Ciekawostki historyczne i inne drobiazgi bez większego znaczenia

D

Deleted member 427

Guest
Grupa archeologów z British Museum wspólnie z grupą archeologów z Iraku postanowili przywrócić most do jak najlepszego stanu.

Ale czemu używają poziomic i laptopów? 5 tysięcy lat temu tych rzeczy nie było. Od razu przypomniały mi się ekipy, które urządzały spektakle przemieszczania posągów rapa nui - zawsze wybierali jedne z mniejszych i lżejszych modeli i potem bohatersko ciągnęli pięćdziesiąt metrów po płaskiej, utwardzonej i wyrównanej nawierzchni:

aHR0cDovL3d3dy5saXZlc2NpZW5jZS5jb20vaW1hZ2VzL2kvMDAwLzA1My82MDUvb3JpZ2luYWwvbW9haS13YWxraW5nLmpwZw==


Oczywiście do pomocy używali też współczesnych dźwigów:

Untitled_1.jpg


a15_14_p0014.jpg


Krótka piłka: albo budujecie tak jak starożytni, albo WYPIERDALAĆ NA UNIWEREK :)
 
D

Deleted member 6341

Guest
Jak Brytyjczycy walczyli z pogodą, a konkretnie z mgłą znad pasa startowego.

Mgła odpowiadała za wiele strat samolotów RAF powracających z misji bombowych nad Niemcami. W wypadkach podczas lądowania we mgle RAF stracił kilkaset maszyn.
https://www.amusingplanet.com/2018/06/how-british-fought-fog-with-runways-of.html
https://www.amusingplanet.com/2018/06/how-british-fought-fog-with-runways-of.html

W 1934 r.Henry Houghton udowodnił, że mgła może zostać znacznie zmniejszona poprzez rozpylenie powietrza z chlorkiem wapnia. Dla udowodnienia swojej tezy Houghton zbudował aparat składający się z długiej na 100 stóp (30,5 metra) rury wyposażonej w skierowane w dół dysze rozpylające, które zawiesił na 30 stóp (9,14 metra) w powietrzu. Kiedy mgła przetoczyła się przez lotnisko, na trysnął mglistą chmurę z 2,5 litra roztworu chlorku wapnia na sekundę. W ciągu zaledwie trzech minut maszyna Houghtona zmieniła obszar z widocznością na mniej niż 500 stóp (152,4 metra) w jeden przejrzysty obszar, gdzie widoczne były "budynki oddalone o ponad ćwierć mili (402,336 metra)".

Metoda Houghtona, choć udana, była mało praktyczna, wszystko za sprawą dużego zużycia chlorku wapnia.Poza tym chlorek wapnia działa korodująco na korpusy samolotów.

fido-110



fido-510


W latach 40. stało się jasne, że jedyną sprawdzoną metodą rozpraszania mgieł na masową skalę jest ogrzewanie. Premier Churchill polecił opracowanie narzędzia do pokonania mgły. Narzędzie, które wówczas powstało nazywano się FIDO. Kiedy urządzenie okazało się sukcesem, ostatecznie nazwano go "Fog Intensive Dispersal Of".

FIDO zrewolucjonizowało wojnę. Umożliwiło ponad 2500 alianckim samolotom startowanie i lądowanie na ponad 15 pokrytych mgłą lotniskach w całej Wielkiej Brytanii, umożliwiło bombardowanie Berlina trzydziestoma sześcioma samolotami, a także umożliwiło bombowcom alianckim wzniesienie się w powietrze podczas bitwy o Bulge w grudniu, kiedy cała Europa była otoczona gęstą mgłą.

Po wojnie planowano zainstalować FIDO na lotnisku Heathrow, ale pomysł ten został odrzucony ze względu na wysokie koszty operacyjne - FIDO zużywało ogromne ilości paliwa, aż 450 000 litrów na godzinę, podczas gdy dłuższe lotniska wykorzystywały go nawet dwa razy więcej.

Członek personelu lotniska Blackbushe, Surrey rozpala palniki w ramach przygotowań do startu samolotu we mgle w listopadzie 1952 roku.
fido-26



 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Wygląda na to, że w Grecji mieli akap.
Do czasu rozpędzenia Aten przez Filipa Macedońskiego, był tam zamordyzm i niewolnictwo. Akap był jedynie dla samców warstwy wyższej w Atenach, czyli dla <2000 ludzi. Wyspy na Morzu Egejskim były praktycznie koloniami Aten, a ich ludność miała się często gorzej niż niewolnicy w Atenach. Dopiero po upadku Aten zaczął się ankap "dla wszystkich". Szczytem były czasy Herona w Aleksandrii.
 
