Anglia

margines

wujek dobra rada
626
84
Camden Town - wolny handel pod kontrolą?
Był ktoś? Widział? Wygląda jak wolnościowy plac targowy przy grzegórzeckiej w Kraku...
Ale oni tam mają łatwiej niż u nas, żeby cokolwiek uszczknąć...
 

Cyberius

cybertarianin, technohumanista
1 441
36
Camden, kiedyś tam chciałem zamieszkać:)
W skrócie zbieranina wszelkiej maści wyrzutków i odmieńców
teraz głównie atrakcja fotograficzno-turystyczna
Większość dawnych mieszkańców przeniosła sie na południe do Brighton, Sussex, i w inne miejsca

(Dzisiaj 3:18)margines napisał(a):
Camden Town - wolny handel pod kontrolą?
najlepiej pojechać i sprawdzić

GAZDA napisał:
cctv obecne...
miałem taką przygodę, napisałem list do urzędu skarbowego w Kencie gdzie pracowałem w tamtym roku [2009] Jakiś czas później kupiłem bilet do Portsmouth i dwa dni po moim przyjeździe do anglii dostałem na polski adres list z urzedu skarbowego z Sussex:) -pytanie skąd oni wiedzieli że jadę do Sussex i mam tam zamiar mieszkać i pracować? Legalnie lub nie, otrzymują z polski dane o wszystkich listach pasażerów autokarów i samolotów.

Druga sprawa: wiosną gość mi pokazał obraz mojego domu nie było tam żadnych kamer w okolicy bo przygladałem się czesto jak przechodziłem -sam obraz był na tyle widoczny że dokładnie widziałem co moja sąsiadka z dołu Michelle robi w swoim mieszkaniu -facet w pewnym załapał że nie powinien tego pokazywać i miał minę jakby narobił w spodnie. Muszą przekazywać im obraz z satelity i nie potrzebują nawet cctv

Kolejna sprawa: wspólpraca służ polskich i brytyjskich
 

GAZDA

EL GAZDA
7 687
11 166
oni już dawno wiedzą kto gdzie jedzie, te zgłaszania itd to ino uszczelnienie systemu...
w polsce tez kupa kamer filmuje tablice aut...
 

Marek Kapron

New Member
26
0
margines napisał:
Camden Town - wolny handel pod kontrolą?
Był ktoś? Widział? Wygląda jak wolnościowy plac targowy przy grzegórzeckiej w Kraku...
Ale oni tam mają łatwiej niż u nas, żeby cokolwiek uszczknąć...
Chodzi Ci o tzw. car boot-y?
 
OP
OP
margines

margines

wujek dobra rada
626
84
Marek Kapron napisał:
margines napisał:
Camden Town - wolny handel pod kontrolą?
Był ktoś? Widział? Wygląda jak wolnościowy plac targowy przy grzegórzeckiej w Kraku...
Ale oni tam mają łatwiej niż u nas, żeby cokolwiek uszczknąć...
Chodzi Ci o tzw. car boot-y?

Nie tylko, akurat w Anglii jest dość sporo car bootów; na granicy Hampshire i Surrey trafiłem na trzy lub cztery. Na Camden najbardziej podobał mi się rząd czarnuchów, którzy, jak w amerykańskim filmie, stali pod upaćkaną sprayem ścianą jeden obok drugiego, w puchowych kurtkach a la raperzy z Brooklynu i oferowali przechodniom dosłownie wszystko: od najemnych transwestytów poprzez ścigacze dowolnej marki i w dowolnym kolorze po bilety na lorze na krykieta. Do jednego nawet do dziś mam numer komóry :D
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 794
Przejrzeć Anglików. Ukryte zasady angielskiego zachowania, Fox, Kate
Wojciech Orliński
13 sierpnia 2007 | 18:45
Fascynujący portret największej obsesji Anglików, jaką jest przynależność klasowa. Do tego napisany z właściwym Anglikom ironicznym humorem

Kate Fox, dyrektor oksfordzkiego Centrum Badań Spraw Społecznych, jest z wykształcenia antropologiem. Jej książka to owoc badań terenowych nad plemieniem zamieszkującym pewną wyspę położoną opodal Europy. Przez lata Fox żyła wśród mieszkańców owego plemienia, badając jego przesądy, obrzędy przejścia i rytuały godowe. W odróżnieniu od innych antropologów Fox nie musiała jednak odbyć egzotycznej podróży, bo badane przez nią plemię to doskonale nam znani Anglicy.

