Bodźce polityczne i Mark Twain

D

Deleted member 427

Guest
Mark Twain napisał swego czasu genialną historyjkę - "The Million Pound Bank Note". W 1954 roku nakręcono na kanwie tej noweli film z Gregory Peckiem w roli głównej - poniżej kluczowa scena:

[video=youtube]http://www.youtube.com/watch?v=kG2rWWIc1SE[/video]

Do sennego miasteczka przyjechał sobie pan, który niestety nie mógł zapłacić za nic, bo posiadał tylko jakiś tam papier bankowy o wartości miliona funtów, gwarantowany przez ów bank, który z kolei był gwarantowany przez Koronę. Lokalna społeczność, nie chcąc tracić tak tłustego gościa, kredytowała mu usługi i towary w zamian za kwity, a następnie tymi kwitami regulowano zobowiązania między sobą. Senne wcześniej miasteczko - a było senne, bo nikt nie miał na nic pieniędzy jak w popegieerowskich wioskach - rozkwitło. Pan wybudował dom z drewna dostarczonego przez miejscowych, umeblował go, nabywał żywność, chodził do restauracji, kupował odzież i takie tam, a tubylcza ludność, płacąc wystawionymi przez niego kwitami i ufając jego gwarancjom wypłacalności, realizowała jak się to ładnie mówi - popyt wewnętrzny. Mniejsza z tym, jak się historyjka kończy, bo chodzi o to, że pokazuje ona, iż w zamkniętej społeczności do wywołania określonych zachowań wystarczy bodziec, a w państwie takie bodźce wysyła na ogół rząd.

Ewentualna katastrofa, jaka być może nawiedziła tę społeczność, była katastrofą tylko lokalną. I tutaj dochodzę do sedna - często za przykład kryzysu wywołanego przez rynek (spekulantów) podaje się słynną tulipomanię panującą w XVII-wiecznej Holandii. Czego natomiast się nie dopowiada, to tego, że absurdalny wzrost cen tulipanów nie wpłynął w żaden sposób na cenę ani dostępność innych kwiatków, a i holenderskie wyroby mięsne pozostały obojętne na tulipanową histerię. Czemu? Bo struktura bodźców, jakie docierały na rynek, była diametralnie różna o d tej, która funkcjonuje dzisiaj. Popyt na kwiatki nie przełożył się automatycznie na wzrost cen chleba czy jakichkolwiek innych dóbr. Nie zmieniły się również w sposób istotny ceny nieruchomości – być może nieco ich wartość spadła, jako że sprzedających było znacznie więcej niż poprzednio – a to ceny nieruchomości są wyznacznikiem poziomu i stabilności rozwoju gospodarki danego kraju. Podsumowując: nie stało się absolutnie nic - parę osób zarobiło fortuny na handlu kwiatami, parę osób w swojej głupocie popłynęło i tyle. Potem przyszło otrzeźwienie i wszystko wróciło na stare tory. Najważniejsze jest to, że nikt nikogo nie zmuszał do ponoszenia kosztów czyichś fanaberii – koszty załamania rynku ponieśli głównie ci, którzy na tym rynku spekulowali, sami zresztą owo załamanie wywołując.

Oczywiście aby sobie uprościć historyjkę, pominąłem niebagatelny wpływ rządu holenderskiego na zachowanie rynku (ludzi). Bo najważniejsze są bodźce polityczne - zasady, normy i mechanizmy przymusu, które tworzą społeczną strukturę bodźców są istotnymi czynnikami wpływającymi na wyniki gospodarcze.
 

Hikikomori

少し変態
538
318
Widzę, że zaczynasz grawitować w stronę keynesizmu :D. Powiem ci, jak wygląda moja wizja gospodarki w państwie minimalnym. Nie będę przytaczał tutaj żadnych źródeł - wszystko jest produktem mojej edukacji, samoedukacji oraz głębokich przemyśleń snutych na sraczu oraz pod prysznicem.
Po pierwsze, anarchokapitalizm to czczy wymysł dobrotliwego rabina Rothbarda. Jeśli własność ma być święta i nienaruszalna na terenie większym od powierzchni pola buraków, potrzebny jest aparat, który tę własność będzie narzucał - siłą! Aparat ten potocznie nazywany jest państwem, choć nie jest to najlepsze określenie - państwo oznaczało dawniej posiadłość pańską (książęcą, królewską itd.), a więc własność prywatną. Bardziej adekwatne byłoby określenie "stan", od włoskiego słowa "lo stato", pierwszy raz użytego przez Machiavellego. Swoją definicję państwa (stanu) podałem tu. Za stany można uznać również organizacje ponadnarodowe, jak WTO, czy ONZ. Można również zaobserwować zjawisko hierarchii stanowej. Jak będzie mi się chciało, to napiszę dłuższy elaboracik na temat historii genezy państw oraz układów ponadnarodowych, ale to nie teraz.