D

Deleted member 6341

Guest
M1918 BAR z którego korzystał podporucznik Val Browning - syn Johna Browninga - podczas ofensywy w Meuse-Argonne.
aR3xypQ_700b.jpg


Osmański lotnik Ahmet Ali Çelikten, 1916.

a47M0Bd_700b.jpg


Mauno Koivisto podczas wojny kontynuacyjnej. Koivisto (1923-2017) był dziewiątym prezydentem Finlandii.

azX66wj_700b.jpg


Walijski rybak, 1875

ayXyyxM_700b.jpg


Sajgon (1960)

aoNBonm_700b.jpg


Pracownicy w budynku Woolworth, Nowy Jork, 1926.


aWYBmoA_700b.jpg
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Prawo pierwszej nocy. Jaka jest prawda?
Historia
Wczoraj, 16 października (10:02)
Nie ma chyba drugiego średniowiecznego obyczaju, który zyskałby sobie tak wielką niesławę. O prawie pierwszej nocy, "ius primae noctis", słyszał każdy. Ale czy ten barbarzyński przepis naprawdę kiedyś obowiązywał?

XVIII-wieczna Europa miała prawdziwą obsesję na punkcie średniowiecza. W okresie oświecenia, pędu do wiedzy i krytyki wszelkich przesądów zrobiono z mrocznych wieków chłopca do bicia. To zresztą właśnie wtedy upowszechnił się sam termin "mroczne wieki", deprecjonujący prawdziwe osiągnięcia średniowiecza i na dobrą sprawę skreślający tysiąc lat historii jako wstydliwą, przepełnioną prymitywizmem plamę.

Na dowód, iż mroczne wieki naprawdę były pogrążone w zupełnej, moralnej ciemności, autorytety XVIII stulecia przytaczały chociażby "prawo pierwszej nocy". Twierdzono, że w tej brutalnej i odrażającej epoce obowiązywała zasada, wedle której feudalni panowie mieli przywilej podjęcia pierwszego stosunku seksualnego z każdą z poddanych, którą wydawano za mąż. Sprowadzać się to miało do gwałtu, dokonywanego na kobiecie, którego ta mogła uniknąć tylko, jeśli jej rodzina wypłaciła panu odpowiedni okup.

Fantazja czy rzeczywistość?
O prawie pierwszej nocy, określanym też z francuska "droit du seigneur", pisał wpływowy filozof i humanista, Voltaire. Dramaturg Pierre Beaumarchais ułożył nawet pięcioaktową komedię "Szalony dzień, czyli wesele Figara", opowiadającą o tym, jak obleśny hrabia usiłuje wymóc na pięknej poddanej oddanie mu się w myśl odwiecznego prawa.

Utwór nie tylko zdobył ogromną popularność, ale też stał się inspiracją dla Wolfganga Mozarta i jego własnej opery "Wesele Figara". Nic więc właściwie dziwnego, że prawo pierwszej nocy stało się powszechnie rozpoznawanym motywem. A zarazem też: tematem olbrzymiej i niezwykle zażartej dyskusji wśród naukowców. Każdy chciał wiedzieć gdzie kończy się legenda, a zaczyna rzeczywistość.

Na przełomie XIX i XX wieku, po dziesiątkach jeśli nie setkach hermetycznych dezyderatów, udało się ustalić konsensus. Jak podawała "Encyclopedia Britannica" w wydaniu z 1911 roku: "Nie ma żadnych wiarygodnych dowodów na to, że obyczaj istniał w skodyfikowanej formie. Wydaje się, że to mit, wykreowany nie wcześniej niż w XVI lub XVII stuleciu". To zdanie utrzymało się właściwie do dzisiaj.

Według "Encyclopedia of Rape", encyklopedii gwałtu wydanej w 2004 roku: "historycy ogółem zgadzają się, że prawo stanowiło zaledwie legendę i prawdopodobnie nigdy nie istniało w praktyce. Termin w żadnym razie nie zrodził się w średniowieczu, ale w debatach toczonych w XVI stuleciu".

