RaRa - największy kutasiarz w dżungli (lewa propaganda dla dzieci)

Doman

Well-Known Member
1 221
4 052
W Był Sobie Kosmos była totalna pochwała federacji, przy czym federację rozumiano jeszcze gorzej niż mówią definicje, tzn. tak jak federacja działa w praktyce - niby jest związek autonomicznych członków, ale rząd centralny działa jakby to było imperium. Mam w sumie sentyment do tej bajki, a moim idolem był koleś który obraził się na ludzi i w samotni zbudował cywilizację robotów. Chyba nie taki był zamysł autorów....Gdyby jeszcze te roboty nie stały się ekspansywne, to byłby mój ideał. Coś jak kapitan Nemo, choć i on, o ile pamiętam, zatapiał niestety randomowe statki.

Pamiętacie jak BAFTA ogłosiła, by mieć większe szanse na nagrodę, trzeba mieć w obsadzie jakieś mniejszości?

Nagrodę? Żeby mieć jakikolwiek spokój (recenzje, dystrybutorzy) trzeba umieszczać mniejszości a przynajmniej taki generalny sygnał płynie do producentów treści. Jakieś mikrocefale czepiały się Wiedźmina 3, że za jest zbyt biały. W ogóle maniera by społeczności w quasi średniowiecznych światach były multi-kulti urąga rozumowi. Rasy powstają we względnej izolacji, a tacy jak Marco Polo to wyjątek. Jedwabny Szlak działał bardziej jak sztafeta, prawie nikt nie zapindalał 6000 km po lądzie by pohandlować. W nowoczesnym fantasy muszą być murzyny i basta. W rekalmie TV muszą być, w kursie do nauki muszą być, no i w bajkach dla dzieci muszą być.
 

The Silence

Well-Known Member
429
2 591
Kojarzy ktoś kreskówkę "Avatar: Legend of Korra"? Seria jest kontynuacją "Ostatniego Władcy Wiatru", który wychodził parę ładnych lat temu. W każdym razie wśród antagonistów serialu znajduje się ... grupa anarchokapitalistów, których celem jest zamordowanie wszystkich królów i polityków na świecie. Nie jest to jeszcze aż takie złe, bo sama grupa została przedstawiona dosyć ciekawie i niejednoznacznie. To co mnie zaskoczyło to scena po tym jak już im się udaje zabić jednego z władców (Królową Ziemii). Otóż po jej zamordowaniu całe królestwo pogrąża się w totalnym chaosie, ludzie napadają na siebie i powstają jakieś szajki bandytów. To tak jakby twórcy serialu chcieli powiedzieć "jak nie ma władzy to jest tylko rozpierdol".



To co mi się jednak podobało to fakt, że sami politycy też zostali przedstawieni w dosyć negatywnym świetle, a pojawiają się tam też inni antagoniści z tłem politycznym:
1. Komuchy, które chciały odebrać reszcie moce władania nad żywiołami, żeby wszyscy byli równi.
2. Przywódca Bieguna Północnego, który był fanatykiem religijnym i chciał sprowadzić duchy do świata żywych (czy coś w tym stylu).
3. Nacjonalistka chcąca siłą zjednoczyć Królestwa Ziemii, żeby stworzyć imperium i budująca na boku obozy koncentracyjne.
 
Ostatnia edycja:
D

Deleted member 4476

Guest
Nie zgodzę się z tym, że byli anarchokapitalistami. Walczyli z państwową opresją, ale ich motywacją nie były ideały takie jak "święta własność prywatna" (tej nie szanowali, przykłady poniżej) a raczej bunt przeciwko nierówności i hierarchii, chwilami niemal rosseauowska pochwała "naturalnego stanu rzeczy". Stąd ich atak wymierzony w Avatara jako osobę-instytucję mającą ponadprzeciętną moc i duchowy autorytet, ale żadnej formalnej władzy (choć co prawda Avatar bardzo często jest zaangażowany/a w sprawy polityczne i autorytatywnie i nieproszenie rozstrzyga spory, ale nie jest to regułą i koniecznością).
Zaheer, ich lider, wspomina o porządku, który po hayekowsku rodzi się z chaosu, ale to tyle. Nie jest nawet do końca jasne co ma przez to na myśli, bo raz nazywa to porządkiem, raz chaosem. Ogólnie chodzi im o bezpaństwowy "porządek" świata, ale nie jest to raczej libertariańskie społeczeństwo.

