Król Julian
Well-Known Member
- 962
- 2 123
Indiańskie rezerwaty w Stanach Zjednoczonych uchodzą za zagłębia nędzy nawet większej niż ta panująca w murzyńskich gettach wielkich metropolii, nieledwie enklawy Trzeciego Świata. Na stronie Instytutu Misesa znalazłem ciekawy tekst, dlaczego tak jest:
Znamenski: Rezerwaty Indian jako socjalistyczny archipelag
Opublikowano 22 sierpnia 2013 | Autor: Andrei Znamenski
Wyobraźmy sobie kraj, którym włada skorumpowany rząd autorytarny. W tym państwie nikt nie słyszał o mechanizmach utrzymujących równowagę polityczną ani o niezależnym systemie sądowym. Nie jest tam uznawana własność prywatna. Nie można też kupować ani sprzedawać ziemi. Żadne przedsiębiorstwo nie ma zamiaru inwestować w tym kraju. Ci mieszkańcy, którzy mają pracę, najczęściej pracują w sektorze publicznym. Bezrobotni utrzymują się z programów pomocowych, które dostarczają podstawowej żywności. A jednocześnie to państwo może się pochwalić darmowym systemem opieki zdrowotnej i bezpłatnym dostępem do edukacji. Czy możesz odgadnąć, który to kraj? Może to być Związek Radziecki, Kuba lub każde inne dawne państwo socjalistyczne.
Mogę cię jednak zapewnić, że taki kraj istnieje właśnie tutaj, w Stanach Zjednoczonych. Jest to Państwo Indiańskie. Państwo Indiańskie to metafora, używana przez pisarzy i uczonych w odniesieniu do archipelagu 310 rezerwatów rdzennych Amerykanów, które zajmują 2 procent terenu USA. Rozproszone po całych Stanach Zjednoczonych, te osłonięte enklawy lądu znajdują się pod zarządem powierniczym rządu federalnego, a więc według prawa wiele z tych enklaw lądu jest własnością federalną. Dlatego nie można tam swobodnie kupować ani sprzedawać ziemi, ani też użyć jej jako zabezpieczenia pożyczki. A w dodatku, ponieważ plemiona indiańskie znajdują się pod kuratelą rządu federalnego, nie można ich zaskarżyć za naruszenie warunków umowy. Rezerwaty indiańskie są używane wspólnie przez grupy Indian i otrzymują dotacje od BIA (ang. Bureau of Indian Affairs — Biuro do spraw Indian w Departamencie Spraw Wewnętrznych), którego obecny roczny budżet wynosi około 3 miliardy dolarów. Celem BIA, poza byciem ważnym źródłem finansowania podtrzymującego system rezerwatów, jest także ochrona społeczności tubylczych — innymi słowy, zapewnienie, że nigdy nie poniosą one porażki w interesach ze społeczeństwem „zewnętrznym”. Członkowie rządu oraz wielu przywódców rdzennych Amerykanów trwają w naiwnym przekonaniu, że segregacja Indian i ich ochrona przed resztą społeczeństwa amerykańskiego zwiększy ich dobrobyt. Firmy i inwestorów odstrasza ten osobliwy status Państwa Indiańskiego jako majątku powierniczego, ponieważ prawa własności są tam niepewne[1]. Inwestorzy uważają te zakazane tereny za obszar wysokiego ryzyka. W Państwie Indiańskim mamy więc ekstremalny przypadek tego, co Robert Higgs nazwał „reżimową niepewnością”, która opóźnia rozwój ekonomiczny[2]. Ta „reżimowa niepewność” graniczy właściwie z socjalizmem. James Watt — sekretarz zasobów wewnętrznych w pierwszym rządzie Reagana — ogłosił to publicznie jako pierwszy. W roku 1983 powiedział on (a później drogo za to zapłacił): „Jeśli chcecie przykładu porażki socjalizmu, nie jedźcie do Rosji, tylko udajcie się do rezerwatów indiańskich w Ameryce”[3]. W latach dziewięćdziesiątych miałem okazję podróżować przez kilka rezerwatów. Za każdym razem, gdy przekraczałem ich granice, byłem zszokowany kontrastem pomiędzy ludzkimi krajobrazami na zewnątrz i wewnątrz rezerwatów indiańskich. Gdy tylko znajdowałem się w rezerwacie, mogłem często posmakować świata, który przypominał mi wieś w mojej dawnej ojczyźnie — Rosji. Te same wyboiste i źle utrzymane drogi, zniszczone chałupy, butwiejące płoty, wraki samochodów i mebli, te same ponure i podejrzliwe spojrzenia skierowane na intruza, a także często pijani osobnicy kręcący się po okolicy. Dlatego też przypuszczam, że moja ocena systemu rezerwatów będzie tendencyjnym poglądem byłego obywatela Związku Radzieckiego, który czuje, że wraca do swojej przeszłości, gdy przemierza rdzenną Amerykę.