Wbrew tym twierdzeniom, debata naukowa wcale nie wygasła. I wcale nie przestano poszukiwać prawdziwych korzeni prawa pierwszej nocy. Wyniki badań z ostatnich dekad zaskakują. Okazuje się, że obyczaj był nie tylko realny, ale też - o wiele starszy niż mogłoby się wydawać.

Odwieczna tradycja
Po pierwsze tradycja "droit du seigneur" znana była już ludziom głębokiej starożytności. Epos o Gilgameszu, a więc dzieło spisane całe tysiące lat przed naszą erą, podawał, że główny bohater "obcował z wydanymi za mąż kobietami; on pierwszy, mąż zaś po nim". Później o podobnym przywileju, uskutecznianym ponoć w Libii, opowiadał też grecki pisarz Herodot, po nim zaś - między innymi Heraklides Pontikos (ok. 400 r. p.n.e) i Valerius Maximus (20 r. n.e.).

Prawo pierwszej nocy stało się atrakcyjnym motywem literackim. Przytaczano je przy okazji opowieści czy to o obcych, dzikich krajach, czy też - o tyranach i najeźdźcach, których chciano obrzydzić czytelnikowi. W tej też formie ius primae noctis zaadaptowali średniowieczni kronikarze. Przykładowo już w VIII wieku roczniki opactwa Conmacnosie w Irlandii straszyły Wikingami, których wódz żądał "pierwszej nocy małżeńskiej z każdą kobietą, tak by mógł zaznać jej cieleśnie, nim dokona tego mąż i zaspokoić swą żądzę".

Później opowieści o obyczaju przeniknęły też do literatury - do średniowiecznych odpowiedników dzisiejszych powieści. Przykładowo słynny francuski epos z XIV stulecia, "Baudouin de Sebourc" opowiadał nie o czym innym, a despocie, który daje poddanym tylko dwa wyjścia: albo zdefloruje pannę, albo zagarnie jej posag.

Nie może być żadnych wątpliwości co do tego, że ludzie średniowiecza dobrze znali analizowany obyczaj. Inne źródła wskazują też, że wcale nie uważano go za legendę, ale raczej - za prawdziwy przepis, zaczerpnięty z prawa zwyczajowego. Jörg Wettlaufer, autor pracy naukowej "The jus primae noctis as a male power display" przytacza chociażby monastyczne zapiski z XIII-wiecznej Normandii, również łączące prawo pierwszej nocy z posagiem.

"Mamy mocne przesłanki, by zakładać, że związek między opłatami dla pana za zawarcie ślubu a tradycją 'jus primae noctis' sięga okresu wczesnego średniowiecza i ma swoje korzenie w germańskich obyczajach ślubnych" - podkreśla Wettlaufer.

Na "przesłankach" jednak nie koniec. Udało się też namierzyć twarde dokumenty, nie pozostawiające już żadnych wątpliwości co do prawdziwego obrazu sprawy.

Twarde dowody
W Szwajcarskich archiwach zachował się pochodzący mniej więcej z 1400 roku zbiór przepisów obowiązujących w wiosce Maur, położonej zaraz pod Zurychem. Jedna z reguł wydanych przez przedstawiciela miejscowego lorda stanowiła:

"Ten, kto pragnie wstąpić w święty związek małżeński powinien przekazać kobietę nam na pierwszą noc lub też może on wykupić ją, zgodnie ze zwyczajem i tradycją i dawnymi pismami. Jeśli nie uczyni tego, zostanie obciążony grzywną."

Z kolei w Katalonii obyczaj pierwszej nocy stał się pod koniec XV stulecia jedną z przesłanek prowadzących do wielkiej rebelii chłopskiej. Zachowane dokumenty wskazują, że chłopi uskarżali się na to, że feudałowie wchodzili do łóżek pannom młodym, napastowali je i poniżali. Inne, bardziej enigmatyczne źródła, pochodzą też z Francji czy Włoch.