Przykłady złamania przez nich NAPu:
  • Zaheer posługując się kłamstwem wkradł się do Świątyni Powietrza i ukradł Tenzinowi amulet, podczas ucieczki spowodował wiele zniszczeń
  • w trakcie ucieczki z Republic City zastraszyli kierowcę dostawczaka, przykładając mu ostrze do gardła, żeby wywiózł ich za miasto
  • włamali się do prywatnego miasta (!) rodziny Beifongów żeby porwać (a następnie zabić) Avatara
Nie mam im za złe, że próbowali zastraszyć gościa obsługującego głośniki w stolicy Królestwa Ziemi gdy chcieli nadać komunikat o tym, że odjebali królową. Chujek pracował dla państwa, ale to właśnie wtedy lider ich grupy protestował przed zrobieniem mu krzywdy!

Powiedziałbym, że bliżej do anarchokapitalizmu jest ideologicznemu mistrzowi Zaheera, guru Laghimie, ale wszystko jest przemieszane z filozofią buddyjską i nastawione na rozwój duchowy, jeśli ma jakiś związek z filozofią polityczną to jest on niejasny i naciągany.
Ale dodam, że w ostatnim sezonie wspomniana jest przysięga nieagresji, którą składają Nomadowie Powietrza, następcy i duchowi spadkobiercy kultury do której należał Laghima.

Co do polityków: niektórzy byli pokazani w pozytywnym świetle. Ojciec głównej bohaterki – mężny, przystojny, uzdolniony – jest przywódcą Bieguna Południowego. Przywódcy Narodu Ognia (Lord Zuko i jego następczyni Izumi) są przedstawieni jako pokojowi idealiści. Prezydent Raiko to polityk kalibru (i wyglądu) Komorowskiego a nie mąż stanu, ale jednak nie jest postacią stricte negatywną. Podejmuje wiele błędnych decyzji, często kieruje się słupkami poparcia, działa na szkodę głównej bohaterki (w dobrej wierze i w ramach utrzymania "porządku" w mieście), ale pod koniec stara się też aktywnie działać w obronie Republiki, a bohaterowie wciąż z nim trzymają.
+ częścią teamu jest komendant policji.

Są jednak i pozytywne wzorce:
Jak wspomniałem, Sujin Beifong kupiła (co prawda za pieniądze odziedziczone po arystokratycznej rodzinie) kawałek ziemi gdzie zbudowała swoje prywatne, utopijne miasto, w którym każdy jest wygrywem. Nie jest to jednak ziszczenie paleolibertariańskich marzeń, bo panuje pełna swoboda ekspresji i niepożądany element może tam otrzymać drugą szansę na życie w społeczeństwie (między innymi zbieg z Republic City (o nim poniżej) czy były pirat, który został kucharzem).
Sujin odmawia gdy proponują jej objęcie władzy po Królowej Ziemi, gdyż nie zamierza narzucać swojej ideologii reszcie ludzi i uważa monarchię za przeżytek.

Varrick co prawda dorobił się wszystkiego sam, ale na początku to crony capitalist najgorszego sortu. Opłacał kampanie wszystkich kandydatów na prezydenta żeby kontrolować go niezależnie od wyników. Następnie próbował porwać prezydenta Raiko (spoko) i oskarżyć o to Północne Plemię Wody by następnie móc skorzystać na rozognionym konflikcie (niespoko).
Współpracował też z mafią, która na jego zlecenie okradła upadającą konkurencję żeby móc ją potem wykupić, ale i tak zostało mu to wybaczone przez ofiarę. Zostaje wsadzony do więzienia po czym ucieka do Sujin Beifong, z którą współpracuje przy budowie kolei (najwyraźniej wątek randowski).
Następnie pracuje dla Imperium Ziemi, próbuje (i udaje mu się) opracować źródło taniej i czystej energii ale dezerteruje gdy dociera do niego, że posłuży ona jako broń masowego rażenia, po czym bierze udział w jej zniszczeniu.
 