Czy rzeczywiście jednak znamy ich tak dobrze? Wszyscy mamy w głowie stereotypowe obrazy - sztywnego i flegmatycznego dżentelmena albo wulgarnego kibola z twarzą umalowaną w barwy swojej ukochanej drużyny. Czy te obrazy układają się w jakąś spójną całość - zwłaszcza gdy uświadomimy sobie, że kibol może się okazać właśnie owym dżentelmenem, który wypoczywa w dniu wolnym od pracy?

Fox przeprowadziła rzetelne badania terenowe. Wpadała na przechodniów, badając, jak często będzie przepraszana za własną symulowaną niezręczność. Wspinała się na dachy, by obserwować przez lornetkę zachowania Anglików w ich przydomowych ogródkach. W knajpach, zamiast sama się bawić, podsłuchiwała rozmowy o pogodzie i notowała, kto co pije i jak się zachowuje.

Z jej książki wyłania się fascynujący portret największej obsesji Anglików, jaką jest przynależność klasowa. Snobizm nie jest zjawiskiem znanym tylko Anglikom (choć nieprzypadkowo to oni wymyślili to słowo), ale na Wyspach Brytyjskich strach przed zdeklasowaniem i marzenie o awansie o szczebel w górę sięga poziomu trudnego do zrozumienia komuś z zewnątrz.

Wolne od tego strachu są tylko dwie klasy zajmujące skrajnie przeciwstawne położenia. Wszystko wolno arystokratom, bo w ich wydaniu coś, co kompromitowałoby członka klasy średniej, traktowane jest jako nieszkodliwa ekscentryczność. Wszystko też wolno klasie robotniczej, która - trawestując Marksa - nie ma do stracenia nic oprócz cukru w herbacie.

Można zrozumieć, dlaczego Orwell za "najnędzniejszą z nędznych" uważał "średnią klasę średnią". Jej członkowie rozdarci są między możliwościami i prestiżem członków wyższej klasy średniej, choćby swoich szefów, czasem zapraszających ich na polowania czy pokazujących od niechcenia zdjęcia swej posiadłości w Toskanii, a ciągłym strachem, że dowolny szczegół z ich otoczenia - choćby wprowadzenie się czarnoskórej rodziny do sąsiedniej posesji - strąci ich w czeluść niższej klasy średniej.

Myślałem, że "średnią klasę średnią" Orwell wymyślił jedynie na użytek swoich satyr społecznych takich jak "Wiwat Aspidistra", ale Fox zapewnia, że to jest pojęcie używane na Wyspach do dzisiaj - Anglikom nie wystarcza klasowa triada arystokracja - mieszczaństwo - proletariat, wyodrębniają w ich ramach dodatkowe podklasy.

Jak to działa w praktyce? Spójrz na samochód Anglika. Jeśli jest wypucowany do połysku, należy prawdopodobnie do przedstawiciela klasy średniej, a jeśli zapuszczony i brudny, do kogoś z klasy wyższej lub wyższej średniej - albo do proletariusza, któremu wszystko jedno.

Dalsze różnice dostrzeżemy, sprawdzając, kto konkretnie go myje. Właściciel co weekend? Niższa średnia. Pracownik stałej, ulubionej myjni odwiedzanej co weekend? Średnia średnia. Pracownik przypadkowej myjni odwiedzanej raz od wielkiego dzwonu? Wyższa średnia (tu konieczność dodawania sobie prestiżu przez dbanie o samochód znika, tę funkcję przejmuje jakość samego samochodu). Angielski deszcz? Klasa wyższa - ona w ogóle nie potrzebuje samochodu, czystego czy nie, do dodania sobie prestiżu.

Poznawszy samochód Anglika, odgadniesz, jakie zakupy zrobi w pobliskim sklepie sieci Marks & Spencer. Jeśli kupuje tam ubrania i żywność tylko na specjalną okazję, to niższa klasa średnia. Jeśli kupuje ubrania i żywność bardziej regularnie - to średnia klasa średnia. Jeśli tylko żywność, bieliznę i artykuły odzieżowe, na których nie widać metki M&S - to wyższa klasa średnia.

Dla ludzi, którym się wydaje, że znają angielski, Kate Fox ma złą wiadomość: nie ma takiego języka. Klasy różnią się nie tylko wymową (komedia G.B. Shawa "Pigmalion" nie wzięła się znikąd), ale nawet słownictwem.

Powiedz Anglikowi coś, czego on nie dosłyszy. "Pardon?" - zareaguje przedstawiciel niższej i średniej klasy średniej. "Sorry?" - zapytają przedstawiciele klasy wyższej średniej, którzy określają gorsze dzielnice miasta mianem "Pardonii". "What?" - zawołają chórem arystokrata i proletariusz (przy czym ten ostatni prawdopodobnie zje końcówkę i powie samo "Wha?").