Odejdę na chwilę od głównego tematu, żeby omówić intelektualne źródła tego „socjalistycznego archipelagu”. W latach sześćdziesiątych cała kwestia rdzennej Ameryki została ukształtowana przez naukę marksistowską i przez tak zwaną naukę o tożsamości, które ukształtowały dominujące wyobrażenie, że należy traktować rdzennych Amerykanów nie jako jednostki, lecz jako zbiór grup kulturowych, wiecznych ofiar kapitalistycznego ucisku. Chcę zakwestionować ten pogląd i zająć się tym tematem z punktu widzenia metodologicznego indywidualizmu. Według mnie nieprzemijająca bieda w rezerwatach jest skutkiem kolektywizmu i państwowego paternalizmu. Ideologie te, wspierane przez rząd federalny w latach trzydziestych dwudziestego wieku, zostały ostatecznie zinternalizowane zarówno przez lokalne elity rdzennych Amerykanów, jak i przez federalnych biurokratów, którzy sprawują rządy nad Indianami. Historycznym rezultatem tej sytuacji było pojawienie się „kultury biedy”, która gardzi indywidualną inicjatywą i własnością prywatną. Co więcej, takie nastawienie jest często wychwalane jako starożytna mądrość indiańska — styl życia moralnie lepszy od tak zwanej tradycji euro-amerykańskiej. Zanim przejdziemy dalej, przedstawię pewne statystyki. Rdzenni Amerykanie otrzymują więcej dotacji federalnych niż ktokolwiek inny w Stanach Zjednoczonych. Dotacje obejmują między innymi domy, opiekę zdrowotną, edukację i bezpośrednią pomoc żywnościową. Jednak pomimo nieprzerwanego napływu funduszy federalnych Indianie są najuboższą wspólnotą w całym kraju. Poziom biedy w wielu rezerwatach rozciąga się pomiędzy 38 a 63 proc. (w niektórych rezerwatach aż do 82 proc.)[4], a połowa wszystkich miejsc pracy znajduje się zwykle w sektorze publicznym.[5] I to przed kryzysem z 2008 r.! Nie trzeba mieć doktoratu z ekonomii, żeby zrozumieć, że jedną z głównych przyczyn tej sytuacji jest systemowa porażka federalnej polityki w sprawie Indian. Te zasady zostały wprowadzone w życie w czasie Nowego Ładu przez Johna Colliera, wykształconego na Uniwersytecie Columbia pracownika opieki społecznej, organizatora społecznego i utopijnego marzyciela, który odpowiadał za administrację rdzennych Amerykanów w całym okresie rządów F. D. Roosevelta. Głównymi źródłami intelektualnej inspiracji dla Colliera były: angielski fabianizm, anarchizm Piotra Kropotkina, komunalna reforma wsi przeprowadzona przez meksykański rząd socjalistyczny oraz romantyczna wizja kultur indiańskich. Collier marzył o zbudowaniu tego, co nazywał Czerwoną Atlantydą, czyli sielankowej wspólnoty rdzennych Amerykanów, która połączyłaby