Rebe Rothbard wyobrażał sobie anarchokapitalizm jako pacyfistyczną utopię, opartą na wolnym handlu (przynajmniej tak wnioskuję z tego, co zasłyszałem, bo żadnej jego książki nie czytałem). Tę wizję jednak bezlitośnie gwałcą we wszystkie możliwe otwory użytkownicy tego forum - akap (jeśli nastanie) zapowiada się na jedną wielką ruchawkę z rozpieprzaniem rodzin wszystkich domniemanych bandytów i heretyków (lewicowych, prawicowych - jeden chuj), bo kto w takich warunkach będzie przejmował się jakimś domniemaniem niewinności - nie mówiąc już o zasadzie nieinicjowania agresji. Na pewno będzie to anarchia - przynajmniej do momentu aż ktoś schwyci ten burdel za mordę - trudno natomiast spodziewać się, że w "systemie" tym będą dominować relacje kapitalistyczne.

Nie twierdzę, że stabilny układ, oparty na nienaruszalności i suwerenności posiadłości prywatnej jest niemożliwy do osiągnięcia ani, że nigdy nie istniał. Jednak występował w warunkach izolacji od czynników zewnętrznych. Przykłady tu przytaczane to albo kraje położone na trudnym i niedostępnym terenie (Afganistan, Kaukaz), albo na wyspach (Islandia), albo na terenach o rzadkim zaludnieniu (południe Stanów Zjednoczonych). Anarchie (wiem, komunistyczne, ale co z tego) w Hiszpanii i na Ukrainie nie przetrwały dłużej, niż trzy lata.

Mała dygresja dla propertarian - jeśli chcecie sprawować na swojej działce władzę państwową, będziecie musieli radzić sobie z tymi samymi problemami, co państwa - uznanie waszej własności (suwerenności) przez innych właścicieli oraz ewentualne tendencje odśrodkowe, bo wasze paroby mogą urządzić rewolucję, jeśli będziecie złymi (albo po prostu słabymi) właścicielami. Oczywiście te problemy czekają was tylko przy założeniu, że będziecie posiadać ziemię - możecie też mieszkać z czyjejś łaski na jego włościach, albo wieść żywot nomady. Na nabycie jakiejś ziemi drogą rynkową bym nie liczył, bo raczej nikt nie będzie się jej pozbywał w sytuacji, kiedy własność=suwerenność. Ewentualnie można będzie zainicjować jakąś małą agresję i ziemię zdobyć siłą, ale to raczej wymagałoby współpracy w większej ekipie i w konsekwencji dzielenia własności.

Taki mały offtop, bo miałem mówić o gospodarce w minarchiźmie. Przede wszystkim własność - nie jest czymś świętym, ani nienaruszalnym. Jeśli wszyscy wokół pierdolą twoje prawo własności, to nie jest ona święta. Jeśli ktoś naruszy twoją własność, to znaczy, że nie jest nienaruszalna - to aż zbyt oczywiste. Właśnie tutaj pojawia się rola dla lo stato: zapewnienie poczucia nieuchronności kary dla wszystkich, którym UDA SIĘ zamach na cudzą osobę lub własność. Oczywiście można być mszczony przez swoich ziomków, ale w anarchii taka grupa nabiera niebezpiecznego potencjału państwotwórczego, więc powracamy do punktu wyjścia. Oprócz tego zadaniem państwa byłaby ochrona zewnętrzna przez organizowanie oddziałów obrony terytorialnej (opcjonalnie, jeśli np. okaże się, że ludność potrafi obronić się sama bez organizowania się w regularne oddziały).