W klasie wyższej można się w zasadzie tylko urodzić - pieniądze mogą zapewnić awans tylko do wyższej klasy średniej (ale im bardziej ostentacyjnie będzie się je wydawać, tym szybciej w oczach innych Anglików dostanie się łatkę snoba ze średniej średniej).

Życie wyższej klasy średniej mimo wszystkich jego zalet jest więc o tyle ciężkie, że ma się do czynienia z niezliczonymi tabu. Nie wolno w niej w ogóle mówić o niższych klasach, obowiązują eufemizmy takie jak "Kevin i Tracey" (od imion popularnych wśród gminu). Słowo "posh", którego wszyscy od klasy średniej średniej w dół używają na określenie klasy wyższej, też jest zakazane.

Zamiast słowa "posh" wolno używać słowa "smart" (w znaczeniu "elegancki"). Nie należy używać jego przeciwieństwa, słowa "common" ("pospolity"), bo kto tak mówi, demaskuje siebie jako snoba, stąd powyższe eufemizmy.

Anglik uczy się tego już w kołysce. Mali Kevin i Tracey nazywają swoich rodziców "Mum" i "Dad", podczas gdy ich wyżej sytuowani rówieśnicy mają "Mummy" i "Daddy". Matki nazywane Mum noszą torebki, na które mówią "handbag", matki nazywane Mummy po prostu "bag" - pisze Fox - Mum stosuje "perfume", Mummy nazywają je "scent". Mum spożywa posiłek w kolejnych "portions", Mummy nakłada zaś sobie na talerz "helpings".

Fox opisuje to wszystko z typowo angielskim ironicznym humorem. No właśnie, skąd w tej sztywnej strukturze bierze się słynny brytyjski humor? Zdaniem autorki każde słowo, jakim się odezwiesz w Anglii, może spowodować deklasowanie, zatem naturalny jest strach przed kontaktami społecznymi. Anglicy oswajają go po pierwsze, słynną skonwencjonalizowaną rozmową o pogodzie (która służy nieznajomym tak naprawdę do nieufnego obwąchiwania się i sprawdzania przynależności klasowej rozmówcy), po drugie zaś, obsesyjną koniecznością wkładania wszystkiego w ironiczny cudzysłów.

W praktyce działa to tak, że Anglik zapytany na dworcu: "Czy to jest pociąg do Manchesteru?", zamiast po prostu udzielić odpowiedzi twierdzącej, odpowie raczej odruchowo: "Jeśli nie jest, to mam poważne kłopoty". Taką odpowiedzią trudniej się skompromitować towarzysko, proste potwierdzenie zaś wpakuje nas w klasowe dylematy między zbyt pospolitym "tak" i zbyt snobistycznym "w rzeczy samej".

To może tłumaczyć - sugeruje Fox - skąd bierze się dobra opinia widzów i czytelników na całym świecie o angielskiej komedii filmowej, literackiej czy scenicznej. Przyzwyczajeni do wszechobecnej ironii i żartobliwości na co dzień Anglicy stawiają po prostu bardzo wysoką poprzeczkę temu, kto chce ich zabawić ironią, pobierając za to pieniądze.

To samo wyjaśnia - znane również innym nacjom - słynne ekscesy pijanych Anglików na wyjeździe. To tylko odwrotna strona medalu angielskiej sztywności - wymówka "jestem pijany, a więc teraz mi wszystko wolno" jest jedyną okazją dla Anglika do wyrwania się z klasowych tabu.

Analizując "Smutek tropików" Levi-Straussa, Jacques Derrida udowodnił kiedyś, że antropolog - nawet opisując jakieś odległe plemiona - mniej lub bardziej nieświadomie opisuje jednak własne społeczeństwo. Czytając książkę Fox, możemy nieco lepiej zrozumieć samych siebie, choć historia niestety zadbała o to, żebyśmy nie mogli mieć skostniałych struktur klasowych. Ma to jednak, jak się okazuje, swoje dobre strony - nie wpadamy w popłoch na pytanie o cel naszego pociągu.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 181
Z jej książki wyłania się fascynujący portret największej obsesji Anglików, jaką jest przynależność klasowa. Snobizm nie jest zjawiskiem znanym tylko Anglikom (choć nieprzypadkowo to oni wymyślili to słowo), ale na Wyspach Brytyjskich strach przed zdeklasowaniem i marzenie o awansie o szczebel w górę sięga poziomu trudnego do zrozumienia komuś z zewnątrz.

