L
lebiediew
Guest
Nie wiem jak Wy, ale w rozmowach z etatystami spotykam się z dwoma rodzajami argumentów antywolnościowymi. Jedne to – lepsze lub gorsze – argumenty merytoryczne, drugie to argumenty emocjonalne, czysto retoryczne czy wręcz erystyczne (http://pl.wikipedia.org/wiki/Erystyka). Ten drugi rodzaj jest próbą pokonania przeciwnika nie na polu racjonalnej argumentacji (np. libertarianizm nie jest w stanie zapewnić respektowania NAP wszystkim obywatelom – co by nie powiedzieć jest to sensowny, merytoryczny argument), ale poprzez odwołanie się do różnych form intelektualnej, językowej czy uczuciowej manipulacji, co jest szczególnie istotne, gdy dyskusja toczy się nie w cztery oczy, ale w obecności osób trzecich, które jej się przysłuchują (debata). Najczęściej padają takie argumenty:
„To jest utopia”. W sensie: to jest szalony, niemożliwy do realizacji pomysł, o którym nawet nie warto dyskutować. Utopista to wariat, który abstrahuje od realnego świata i pozwala się porwać absurdalnym marzeniom.
„Takiego państwa nigdy nie było”. Bezsensowny, podobny do poprzedniego argument. Czy w XV wieku była gdzieś liberalna demokracja? Czy w XII wieku w Europie możliwe było państwo wolne od wpływów kościoła? Czy w XIX wieku istniały samochody? Nie. A gdyby ktoś je zaprojektował, to też odrzuciłbyś sens ich istnienia, ponieważ – nigdzie nie widziano takich pojazdów?
Argument z braku miłosierdzia. Jest to erystyczna wersja sensownego (choć fałszywego) argumentu pytającego, co stanie się z biednymi w libertarianizmie. Ale zamiast rozwinąć krytykę państwa libertariańskiego, argument ukazuje ciebie jako nieczułego, bezlitosnego kapitalistę. „Aha, rozumiem, że chcesz by biedni ludzi umierali na ulicach”.
Argument z miłosierdzia. Zamiast przedstawiać ciebie jako nieczułego, dyskutant mówi o sobie coś w stylu: „Ja jednak uważam, że wszystkim należy się coś do zjedzenia, dach nad głową i prawo do opieki medycznej”. I znowu – ten argument mógłby być merytoryczny (choć nieprawdziwy), ale nie jest, bo opiera się na przypisaniu sobie i tobie skrajnie emocjonalnych etykietek: ja – opieka społeczna, ty – brak opieki społecznej. Ja mówię o opiece społecznej, więc ją gwarantuję, ty nie mówisz – więc by jej nie było.
Uczciwy argument mówiłby: „Uważam, że państwo ma prawo stosować przemoc, by zagwarantować jakiś poziom opieki społecznej”.
„Dobre pomysły, ale nie da się ich zrealizować” Niby rozsądny argument (zdroworozsądkowy), ale tak naprawdę emocjonalny, apeluje do twojego lenistwa, konformizmu – zobacz jak silne jest państwo, chcesz się z tym szarpać?
„Skoro to taki świetny pomysł, to czemu nigdzie nie ma tego na świecie?” Zbiorczy argument z autorytetu, stawia cię bowiem w trudnej sytuacji – jak to możliwe, że ty znasz prawdę a wszystkie autorytety w Polsce i na świecie jej nie znają? Jesteś mądrzejszy od noblistów, profesorów ekonomii i prawa, wybitnych polityków?
Argument z nieszczelności. To bardzo częsty argument, szczególnie wobec minarchistów czy zwolenników różnych form ograniczonego państwa. Jeżeli nie jesteś hardcore’owym libertarianinem, który nie dopuszcza żadnych form istnienia państwa, socjaldemokrata może chcieć cię załatwić w następujący sposób. Pyta cię, czy według ciebie nie powinna istnieć żadna (nawet najmniejsza) forma państwa i jeśli zgadzasz się, że tak – mówi – widzisz, obaj jesteśmy państwowcami, różnimy się tylko tym, jak duże ma być państwo. Ale w tej różnicy stopnia zawiera się często cała istota. To tak jakby ktoś kto katuje dziecko mówił, a ty nigdy nie dałeś klapsa? Widzisz, różnimy się tylko stopniem dopuszczalnej przemocy.