modernizację z plemiennym kolektywizmem. Według jego oczekiwań, ten eksperyment we wspólnym życiu miał nie tylko przynieść korzyści rdzennym Amerykanom, ale też posłużyć za laboratorium społeczne dla reszty świata. Podstawą jego eksperymentu było założenie w rezerwatach tak zwanych rządów plemiennych, które otrzymały status spółek akcyjnych. Collier wyobrażał je sobie jako indiańskie autonomie, które miały rozdzielać fundusze, sponsorować roboty publiczne i zakładać spółdzielnie. W rzeczywistości te lokalne rządy zaczęły działać jako lokalne przybudówki biurokracji BIA, które było źródłem ich finansowania. To interesujące, że te tak zwane rdzenne autonomie otrzymały osobliwie szeroki zakres władzy: ustawodawczej, wykonawczej, sądowniczej i „ekonomicznej” — to praktyka zupełnie w Ameryce nieznana. Przykładowo, w pozostałej części Stanów Zjednoczonych władze miast i hrabstwa nie są właścicielami restauracji, kurortów, moteli, kasyn i fabryk, podczas gdy w Państwie Indiańskim stało się to od czasów Nowego Ładu standardowym sposobem działania. Rządy plemienne ze względu na ich status są bardziej zainteresowane rozdzielaniem pracy i funduszy niż osiąganiem zysku, skutkiem czego wiele przedsiębiorstw założonych w rezerwatach jest subsydiowanych przez rząd od dziesiątek lat. W normalnych warunkach te przedsięwzięcia zbankrutowałyby. Ten założony w latach trzydziestych system reprezentuje finansową „czarną dziurę”, która wsysa i marnuje ogromne zasoby w imię suwerenności rdzennych Amerykanów. Sytuacja ta przypomina negatywny wpływ pomocy zagranicznej na sytuację Trzeciego Świata, które w podobny sposób używają wymówek ustroju plemiennego i niepodległości narodowej w charakterze licencji na korupcję, nepotyzm i rządy autorytarne.
Znamenski: Rezerwaty Indian jako socjalistyczny archipelag
Opublikowano 22 sierpnia 2013 | Autor: Andrei Znamenski
Wyobraźmy sobie kraj, którym włada skorumpowany rząd autorytarny. W tym państwie nikt nie słyszał o mechanizmach utrzymujących równowagę polityczną ani o niezależnym systemie sądowym. Nie jest tam uznawana własność prywatna. Nie można też kupować ani sprzedawać ziemi. Żadne przedsiębiorstwo nie ma zamiaru inwestować w tym kraju. Ci mieszkańcy, którzy mają pracę, najczęściej pracują w sektorze publicznym. Bezrobotni utrzymują się z programów pomocowych, które dostarczają podstawowej żywności. A jednocześnie to państwo może się pochwalić darmowym systemem opieki zdrowotnej i bezpłatnym dostępem do edukacji. Czy możesz odgadnąć, który to kraj? Może to być Związek Radziecki, Kuba lub każde inne dawne państwo socjalistyczne.
