- Staff
- #1
- 2 946
- 953
Anarchistka, która protestowała przeciwko bezprawnemu użyciu przez policję paralizatora, stanęła przed sądem. Rewizje wchodzących, mobilizacja funkcjonariuszy - tak policja chroniła gmach sądu. Poznański sąd zamieniono wczoraj w twierdzę. Wykrywaczem metali sprawdzano każdą wchodzącą osobę, przeszukiwano torby i plecaki. Taką samą kontrolę policjanci powtarzali przed salą nr 1.
- Chyba sądzą groźnego bandytę - ironizował Jarosław Urbański z Federacji Anarchistycznej.
Prywatny sprzęt policjanta
Rozprawa jego koleżanki Katarzyny Czarnoty rzeczywiście była lepiej strzeżona niż procesy gangów narkotykowych. Mimo że jedynym obserwatorem procesu był reporter "Wyborczej", sali rozpraw pilnowało trzech policjantów, a przed wejściem stało kilku innych.
Proces dotyczy wydarzeń z grudnia 2013 r. Anarchiści protestowali wtedy przed jednym z komisariatów w Poznaniu. Policja nie wpuściła ich do środka, doszło do przepychanek.
Dzień wcześniej na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu ks. prof. Paweł Bortkiewicz opowiadał, że gender to nie nauka, lecz ideologia. Anarchiści zakłócili wykład: komentowali, klaskali, tańczyli. Interweniowali obecni na widowni policjanci w cywilu. Jeden z nich, co widać było na nagraniach z telefonów komórkowych, raził anarchistę prądem.
Użył prywatnego sprzętu, bo policjanci nie mieli służbowych paralizatorów. Zwierzchnicy ukarali policjanta jedynie naganą. Śledztwo w sprawie przekroczenia uprawnień nadal prowadzi prokuratura.
Policja zarzuciła anarchistce Katarzynie Czarnocie, że przewodziła nielegalnemu zgromadzeniu przed komisariatem. Zebrani protestowali wtedy przeciwko bezprawnemu użyciu paralizatora.
Wczoraj przed sądem Czarnota odmówiła składania wyjaśnień. Wcześniej mówiła nam, że niczemu nie przewodziła, lecz jedynie zabrała głos przez megafon, co robili też inni zebrani. Przed komisariatem jej nie legitymowano. Jest znana, bo działa w Wielkopolskim Stowarzyszeniu Lokatorów.
Wczoraj przesłuchano dwóch policjantów. Pierwszy nie zapamiętał, by Czarnota przewodziła zgromadzeniu. Twierdzi, że widział jedynie napierający tłum, ale jednocześnie miał zapamiętać, że przez megafon przemawiała ubrana na czerwono młoda kobieta z czarnymi włosami. Ten opis pasuje do Czarnoty. Drugim świadkiem był policyjny tajniak, który stał przed komisariatem obok anarchistów. Ale zapamiętał tylko, że przez megafon przemawiała "jakaś kobieta".
Grozi jej 14 dni aresztu
Wcześniej sąd uniewinnił Czarnotę w podobnej sprawie, gdy demonstrowała w obronie eksmitowanej niepełnosprawnej kobiety. Uznał, że samo przemawianie nie oznacza przewodzenia zgromadzeniu, bo trzeba jeszcze kierować zebranymi ludźmi, zachęcać ich do konkretnych zachowań. Czy tak było przed komisariatem? Przesłuchiwani policjanci niczego takiego nie zapamiętali.
Wątpliwości budzi też sama "nielegalność" demonstracji. Prawo nakazuje zgłoszenie zgromadzenia co najmniej trzy dni wcześniej. Tyle że nikt nie mógł przewidzieć z takim wyprzedzeniem, iż policja użyje paralizatora.
W polskim prawie nie ma instytucji zgromadzenia spontanicznego. Trybunał Konstytucyjny uznał jednak, że automatyczne karanie za każde niezgłoszone w terminie zgromadzenie ograniczałoby wolność pokojowych zgromadzeń. Dlatego, jeśli zgromadzenie jest pokojowe, a nie było możliwości zgłoszenia go w terminie, zdaniem Trybunału należy uznać je za legalne.
Kierując do sądu wniosek o ukaranie Katarzyny Czarnoty, poznańska policja nie wzięła tego pod uwagę. - Ta sytuacja może budzić wątpliwości - mówi Adam Bodnar, wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Należy uregulować w prawie kwestię zgromadzeń spontanicznych - dodaje.
Po demonstracji przed komisariatem policja doniosła też na anarchistów do prokuratury. Bo jeden z nich miał krzyknąć: "Zabij policjanta, zanim on zabije ciebie", co policja uznała za nawoływanie do zabójstwa. Śledztwo w tej sprawie trwa.
Kolejna rozprawa Czarnoty w sierpniu. Grozi jej do 14 dni aresztu.News z wybiórczej