Teraz kapitalizm. Kapitalizm rozumiemy jako stabilną własność prywatną w połączeniu ze swobodą wymiany towarów i usług (może nie?). Kapitalizm jest fajny, jednak nie definiuje całościowo żadnego ustroju. Poza tym nie wierzę (sorry), że równowaga rynkowa jest równoznaczna z dobrobytem albo jego wzrostem dla dominującej części społeczeństwa. Problem z jakimikolwiek modelami ekonomicznym jest taki, że zakładają podporządkowanie się większości uczestników dyscyplinie rynkowej. Wyjątki mogą być wliczone w koszta jako wypadki losowe, jednak żaden model i żadna metodologia (przynajmniej z mi znanych) nie przewiduje sytuacji, w której np. masy wychodzą na ulice, plądrują sklepy i mordują burżujów razem z rodzinami i zwierzętami domowymi (nie wnikam, czy słusznie, czy nie) - czyli kiedy relacje siłowe zastępują wolnorynkowe.

Tak więc sorry, ale interwencjonizm (w formie fiskalizmu, redystrybucji, czy regulacji wymiany towarowo-usługowej) oraz istnienie sektora publicznego (publiczne szkolnictwo, szpitalnictwo, infrastruktura itd.) jest nieuniknione. Nie uważam natomiast, że powinno zajmować się nim państwo, tylko lokalne samorządy. Samorządy powinny ustalać lokalne stosunki handlowe, społeczne i całą resztę rzeczy, których libertarianie nie lubią (jednak bez prawa do naruszania prywatnej własności bez wyroku PAŃSTWOWEGO sądu) na zasadzie "nie akceptujesz lokalnych stosunków - to wypierdalaj" (to chyba dobra zasada, nie?). Jeśli lokalne przepisy byłyby wkurwiające dla dostatecznie licznej grupy osób, miałyby one prawo na drodze plebiscytu dokonać secesji i założyć własną gminę. Analogicznie na drodze plebiscytów gminy mogłyby się łączyć, co jednak wymagałoby obustronnej zgody, więc byłoby utrudnione. Jeśli chodzi o stosunki handlowe pomiędzy gminami, to tutaj panowałby pełen, nieskrępowany kapitalizm.

Co o tym myślicie - jest własność prywatna, zasada nieagresji, lokalne zróżnicowanie oraz stan permanentnej secesji - czyli rzeczy, które powinny się libertarianom podobać.

Kurwa, ale TL;DR się zrobił!
 

Mad.lock

barbarzyńsko-pogański stratego-decentralizm
5 149
5 111
Hikikomori napisał:
Tak więc sorry, ale interwencjonizm (w formie fiskalizmu, redystrybucji, czy regulacji wymiany towarowo-usługowej) oraz istnienie sektora publicznego (publiczne szkolnictwo, szpitalnictwo, infrastruktura itd.) jest nieuniknione.

Do tego momentu tekst był niezły i chciałem dać plusa. Ale to zdanie i późniejsze jakoś mnie zniechęciły. Zrozumiałbym stanowe (dlaczego wróciłeś do słowa "samorządowe"?) drogi, ale na cholerę komu takie szpitale i szkoły? I później jakieś plebiscyty, gminy i inne wymysły.
Dlaczego nie chcesz żeby było prosto: prywatne państwa (nawet wielkości jednego metra kwadratowego) powiązane sojuszami w stany, a dalej niech kręci się samo (dopóki nie przestanie się nam podobać)?
 
OP
OP
D

Deleted member 427

Guest
Widzę, że zaczynasz grawitować w stronę keynesizmu :)

Czemu?

A tekst nie przeczytam, dopóki go nie wyedytujesz, nie dodasz przerw między akapitami etc. W zasadzie czytanie go to akt agresji skierowany na moje oczy :)
 

RiGhT_WiNg

Schizoid
233
44
Hikikomori napisał:
Rebe Rothbard wyobrażał sobie anarchokapitalizm jako pacyfistyczną utopię, opartą na wolnym handlu (przynajmniej tak wnioskuję z tego, co zasłyszałem, bo żadnej jego książki nie czytałem).