Zdaje się więc, że w całej niemal zachodniej Europie obyczaj pierwszej nocy był znany, a w wielu miejscach - też egzekwowany. Trzeba jednak podkreślić, że wedle wszelkich źródeł traktowano go jako starą tradycję, nie zaś wymówkę pozwalającą bezkarnie gwałcić kobiety. Panowie poniżali poddanych, ale zawsze zadowalali się grzywną. I jak dotąd nie znaleziono ani jednego pisemnego świadectwa, które potwierdzałoby, że którykolwiek feudał istotnie zastąpił w łóżku pana młodego.
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Zabieram się drugi raz do "Dziejów Kartagińczyków" Krzysztofa Kęcieka, bo za pierwszym razem tylko przejrzałem to co mnie najbardziej zaciekawiło. To chyba klasyka jeśli chodzi o całościowo potraktowaną historię miasta Kart Hadaszt i jego imperium napisaną po polsku.
A jest to historia przebogata i nieznana, bo w szkołach naucza się o Kartaginie tylko jako o przeciwniku Rzymu w trzech słynnych wojnach. Do tego panuje fałszywe przekonanie o Kartagińczykach jako narodzie handlarzy używających w walce jedynie najemników.

Okazuje się, że Kartagina była zwykłym imperium podobnym do Rzymu, z podziałem na uprzywilejowanych obywateli miasta, gdzie elitą byli posiadacze ziemscy, a nie żadni kupcy, zwasalizowane miasta "sojusznicze" i podbity i uciskany lub libijski, buntujący się w chwilach kryzysu Kartaginy. I taka też była struktura ich wojsk. Obsadzenie licznej floty również wymagało ogromnych ilości ludzi i często ich brakowało. Ja jestem raczej negatywnie nastawiony do Rzymu i myślę o nich jak o takich sowietach starożytności. Czytając o Drugiej Wojnie Punickiej przyłapałem się, że Kartaginę zacząłem porównywać do III Rzeszy.

Jednym z ciekawszych epizodów jest wojna Agatoklesa, dyktatora Syrakuz, który poważnie zagroził Kartaginie. Cała wojna jest jakby wyjęta z jakiejś powieści fantasy, ale jedno wydarzenie powinno być znaczące dla libertarian. Gdy wojska nie było w mieście, jeden ze strategów o imieniu Bomilkar postanowił przejąć władzę:

Strateg Bomilkar uznał, że arystokratyczny reżim Kart Hadaszt nie zdoła odeprzeć wroga. Podjął tedy próbę zamachu stanu. Z pewnością nie był w zmowie z Agathoklesem i nie naśladował greckich tyranów, pragnął raczej zdobyć w Kartaginie taką pozycję, jaką ongiś mieli Magonidzi, królowie-żołnierze. Bomilkar wysłał większość armii obywatelskiej przeciwko Numidom, sam zaś zebrał tysiąc najemników i 500 wtajemniczonych w spisek obywateli. Z tymi niewielkimi siłami zdołał przebić się z Nowego Miasta na agorę Kartaginy. Każdy punicki mąż miał jednak broń w swoim domu, a obywatele wcale nie tęsknili za monarchią. Z wysokich domów otaczających rynek Kartagińczycy zasypali zbrojnych Bomilkara gradem pocisków. W beznadziejnej sytuacji spiskowcy poddali się. Zgodnie z obietnicą darowano im życie, Bomilkar został jednak poddany torturom i skonał na krzyżu. Umierając, wyłajał jeszcze kartagińskich oligarchów za liczne ich niegodziwości.

Opisy w książce często bywają tak obrazowe i niestety nie za bardzo wiadomo co jest wymysłem autora, a co zostało wzięte z tekstów źródłowych. W ogóle wg tego co pisze autor ciężko jest badać historię Kartaginy właśnie przez to, że zachowały się jedynie teksty Rzymian i Greków. A i wśród współczesnych historyków bywa wielu romanofilów i hellenofilów.

Utkwił mi też w pamięci fragment opisujący wydarzenia poprzedzające wieloletnie oblężenie, walki o miasto i zburzenie Kart Hadaszt:
Tym razem Cenzorinus i Maniliusz zażądali od Kartagińczyków wydania całej broni, prywatnej i tej z państwowych arsenałów. I to żądanie zostało spełnione. Kartagińczycy odesłali Rzymianom na wozach 200 tysięcy wojennych zbroi, nieprzeliczone mnóstwo pocisków i 20 tysięcy katapult. Tej posępnej karawanie towarzyszyli geronci, kapłani w odświętnych szatach, dostojnicy i najznakomitsi obywatele, pragnący swą obecnością i pokorą obudzić litość w sercach rzymskich wodzów. Ale konsulowie mieli przecież srogie instrukcje senatu!

