych doświadczeń bez popełniania swoich błedów.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Zresztą możemy sprawę postawić prościej: masz taki gatunek jak recenzja, która jest zazwyczaj publicystyką zakorzenioną jedną nogą w krytyce.

Problem z ogółem dzisiejszych recenzji polega na tym, że ograniczają się wyłącznie do oceny formalnej dzieła i w większości - w zdemokratyzowanej formie - są tworzone przez dyletantów bez pogłębionej wiedzy. Dzisiejszych recenzentów zazwyczaj poza wymienieniem mocnych i słabych jakości danego utworu, samo jego szersze oddziaływanie na społeczeństwo czy wyjaśnienie genezy nie interesuje.

W XIX wieku o sztuce dyskutowano inaczej. Miałeś gorące spory na temat tego, jakie cele powinna ona osiągać, tego jakie dzieła są potrzebne, a jakie nie. Wagner w swoich pamfletach narzekał na żydostwo w światku muzycznym, niezdolne do godnego oddania niemieckiego ducha. Nietzsche raz popierał wyżej wspomnianego, bo uznawał, że jego muzyka wspiera jego własną filozofię, później się od niego odżegnał, gdy Wagner zawiódł jego oczekiwania. Po Wiośnie Ludów miałeś w ogóle szerzej podniesiony temat wytwarzania tożsamościowej sztuki narodowej i podejmowane próby określania jej estetycznych ram a w związku z tym także spory.

W Anglii, kiedy postawiono na wychowanie w duchu moralności wiktoriańskiej, aby uporać się z ogólnym barbarzyństwem Brytoli i plagą bezmyślnej przemocy, też miałeś w miarę jasną rolę krytyki, wspierającej konkretne procesy i ustanawiającej wzorce tego, co będzie uznawane za dobrą sztukę. Ale też spory, bo nie każdy uznał, że wydawanie Szekspira w ugrzecznionej formie, przyjaznej rodzinie przez takiego Bowdlera miało sens.

Tak czy owak, sztukę traktowano w pewnych kontekstach jako narzędzie do kształtowania takiej czy innej wrażliwości - religijnej, moralnej, politycznej, etnicznej, generalnie takiej na jakiej zależało konkretnym artystom i wspierających ich środowiskom. Myślę, że właśnie ta instrumentalność kultury wpływała też na świadomość krytyki, która rozumiała lepiej, jakie kto miał interesy, uwarunkowania i aby wytłumaczyć to czytelnikom, musiała dokonywać swoistej demaskacji artystów, posądzając ich o dążenie do takiej a nie innej obróbki społeczeństwa. Nie oceniano więc wyłącznie samych dzieł, ale również ich ewentualne oddziaływanie.

Myślę, że Valéry dokonał pewnej idealizacji krytyków z tamtych czasów i ulepił ich wyrafinowane wyobrażenie jako po części socjologów, po części antropologów kultury, po części filozofów, po części historyków sztuki, którzy posiadając wszechstronne humanistyczne wykształcenie będą wtajemniczać i zabezpieczać interesy mniej świadomej publiki, kierując jej uwagę na pewne potencjalne szanse i zagrożenia popychania społeczeństwa w niebezpieczną dla niego stronę. Jeśli w ogóle tacy się zdarzali, zabiła ich specjalizacja w akademickiej edukacji.

Dziś, jedynym co pozostało w tym stylu, to marksistowska krytyka kultura, pierdolety Żiżka o filmach, anty-neoliberalne recenzje w Krytyce Politycznej, które są ideologicznie jednostronne i pro-kolektywne, więc mimo społeczenego zaangażowania są zbyt stronnicze i przez zawężoną perspektywę ostatecznie nie spełniają roli wyznaczonej przez Valéry'ego.
 
Do góry Bottom