Wypada przeczytać zanim sie zacznie stawiać takie tezy.
Kto ukuł określenie "święte prawo własności"?
 

sierp

to ja :-)
577
305
Hikikomori napisał:
Po pierwsze, anarchokapitalizm to czczy wymysł dobrotliwego rabina Rothbarda. Jeśli własność ma być święta i nienaruszalna na terenie większym od powierzchni pola buraków, potrzebny jest aparat, który tę własność będzie narzucał - siłą! Aparat ten potocznie nazywany jest państwem, choć nie jest to najlepsze określenie - państwo oznaczało dawniej posiadłość pańską (książęcą, królewską itd.), a więc własność prywatną. Bardziej adekwatne byłoby określenie "stan", od włoskiego słowa "lo stato", pierwszy raz użytego przez Machiavellego.

Błąd w rozumowaniu. Potrzebne jest "coś", co narzuca reguły poszanowania własności siłą, ale z tego nie wynika, że ma być to jedna instytucja, organizacja czy aparat. Możliwe jest narzucanie takich reguł w sposób rozproszony czy "policentryczny". I tak właśnie uważał Rothbard.
Co więcej, z punktu widzenia definicji państwa Rothbarda również instytucja, która świadczy "usługi obronne" jako jedyna na danym terytorium, ale nie pobiera podatków ani nie wymusza monopolu siłą nie jest państwem. Tego typu minarchizm jest po prostu szczególnym przypadkiem anarchizmu, jak go rozumiał Rothbard.

Hikikomori napisał:
Rothbard wyobrażał sobie anarchokapitalizm jako pacyfistyczną utopię, opartą na wolnym handlu (przynajmniej tak wnioskuję z tego, co zasłyszałem, bo żadnej jego książki nie czytałem).

To może przeczytaj, bo to, co napisałeś nie jest prawdą. Rothbard pisze np.:
"Drugą krytyką, jaką chciałbym odeprzeć przed rozpoczęciem głównej części artykułu, jest powszechny zarzut, iż anarchiści „zakładają, że wszyscy ludzie są dobrzy”, i że bez państwa nie będą popełniane żadne przestępstwa. Mówiąc w skrócie – że anarchizm zakłada, iż z obaleniem państwa wyłoni się Nowy Anarchistyczny Człowiek, współdziałający, ludzki i życzliwy, tak, że żaden problem przestępczości nie będzie już plagą społeczności. Przyznaję, że nie rozumiem podstaw tego zarzutu. Cokolwiek twierdzą inne szkoły anarchizmu – i nie wierzę, że one są otwarte na ten zarzut – ja na pewno nie podzielam tego poglądu. Zakładam jedynie na podstawie wielu obserwacji, że ludzkość jest mieszanką dobrych i złych – z tendencjami do współdziałania i tendencjami przestępczymi."
http://wgogloza.com/wolnosciowa-bibliot ... fragmenty/
 

Cokeman

Active Member
768
120
instytucja, która świadczy "usługi obronne" jako jedyna na danym terytorium, ale nie pobiera podatków ani nie wymusza monopolu siłą nie jest państwem. Tego typu minarchizm jest po prostu szczególnym przypadkiem anarchizmu, jak go rozumiał Rothbard.
A jesli zbierze sie cala lokalna ekipa i wszyscy jednomyslnie ustala ze raz na rok beda cos oddawac do wspolnej kasy? A jesli zbierze sie wieksza ekipa ktora pojdzie do jedynej na danym obszarze PAO i przekupi by zaorac jakiegos bucowatego burzujka to co? A jesli jakis burzuj bedzie bucem i wszyscy dookola sasiedzi go nienawidza to moga rozpoczac "oblezenie" i zakazac mu przejscia przez wlasne terytorium przez co zaglodza kutafona :)
Jak widac aksjomaty aksjomatami a ludzie i tak zrobia po swojemu.
 

sierp

to ja :-)
577
305
To wszystko może się zdarzyć w społeczności bezpaństwowej i nadal będzie ona bezpaństwowa. Z braku państwa nie wynika automatycznie libertarianizm, choć z libertarianizmu wynika brak państwa (wg definicji Rothbarda).
 

