Jak powstają monopole naturalne

Ciek

Miejsce na Twoją reklamę
Członek Załogi
4 851
12 246
NK to nie był żaden monopol, co najwyżej pozycja dominująca, a i to nie jest pewne, nie znam przynajmniej żadnych badań w tym zakresie (potrzeba ponad 40% udziału w rynku jak dobrze pamiętam). FB też nie jest, nie ma konieczności korzystania z jego usług, jest konkurencja (czy swiatkotow.pl czasem nie był też portalem społecznościowym? :) ), a sam FB nie ma ani prawnych ani faktycznych możliwości ograniczania nowym podmiotom wchodzenia na rynek.
 

pampalini

krzewiciel słuszności, Rousseaufob
Członek Załogi
3 585
6 850
NK to nie był żaden monopol, co najwyżej pozycja dominująca, a i to nie jest pewne, nie znam przynajmniej żadnych badań w tym zakresie (potrzeba ponad 40% udziału w rynku jak dobrze pamiętam). FB też nie jest, nie ma konieczności korzystania z jego usług

To, że ktoś jest monopolistą, nie oznacza, że musisz korzystać z jego usług.

EDIT: Przy czym nie mówię, że FB jest monopolistą. Jeno czepiam się definicji.
 

Ciek

Miejsce na Twoją reklamę
Członek Załogi
4 851
12 246
Miałem na myśli, że nie ma konieczności korzystania z jego usług ponieważ jest konkurencja, choćby NK i jakieś inne popierdółki, nie znam się na tym zbytnio.
 
N

nowy.świt

Guest
Czyli zgodnie z definicją monopolistą jest ten, kto ma ponad 40 % udziałów w rynku? (Wikipedii nie ufam za bardzo)- ustalmy jakąś definicję monopolu najpierw.
 

Ciek

Miejsce na Twoją reklamę
Członek Załogi
4 851
12 246
Monopol, jak sama nazwa wskazuje, oznacza, że tylko jeden przedsiębiorca świadczy usługi czy sprzedaje towary.

Z ustawy o ochronie konsumentów i konkurencji:
pozycji dominującej – rozumie się przez to pozycję przedsiębiorcy, która umożliwia mu zapobieganie skutecznej konkurencji na rynku właściwym przez stworzenie mu możliwości działania w znacznym zakresie niezależnie od konkurentów, kontrahentów oraz konsumentów; domniemywa się, że przedsiębiorca ma pozycję dominującą, jeżeli jego udział w rynku właściwym przekracza 40%
 
OP
OP
D

Deleted member 427

Guest
ustalmy jakąś definicję monopolu najpierw.
Monopol - udzielenie przez władzę przywilejów rezerwujących dany obszar produkcji dla jednej bądź kilku firm. Pomimo że monopolistyczna regulacja może otwarcie i bezpośrednio nadać przywileje i wykluczyć rywali, bardziej prawdopodobne będzie przyznanie jej pośrednio - w ukrytej formie - jako rodzaju kary dla konkurentów, przy czym publiczności zostanie ona zaprezentowana jako „chroniąca wolną konkurencję” i korzystna dla "ogólnego dobrobytu" (Sir Edward Coke, sprawa Edward Darcy Esquire przeciwko Thomasowi Allinowi, właścicielowi sklepu z pasmanterią, znana bardziej pod nazwą "Case of the Monopolies", 1599 r.)
 

pampalini

krzewiciel słuszności, Rousseaufob
Członek Załogi
3 585
6 850
Wydaje mi się, że trochę w tym wątku mylicie pojęcia. Określenie "monopol naturalny" nie jest określeniem wartościującym. Jest określeniem ekonomicznym, które pozwala opisać prawa ekonomiczne rządzące działaniem pewnych przedsiębiorstw w pewnych warunkach. To samo przedsiębiorstwo może być rozpatrywane jako monopol naturalny lub nie w zależności od kontekstu. Np. osiedlowy sklep elektryczny jest naturalnym monopolistą na danym osiedlu - nikomu by się nie opłacało stawiać drugiego obok. Jednocześnie nie jest monopolistą, jeśli rozpatrywać całe miasto itp. Podobnie Ringo Starr jest naturalnym monopolistą, jeśli rozpatrywać produkt pod tytułem "perkusista Beatlesów", ale nie jest monopolistą, jeśli rozpatrywać szerszą kategorię produktów - "muzyka popularna" etc.
 

pawel-l

Ⓐ hultaj
1 912
7 920
I niech ktoś powie, że na wolnym rynku nie powstają monopole:

66428250_2607368359288080_4204714670013022208_n.png
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
NK to nie był żaden monopol, co najwyżej pozycja dominująca
Spieszmy się kochać monopole, tak szybko odchodzą.


22.11.2020 22:36 Piotr Urbaniak @gtxxor
Zjawisko tzw. premier papierowych, czyli formalnego wydania produktu na długo przed wysyłką do sklepów, nie jest niczym nowym. Problem w tym, że w 2020 r. sięgnęło apogeum. Niestety, wszystkie znaki na niebie wskazują, że na poprawę nie ma co liczyć.
Zróbmy krótki rekonesans po najgłośniejszych premierach sprzętowych ostatnich miesięcy. Najpierw były karty graficzne Nvidia GeForce RTX 30, później procesory AMD Ryzen 5000 i grafiki Radeon RX 6000, a na dokładkę konsole PlayStation 5 oraz Xbox Series X|S. Gdzieś w międzyczasie pojawiły się również iPhone'y 12, a ostatnio – komputery Mac M1.
I z tego zacnego grona tylko sprzęt Apple'a można kupić raczej bezproblemowo, choć też nie wszędzie i nie w każdej możliwej wersji.