Wkrótce potem Rzymianie jeszcze raz wezwali Kartagińczyków pod Ityke, by przekazać swe ostatnie żądanie. W poselstwie przybyło 30 mężów, prawdopodobnie cała Świta czy też Ścisła Rada Miasta Dydony. W chwilę później możni "rzucili się na ziemi i tłukli w nią rękami oraz głową, niektórzy zaś rozdzierali szaty na sobie i szarpali swe ciało, że przez swą głupotę w takie sidła się dostali" (Appian). Oto Maniliusz wreszcie pokazał drapieżne oblicze Rzymu: zgodnie z rozkazem senatu Kartagińczycy muszą opuścić swe miasto i osiedlić się w odległości co najmniej 80 stadiów (około 15 kilometrów) od morskiego wybrzeża, natomiast punicka stolica zostanie zburzona.
[...]
Lud punicki z niezwykłą energią przystąpił do przygotowań wojennych. Place publiczne, gmachy i świątynie zmieniłysię w arsenały, w których robota wrzała dniem i nocą. Przetapiano posągi, by uzyskać metal na miecze i groty, zrywano drewniane dachy, by posłużyły do budowy wojennych korabi. Według legendy Kartaginki obcięły swe włosy, mające służyć jako liny do naciągania bojowych machin. Codziennie wyrabiano sto tarcz, trzysta mieczy, tysiąc pocisków do katapult, pięćset oszczepów i wiele wojennych machin.

Konsulowie zwlekali z atakiem, być może przeświadczeni, że Kartagińczycy w końcu się poddadzą. Rzeczywiście jeden z gerontów jął przekonywać, że lepiej spełnić żądania Rzymian, gdyż położenie miasta jest beznadziejne. Nie posłuchano go. Bramy Kart Hadaszt pozostały zamknięte, a lud miał coraz więcej broni.
 

Pestek

Well-Known Member
688
1 876

Ciekawa perspekytwa. Kartagina wpływająca handlem na różne kultury, które mogłyby pozostać sobą. Wymiana idei, a nie podbój mieczem. Ach to Imperium Rzymskie...

Ja bym poszedł dalej z pytaniem. Co, jeśli nie tylko Imperium Rzymskie nie podbiło Europy, a wszystkie inne imperia też? Anarchia!
Co, gdyby ludzi nie opanowywała rządzą podboju, mordu i szukania wrogów na zewnątrz? Te same prawa, które rządzą dzisiejszym imperializmem USA. Zdehumanizować przeciwnika, a później wyrżnąć w pień. My-oni. Barbarzyńskie tereny, bo nieznane i inne. Lloyd de Mause pisał o przyczynach wojen w okrutnym dzieciństwie i jakie były praktyki wychowawcze na przełomie dziejów. Im gorsze praktyki, tym większe barbarzyństwo i wojny.
 
Ostatnia edycja:
D

Deleted member 6341

Guest
5 maja 1963 - Heinz Meixner uciekł ze wschodnich Niemiec przez przejście graniczne Checkpoint Charlie.

" Przedzieleni murem Heinz Meixner i Margaret Thurau planują życie razem, ale władze NRD odmawiają Margaret prawa do emigracji. Heinz Meixner wypożycza sportowego, nisko zawieszonego Austina Healey Sprite - pozbawia go przedniej szyby oraz obniża ciśnienie w oponach. Narzeczoną umieszcza na wąskim tylnym siedzeniu, a przyszłą teściową (taki był warunek wybranki wzięcia udziału w ucieczce) w bagażniku. Schyla głowę i na pełnym gazie prześlizguje się wraz z dwoma kobietami pod wiszącym na wysokości niecałego metra szlabanem.

„Wyliczyłem, że strażnicy potrzebują trzech sekund, aby zareagować i zacząć strzelać z karabinów maszynowych. Na wszelki wypadek obłożyłem najbardziej narażoną matkę Margaret cegłami. Do wysokości szlabanu miałem pięć centymetrów zapasu. Musiało się udać. Teraz możemy się pobrać” – tłumaczy Heinz.



comment_yXhgYDjVyhicj9m0iMtfhA992H1qCDqQ.jpg
 
Do góry Bottom