Cokeman

Active Member
768
120
A widzisz czyli nawet jak zniesiesz rząd to nadal moze byc problem czyli jednak nalezy oddzialywac na spoleczenstwo chociazby w sposob oddolny :)
 

Hikikomori

少し変態
538
318
Madlock napisał:
Do tego momentu tekst był niezły i chciałem dać plusa. Ale to zdanie i późniejsze jakoś mnie zniechęciły. Zrozumiałbym stanowe (dlaczego wróciłeś do słowa "samorządowe"?) drogi, ale na cholerę komu takie szpitale i szkoły? I później jakieś plebiscyty, gminy i inne wymysły.
Dlaczego nie chcesz żeby było prosto: prywatne państwa (nawet wielkości jednego metra kwadratowego) powiązane sojuszami w stany, a dalej niech kręci się samo (dopóki nie przestanie się nam podobać)?

Miałem na myśli lokalny interwnecjonizm na zasadzie lokalnych statutów (law of the land), a nie interwencjonizm państwowy. W Szwajcarii socjal jest organizowany na poziomie kantonów, a nie na poziomie federalnym i raczej nikt, przy zdrowych zmysłach, nie nazwie Szwajcarii krajem socjalistycznym. Decentralizacja takiego systemu robi różnicę, i to ogromną.

Używam słowa "samorząd" (i używam wymiennie ze słowem gmina), ponieważ nie utożsamiam go ze stanem. Samorząd organizuje się oddolnie na danym terenie. Jeśli nie może prowadzić samodzielnej polityki (także fiskalnej, socjalnej itd.), jest zwykłą satrapią, a nie samorządem. Prawo do secesji na mocy plebiscytu byłoby tu zabezpieczeniem przed tyranią większości.

Dlaczego nie chcę, żeby było prosto? Bo uważam, że taki system byłby bardziej stabilny i jest do przyjęcia przez wszystkich (nawet nie-libertarian) i jego upadek nie byłby spowodowany jego wewnętrznymi niedociągnięciami, a odstępstwami od jego reguł (tak, jak Amerykanie widzą swoją konstytucję). Chyba najbardziej stabilnym systemem, opartym na sojuszu pomiędzy prywatnymi państwami (czyli monarchiami) był Ład Wiedeński (1815-1914). Dwa zastrzeżenia: system oparty był na równowadze sił (założeniu, że żadne jedno państwo nie będzie nigdy silniejsze, niż dwa pozostałe), utrzymywanej przez wojny korekcyjne i runął w wielkim stylu z początkiem I WS, pociągając za sobą straty, liczone w milionach (ofiar, dolarów, czego chcesz).
_______________________

kawador napisał:
Czemu?

A tekst nie przeczytam, dopóki go nie wyedytujesz, nie dodasz przerw między akapitami etc. W zasadzie czytanie go to akt agresji skierowany na moje oczy :)

Poprawione :)! Wyciągnąłem taki wniosek z:

Bo najważniejsze są bodźce polityczne - zasady, normy i mechanizmy przymusu, które tworzą społeczną strukturę bodźców są istotnymi czynnikami wpływającymi na wyniki gospodarcze.
 
OP
OP
D

Deleted member 427

Guest
Wyciągnąłem taki wniosek z:

Ok, ale to jest raczej argument czy rozumowanie będące kamyczkiem do ogródka zwolenników keynesizmu. Rząd stymulujący w taki czy inny sposób gospodarkę wysyła potężne bodźce polityczne, które mogą całkowicie zmienić decyzje rynku (ludzi) - np. spowodować kryzys na skalę całego kontynentu, co byłoby niemożliwe w sytuacji odebrania rządowi władzy nad rynkiem. Istotą poglądów Keynesa było zanegowanie zdolności gospodarki do samoregulacji, stąd też pomysły stymulacji i pobudzania oparte na błędnych przesłankach, jakoby brak interwencji rządu przyczyniał się do powstawania kryzysów. Tymczasem to właśnie impulsy polityczne wysyłane przez instytucje rządowe i odbierane następnie przez uczestników rynku przyczyniają się do cyklicznych załamań równowagi rynkowej i w efekcie głębokich depresji. I potem każde etatystyczne rządy opierają swoją politykę (misje zbawienia) na tworzeniu kozłów ofiarnych obwinianych za niepowodzenia mające faktycznie swój początek w administracji.
 
OP
OP
D

Deleted member 427

Guest
Krótko, zwięźle i na temat - bez NWO, Illuminati, lucyferian i globalnego spisku żydomasonerii:

[video=youtube]http://www.youtube.com/watch?v=Cw2iHSQP21g[/video]
 
Do góry Bottom