Wolne od tego strachu są tylko dwie klasy zajmujące skrajnie przeciwstawne położenia. Wszystko wolno arystokratom, bo w ich wydaniu coś, co kompromitowałoby członka klasy średniej, traktowane jest jako nieszkodliwa ekscentryczność. Wszystko też wolno klasie robotniczej, która - trawestując Marksa - nie ma do stracenia nic oprócz cukru w herbacie.

Można zrozumieć, dlaczego Orwell za "najnędzniejszą z nędznych" uważał "średnią klasę średnią". Jej członkowie rozdarci są między możliwościami i prestiżem członków wyższej klasy średniej, choćby swoich szefów, czasem zapraszających ich na polowania czy pokazujących od niechcenia zdjęcia swej posiadłości w Toskanii, a ciągłym strachem, że dowolny szczegół z ich otoczenia - choćby wprowadzenie się czarnoskórej rodziny do sąsiedniej posesji - strąci ich w czeluść niższej klasy średniej.
Angielskie społeczeństwo zwykło się uważać za wyjątkowo klasowe, ale to nie znaczy, że społęczeńśtwo klasowe występuje tylko w Anglii. To co tu opisano to w sumie powtórzenie ogólnych spostrzeżeń z których zasłynął francuski, socjalistyczny socjolog Pierre Bourdieu. W skrócie by to wyjaśnić tym co pierwszy raz o tym słyszą to o przynależności do jakiejś klasy społecznej zdaniem Bourdieu nie decyduje tylko kapitał ekonomiczny, ale także kapitał kulturowy (wykształcenie, znajomość konwencji, poprawne używanie języka, ale też takie dobra materialne jak posiadane książki czy obrazy, a także np. uzyskane dyplomy) i kapitał społeczny (ogólnie znajomości i tu zalicza się też kapitał polityczny). Hierarchia klasowa zdaniem Bourdieu opiera się na dominacji kulturowej.
Bourdieu uważał, że przyswojenie kultury wymaga długotrwałej socjalizacji, często już od wczesnych lat, czyli od czasu gdy kształtują się gusty. Zmiana takich preferencji jest trudna. Posiadanie znacznego kapitału ekonomicznego pozwala na oddawanie się działaniom bez znaczenia praktycznego. Dlatego klasa wyższa może sobie pozwolić na wolność w zakresie upodobań. Klasa średnia aspirująca do bycia wyższą próbuje przejąć kulturę klasy wyższej, kulturę która jest jej obca. Konsumuje kulturę, z której nie czerpie satysfakcji, a wręcz cierpi katusze chodząc dla przykładu na koncerty na których wypada być. Klasa wyższa to wyczuwa i co jakiś czas zmienia mody. Klasa średnia ma problemy by połapać się co jest na czasie. W tym ujęciu jest ona ofiarą agresji symbolicznej klasy wyższej. Pod tym względem klasa niższa ma się o tyle lepiej, że ona nie ugania się bezustannie za modami klas wyższych. W ogóle klasa niższa nie ma takich aspiracji i to pod wieloma względami. Jej przedstawiciele często uważają, że uzyskanie wykształcenia nie gwarantuje poprawy losu, bo lepsze stanowiska pracy otrzymuje się i tak po znajomości i liczą się układy. To klasa średnia wierzy, że każdy jest kowalem swojego losu itd.
Jak to działa w praktyce? Spójrz na samochód Anglika. Jeśli jest wypucowany do połysku, należy prawdopodobnie do przedstawiciela klasy średniej, a jeśli zapuszczony i brudny, do kogoś z klasy wyższej lub wyższej średniej - albo do proletariusza, któremu wszystko jedno.

Dalsze różnice dostrzeżemy, sprawdzając, kto konkretnie go myje. Właściciel co weekend? Niższa średnia. Pracownik stałej, ulubionej myjni odwiedzanej co weekend? Średnia średnia. Pracownik przypadkowej myjni odwiedzanej raz od wielkiego dzwonu? Wyższa średnia (tu konieczność dodawania sobie prestiżu przez dbanie o samochód znika, tę funkcję przejmuje jakość samego samochodu). Angielski deszcz? Klasa wyższa - ona w ogóle nie potrzebuje samochodu, czystego czy nie, do dodania sobie prestiżu.

Poznawszy samochód Anglika, odgadniesz, jakie zakupy zrobi w pobliskim sklepie sieci Marks & Spencer. Jeśli kupuje tam ubrania i żywność tylko na specjalną okazję, to niższa klasa średnia. Jeśli kupuje ubrania i żywność bardziej regularnie - to średnia klasa średnia. Jeśli tylko żywność, bieliznę i artykuły odzieżowe, na których nie widać metki M&S - to wyższa klasa średnia.