Argument ad korwinum. Typowo polski argument. „Wiem, wiem, to są poglądy JKM, tego faszysty”. Tutaj zazwyczaj sypię nazwiskami i staram się pokazać dyskutantowi, że to, że kojarzy mu się to z JKM raczej źle świadczy o nim, a nie o mnie.
Macie jakieś inne pomysły?
„To jest utopia”. W sensie: to jest szalony, niemożliwy do realizacji pomysł, o którym nawet nie warto dyskutować. Utopista to wariat, który abstrahuje od realnego świata i pozwala się porwać absurdalnym marzeniom.
„Takiego państwa nigdy nie było”. Bezsensowny, podobny do poprzedniego argument. Czy w XV wieku była gdzieś liberalna demokracja? Czy w XII wieku w Europie możliwe było państwo wolne od wpływów kościoła? Czy w XIX wieku istniały samochody? Nie. A gdyby ktoś je zaprojektował, to też odrzuciłbyś sens ich istnienia, ponieważ – nigdzie nie widziano takich pojazdów?
Argument z braku miłosierdzia. Jest to erystyczna wersja sensownego (choć fałszywego) argumentu pytającego, co stanie się z biednymi w libertarianizmie. Ale zamiast rozwinąć krytykę państwa libertariańskiego, argument ukazuje ciebie jako nieczułego, bezlitosnego kapitalistę. „Aha, rozumiem, że chcesz by biedni ludzi umierali na ulicach”.
Argument z miłosierdzia. Zamiast przedstawiać ciebie jako nieczułego, dyskutant mówi o sobie coś w stylu: „Ja jednak uważam, że wszystkim należy się coś do zjedzenia, dach nad głową i prawo do opieki medycznej”. I znowu – ten argument mógłby być merytoryczny (choć nieprawdziwy), ale nie jest, bo opiera się na przypisaniu sobie i tobie skrajnie emocjonalnych etykietek: ja – opieka społeczna, ty – brak opieki społecznej. Ja mówię o opiece społecznej, więc ją gwarantuję, ty nie mówisz – więc by jej nie było.
Uczciwy argument mówiłby: „Uważam, że państwo ma prawo stosować przemoc, by zagwarantować jakiś poziom opieki społecznej”.
„Dobre pomysły, ale nie da się ich zrealizować” Niby rozsądny argument (zdroworozsądkowy), ale tak naprawdę emocjonalny, apeluje do twojego lenistwa, konformizmu – zobacz jak silne jest państwo, chcesz się z tym szarpać?
„Skoro to taki świetny pomysł, to czemu nigdzie nie ma tego na świecie?” Zbiorczy argument z autorytetu, stawia cię bowiem w trudnej sytuacji – jak to możliwe, że ty znasz prawdę a wszystkie autorytety w Polsce i na świecie jej nie znają? Jesteś mądrzejszy od noblistów, profesorów ekonomii i prawa, wybitnych polityków?
Argument z nieszczelności. To bardzo częsty argument, szczególnie wobec minarchistów czy zwolenników różnych form ograniczonego państwa. Jeżeli nie jesteś hardcore’owym libertarianinem, który nie dopuszcza żadnych form istnienia państwa, socjaldemokrata może chcieć cię załatwić w następujący sposób. Pyta cię, czy według ciebie nie powinna istnieć żadna (nawet najmniejsza) forma państwa i jeśli zgadzasz się, że tak – mówi – widzisz, obaj jesteśmy państwowcami, różnimy się tylko tym, jak duże ma być państwo. Ale w tej różnicy stopnia zawiera się często cała istota. To tak jakby ktoś kto katuje dziecko mówił, a ty nigdy nie dałeś klapsa? Widzisz, różnimy się tylko stopniem dopuszczalnej przemocy.
Argument ad korwinum. Typowo polski argument. „Wiem, wiem, to są poglądy JKM, tego faszysty”. Tutaj zazwyczaj sypię nazwiskami i staram się pokazać dyskutantowi, że to, że kojarzy mu się to z JKM raczej źle świadczy o nim, a nie o mnie.
Macie jakieś inne pomysły?