Mogę cię jednak zapewnić, że taki kraj istnieje właśnie tutaj, w Stanach Zjednoczonych. Jest to Państwo Indiańskie. Państwo Indiańskie to metafora, używana przez pisarzy i uczonych w odniesieniu do archipelagu 310 rezerwatów rdzennych Amerykanów, które zajmują 2 procent terenu USA. Rozproszone po całych Stanach Zjednoczonych, te osłonięte enklawy lądu znajdują się pod zarządem powierniczym rządu federalnego, a więc według prawa wiele z tych enklaw lądu jest własnością federalną. Dlatego nie można tam swobodnie kupować ani sprzedawać ziemi, ani też użyć jej jako zabezpieczenia pożyczki. A w dodatku, ponieważ plemiona indiańskie znajdują się pod kuratelą rządu federalnego, nie można ich zaskarżyć za naruszenie warunków umowy. Rezerwaty indiańskie są używane wspólnie przez grupy Indian i otrzymują dotacje od BIA (ang. Bureau of Indian Affairs — Biuro do spraw Indian w Departamencie Spraw Wewnętrznych), którego obecny roczny budżet wynosi około 3 miliardy dolarów. Celem BIA, poza byciem ważnym źródłem finansowania podtrzymującego system rezerwatów, jest także ochrona społeczności tubylczych — innymi słowy, zapewnienie, że nigdy nie poniosą one porażki w interesach ze społeczeństwem „zewnętrznym”. Członkowie rządu oraz wielu przywódców rdzennych Amerykanów trwają w naiwnym przekonaniu, że segregacja Indian i ich ochrona przed resztą społeczeństwa amerykańskiego zwiększy ich dobrobyt. Firmy i inwestorów odstrasza ten osobliwy status Państwa Indiańskiego jako majątku powierniczego, ponieważ prawa własności są tam niepewne[1]. Inwestorzy uważają te zakazane tereny za obszar wysokiego ryzyka. W Państwie Indiańskim mamy więc ekstremalny przypadek tego, co Robert Higgs nazwał „reżimową niepewnością”, która opóźnia rozwój ekonomiczny[2]. Ta „reżimowa niepewność” graniczy właściwie z socjalizmem. James Watt — sekretarz zasobów wewnętrznych w pierwszym rządzie Reagana — ogłosił to publicznie jako pierwszy. W roku 1983 powiedział on (a później drogo za to zapłacił): „Jeśli chcecie przykładu porażki socjalizmu, nie jedźcie do Rosji, tylko udajcie się do rezerwatów indiańskich w Ameryce”[3]. W latach dziewięćdziesiątych miałem okazję podróżować przez kilka rezerwatów. Za każdym razem, gdy przekraczałem ich granice, byłem zszokowany kontrastem pomiędzy ludzkimi krajobrazami na zewnątrz i wewnątrz rezerwatów indiańskich. Gdy tylko znajdowałem się w rezerwacie, mogłem często posmakować świata, który przypominał mi wieś w mojej dawnej ojczyźnie — Rosji. Te same wyboiste i źle utrzymane drogi, zniszczone chałupy, butwiejące płoty, wraki samochodów i mebli, te same ponure i podejrzliwe spojrzenia skierowane na intruza, a także często pijani osobnicy kręcący się po okolicy. Dlatego też przypuszczam, że moja ocena systemu rezerwatów będzie tendencyjnym poglądem byłego obywatela Związku Radzieckiego, który czuje, że wraca do swojej przeszłości, gdy przemierza rdzenną Amerykę.