Dla ludzi, którym się wydaje, że znają angielski, Kate Fox ma złą wiadomość: nie ma takiego języka. Klasy różnią się nie tylko wymową (komedia G.B. Shawa "Pigmalion" nie wzięła się znikąd), ale nawet słownictwem.
A jak to wygląda w Polsce? Profesor Bralczyk napisał kiedyś, że za PRLu można było odróżnić inteligenta od robotnika po tym jak się wysławiał, a teraz już nie sposób tego dokonać, bo wszyscy gadają tak samo. Wydaje się może, że w ogóle zanikają takie różnice. Mi dał kiedyś bardzo mocno do myślenia artykuł z jakiejś kobiecej gazety pod tytułem, który brzmiał mniej więcej „Pokaż mi jakim rowerem jeździsz a powiem ci do jakiej klasy społecznej należysz”. Było to nawiązanie do książki autorstwa między innymi niejakiego Gduli „Style życia i porządek klasowy w Polsce”. Zwrócono tam uwagę, że przedstawiciele wszystkich klas jeżdżą na rowerach, ale przedstawiciele niższej traktują rower jako tani środek codziennej komunikacji i zazwyczaj kupują tanie rowery, bo zostawiając je przed sklepami jest duże ryzyko kradzieży. Przedstawiciele klasy średniej kupują drogie rowery podkreślające ich status. Mają o nich dużą wiedzę, jeżdżą na rowerach na przejażdżki i lubią ścieżki rowerowe. Przedstawiciele polskich elit, kupują tanie rowery, nie są zazwyczaj w stanie przypomnieć sobie ich marek, a pytani dlaczego na nich jeżdżą odpowiadają coś o wietrze we włosach itp., nie lubią ścieżek. Kultura rowerowa ewoluuje, więc trudno to zweryfikować. Również trudno jest też wyznaczyć granice pomiędzy polskimi klasami (kto u nas jest klasą wyższą?). Można mieć więc wątpliwości czy to nie jest pisane pod tezę postawioną przez mistrza. Niby podobne subtelne różnice dotyczą też innych zagadnień. Posiadanie psa nie jest charakterystyczne jedynie dla jednej klasy. Przedstawiciele wszystkich klas je mają. Ale inaczej widzą to jaki ten pies powinien być. Trudne do weryfikacji i mnie to właśnie nurtuje czy jest tak rzeczywiście. Niezależnie nawet czy różnice kulturowe są zdeterminowane przez pochodzenie klasowe, czy też kulturę można nie aż tak trudno przyswajać i w związku z tym posiadanie tego kapitału kulturowego predysponuje do znalezienia się na jakimś szczeblu hierarchii. Ja jednak przychylam się do tego i sądzę, że podziały w społeczeństwie są związane z podziałami kulturowymi. I z rzeczy istotnych dla ruchu wolnościowego uważam, o czym już kiedyś na forum pisałem, że żeby dotrzeć do określonych grup (np. klas) trzeba uwzględniać te uwarunkowania.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 794
A jak to wygląda w Polsce? Profesor Bralczyk napisał kiedyś, że za PRLu można było odróżnić inteligenta od robotnika po tym jak się wysławiał, a teraz już nie sposób tego dokonać, bo wszyscy gadają tak samo. Wydaje się może, że w ogóle zanikają takie różnice.
W Polsce osiągnęliśmy społeczeństwo bezklasowe i Marks byłby z nas dumny.
 

alfacentauri

Well-Known Member
1 164
2 181
Jak się patrzy na ten ranking o którym ostatnio pisałeś, ten wedle którego Polska jest na pierwszym miejscu w efektywności likwidacji nierówności w stosunku do wydatków rządowych na to przeznaczonych, to nawet jeśli w Polsce nie ma jeszcze egalitarnego ideału to jesteśmy na odpowiedniej drodze.
Natomiast inaczej to wygląda jak się bierze pod uwagę te różne rodzaje kapitałów. Tak z rzeczy zabawnych. Kiedyś był w tygodniku POLITYKA taki artykuł o rodzimych kwestiach klasowych. Pisano tam o tym, że młodzi lewicowi intelektualiści chętnie poruszają te tematy i uważają siebie za niepewny swej przyszłości prekariat i w związku z tym utożsamiają się z jak to się teraz modnie mówi klasą ludową. Autor przypomniał jednak lewicowego mistrza Bourdieu i spuentował, że nie są oni żadną klasą ludową bo uwzględniając ich kapitał kulturowy wychodzi, że są w zasadzie klasą wyższą.
 
Do góry Bottom