Nie bójmy się tego słowa: to patologia

Widywałem w swym życiu różne sceny. Jak w dniu premiery PS4 chętni bili się w jednej z łódzkich galerii handlowych i jak w momencie szału na kryptowaluty za paletę kart graficznych można było kupić mieszkanie. Jak Intel sprzedawał więcej niż produkował i jak AMD kilkukrotnie przedstawiało coś właściwie tylko z myślą o inwestorach i marketingu. Ale to inna skala.
Zawsze chodziło o pojedyncze urządzenie, ewentualnie grupę urządzeń. Szedł za tym konkretny trend, czy to w ujęciu modowym czy biznesowym. Tymczasem dzisiaj wspólnym mianownikiem jest co najwyżej to, że o zakupach w dniu formalnej premiery możemy zapomnieć. No chyba, że szczęśliwie załapiemy się na ograniczoną pulę preorderową, albo zgodzimy na napychanie mieszka spekulantom. Niezbyt kuszące wizje, przyznajcie.
Halo, panie pismak, pandemię mamy – ktoś powie. Zgoda i nie zarazem. Koronawirus faktycznie sparaliżował na jakiś czas łańcuch dostaw, ale to było parę miesięcy temu, a producenci doskonale wiedzą, ile sprzętu wychodzi z fabryki i mimo to brną przed siebie.

Tak naprawdę sytuacja jest bardziej złożona

Jak sugerują napływające zewsząd doniesienia, coraz większe problemy z terminową realizacją zamówień ma TSMC, a więc główny ośrodek produkcyjny zaawansowanych układów krzemowych. Ten, dzięki prężnemu R&D i wielomiliardowym inwestycjom potentatów, stał się niemalże monopolistą.
Amerykańskie GlobalFoundries, które jeszcze dekadę temu odpowiadało za blisko 1/5 światowej produkcji chipów, wskutek problemów technologicznych wycofało się z wyścigu o wiodący obecnie węzeł 7 nm. Dzisiaj pod względem udziału w rynku nie dobija do połowy czasów świetności, oferując jedynie rozwiązania postrzegane za ekonomiczne, kończące się na licencjonowanej od Samsunga technologii 14 nm.
Trudności z kolejnymi procesorami litograficznymi ma ponadto Intel, który właśnie stracił jednego z największych partnerów, Apple. Po tym, jak spółka z Cupertino zrezygnowała z intelowskich modemów, nadszedł cios numer dwa: porzuciła także procesory Core. Następne zlecenia trafiły za to do TSMC, i to z wysokim priorytetem. Bo firma Tima Cooka jest jednym z inwestorów.
Fabryki chińskie, takie jak SMIC, to melodia przyszłości. Na razie kręcą się w okolicach 28 nm, nowsze technologie traktując eksperymentalnie.
Tylko wspomniany już Samsung może jakkolwiek równać się z TSMC, acz raporty o liczbie odrzutów z produkcji nie nastrajają pozytywnie. I chyba nie tylko nas, bo prócz Nvidii nikt się do współpracy z Koreańczykami nie rwie. Tak czy inaczej, firma z Suwon jest obecnie drugim największym dostawcą półprzewodników na świecie, notując trochę poniżej 20 proc. udziału.
Jednak nawet Samsung, GloFo i cała reszta razem wzięta przegrywa z TSMC (ok. 51,5 proc.).

Branżowi potentaci nie mają wyboru

Chcąc uzyskać jak najlepszy efekt, muszą wiązać się właśnie z TSMC. Tym samym rodzi się błędne koło. Fabryka nie daje sobie rady, ale nie ma komu jej odciążyć. Więc oczekiwanie na sprzęt trwa miesiącami, na co skarżyli się ostatnio m.in. dyrektor finansowa Nvidii, Colette Kress, a także szef Xboksa, Phil Spencer.
W świecie orwellowskim producent powinien premierę przesunąć i cierpliwie czekać na wypełnienie magazynów, ale w spółce akcyjnej, podporządkowanej konkretnemu harmonogramowi, to nie wchodzi w rachubę. To z kolei implikuje dalsze wydarzenia.
Na samym końcu łańcuszka jest klient, który pojawia się w progu sklepu również spętanego korporacyjnymi celami. Ten ostatni doda niedostępny de facto produkt do katalogu tylko po to, by zebrać trochę ruchu z wyszukiwarek i może przy okazji sprzedać coś innego. A skoro jakaś pozycja generuje zainteresowanie, to siłą rzeczy trzeba ją dodać.

Jest to okrutne, ale piekielnie skuteczne

Z biznesowego punktu widzenia, premiera nawet w bardzo ograniczonym nakładzie to świetna sprawa. Producent i tak sprzedaje tyle, ile jest w stanie. Agencja marketingowa przekuje to w sukces, że popyt jest tak duży, iż chętni ustawiają się w kilometrowych kolejkach. Łańcuch dystrybucji ma oblężenie, podobnie sklepy. A sama niedostępność towaru wzmaga pożądanie, co stanowi naturalną reakcję psychologiczną w społeczeństwie.
Wściekli klienci trochę pobluźnią, po czym mimo wszystko złożą zamówienie, jak właśnie przekonuje się branża. A skoro na rychłe zwiększenie podaży nie możemy liczyć, to premier papierowych będzie coraz więcej. I nie pozostaje nic innego, jak się z tym pogodzić.
 
Do góry Bottom