Odejdę na chwilę od głównego tematu, żeby omówić intelektualne źródła tego „socjalistycznego archipelagu”. W latach sześćdziesiątych cała kwestia rdzennej Ameryki została ukształtowana przez naukę marksistowską i przez tak zwaną naukę o tożsamości, które ukształtowały dominujące wyobrażenie, że należy traktować rdzennych Amerykanów nie jako jednostki, lecz jako zbiór grup kulturowych, wiecznych ofiar kapitalistycznego ucisku. Chcę zakwestionować ten pogląd i zająć się tym tematem z punktu widzenia metodologicznego indywidualizmu. Według mnie nieprzemijająca bieda w rezerwatach jest skutkiem kolektywizmu i państwowego paternalizmu. Ideologie te, wspierane przez rząd federalny w latach trzydziestych dwudziestego wieku, zostały ostatecznie zinternalizowane zarówno przez lokalne elity rdzennych Amerykanów, jak i przez federalnych biurokratów, którzy sprawują rządy nad Indianami. Historycznym rezultatem tej sytuacji było pojawienie się „kultury biedy”, która gardzi indywidualną inicjatywą i własnością prywatną. Co więcej, takie nastawienie jest często wychwalane jako starożytna mądrość indiańska — styl życia moralnie lepszy od tak zwanej tradycji euro-amerykańskiej. Zanim przejdziemy dalej, przedstawię pewne statystyki. Rdzenni Amerykanie otrzymują więcej dotacji federalnych niż ktokolwiek inny w Stanach Zjednoczonych. Dotacje obejmują między innymi domy, opiekę zdrowotną, edukację i bezpośrednią pomoc żywnościową. Jednak pomimo nieprzerwanego napływu funduszy federalnych Indianie są najuboższą wspólnotą w całym kraju. Poziom biedy w wielu rezerwatach rozciąga się pomiędzy 38 a 63 proc. (w niektórych rezerwatach aż do 82 proc.)[4], a połowa wszystkich miejsc pracy znajduje się zwykle w sektorze publicznym.[5] I to przed kryzysem z 2008 r.! Nie trzeba mieć doktoratu z ekonomii, żeby zrozumieć, że jedną z głównych przyczyn tej sytuacji jest systemowa porażka federalnej polityki w sprawie Indian. Te zasady zostały wprowadzone w życie w czasie Nowego Ładu przez Johna Colliera, wykształconego na Uniwersytecie Columbia pracownika opieki społecznej, organizatora społecznego i utopijnego marzyciela, który odpowiadał za administrację rdzennych Amerykanów w całym okresie rządów F. D. Roosevelta. Głównymi źródłami intelektualnej inspiracji dla Colliera były: angielski fabianizm, anarchizm Piotra Kropotkina, komunalna reforma wsi przeprowadzona przez meksykański rząd socjalistyczny oraz romantyczna wizja kultur indiańskich. Collier marzył o zbudowaniu tego, co nazywał Czerwoną Atlantydą, czyli sielankowej wspólnoty rdzennych Amerykanów, która połączyłaby modernizację z plemiennym kolektywizmem. Według jego oczekiwań, ten eksperyment we wspólnym życiu miał nie tylko przynieść korzyści rdzennym Amerykanom, ale też posłużyć za laboratorium społeczne dla reszty świata. Podstawą jego eksperymentu było założenie w rezerwatach tak zwanych rządów plemiennych, które otrzymały status spółek akcyjnych. Collier wyobrażał je sobie jako indiańskie autonomie, które miały rozdzielać fundusze, sponsorować roboty publiczne i zakładać spółdzielnie. W rzeczywistości te lokalne rządy zaczęły działać jako lokalne przybudówki biurokracji BIA, które było źródłem ich finansowania. To interesujące, że te tak zwane rdzenne autonomie otrzymały osobliwie szeroki zakres władzy: ustawodawczej, wykonawczej, sądowniczej i „ekonomicznej” — to praktyka zupełnie w Ameryce nieznana. Przykładowo, w pozostałej części Stanów Zjednoczonych władze miast i hrabstwa nie są właścicielami restauracji, kurortów, moteli, kasyn i fabryk, podczas gdy w Państwie Indiańskim stało się to od czasów Nowego Ładu standardowym sposobem działania. Rządy plemienne ze względu na ich status są bardziej zainteresowane rozdzielaniem pracy i funduszy niż osiąganiem zysku, skutkiem czego wiele przedsiębiorstw założonych w rezerwatach jest subsydiowanych przez rząd od dziesiątek lat. W normalnych warunkach te przedsięwzięcia zbankrutowałyby. Ten założony w latach trzydziestych system reprezentuje finansową „czarną dziurę”, która wsysa i marnuje ogromne zasoby w imię suwerenności rdzennych Amerykanów. Sytuacja ta przypomina negatywny wpływ pomocy zagranicznej na sytuację Trzeciego Świata, które w podobny sposób używają wymówek ustroju plemiennego i niepodległości narodowej w charakterze licencji na korupcję, nepotyzm i rządy autorytarne.