Ostatnio edytowane przez moderatora:

Imperator

Generalissimus
1 568
3 553
No cóż, Ostatni Władca Wiatru jak i Legenda Korry, łączą ze sobą świetną fabułę ,dopracowane postacie i całkowicie lewacki przekaz o pokoju i harmonii oczywiście opartych na religiach Wschodu, a w Korze do tego doszedł związek homoseksualny. W "Avatarze" oprócz kultu równowagi i sił przyrody, w której wszystkie stworzenia są ze sobą połączone itd. nawet nudzi mi się rozpisywać. Tam w ogóle fabuła jest taka że "niedoholokaustowany" mag czterech żywiołów wyglądający jak buddyjski mnich musi powstrzymać Naród Ognia (mi bardzo przypominają Japończyków) przed podbiciem świata bo to zaburzy "równowagę" (nawet pokojowe zasiedlanie terenu to zaburza...cholera nie wiem czemu)tytułowy Avatar oczywiście pokonuje władcę ognia i odbiera mu moc (bo oczywiście gardzi karą śmierci, zawsze jest inne rozwiązanie). Czyli podsumowując: laurka dla ekologizmu, pacyfizmu i humanitaryzmu.

Szczerze, z początku Korra wydawała się bardziej "jastrzębia", chęć walki, mało dennego filozofowania i skrajnie komuszy wróg, który równość to przez wszystkie przypadki odmieniał. Ale skończyło się politycznie chujowo, bo zaprowadzono w kapitalistycznym mieście demokrację z powszechnymi prawami wyborczymi(a jakże by inaczej). W drugim sezonie zaś panował głównie duchowy bełkot szkoda gadać. Zaś co do anarchistów to im zależało wyłącznie na chaosie i likwidacji władzy, oczywiście morał jest taki, że po niepokojach przyjdzie ktoś kto weźmie wszystkich za mordę i z nim walczono później. Imperium Ziemi to była zamordystyczna dyktatura z technokratycznym zacięciem (najazd na te miasto z metalu usprawiedliwiała, że jest ono bogate i musi się dzielić z biednymi regionami, więc bolszewizm pełną gębą). Oczywiście po pokonaniu jej, zamiast komediowego następcy zrezygnował i też wprowadził demokrację i takim "happy endem" serial się kończy. Podsumowując, porusza zdecydowanie trudniejsze tematy, jednak przesłanie jest zdecydowanie prodemokratyczne (no i do tego homoseksualizm spoko).
 
Ostatnia edycja:

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 187
Jakiś czas temu oglądałem "Legend of Three Caballeros" - żeby nie było, serial jest bardzo udany, gorąco go polecam, ma fajny feel i okazał się lepszymi Kaczymi Opowieściami niż te nowe (które też są udane). I rzeczy, które w rękach największych lewaków wyszłyby gorzej niż nachalne, wprowadzono je bardzo dobrze. Jednak jedna rzecz mi uświadomiła pewną ewolucję.

"Legend of Three Caballeros" nawiązują do filmu z lat 40. "Three Caballeros", gdzie głównymi bohaterami są Kaczor Donald, brazylijska papuga José Carioca i meksykański kogut Panchito Pistoles. Jak domyśliliście Panchito Pistoles to rasowy trigger-happy:


W "Legend of Three Caballeros" postać ta nie ma już na pasie swych pistoletów i nazywa się teraz Panchito Gonzales:
watch_legend_of_the_three_caballeros_episode_2___l_by_giuseppedirosso-dcfv96a.jpg


Trzej Caballeros pojawią się także w nowych Kaczych Opowieściach:
three-caballeros.jpg

Kabury są, ale to co w nich jest to wygląda mi na jakieś smartfony i podejrzewam, że Panchito nie będzie mieć na drugie Pistoles (EDIT: Jednak ma na drugie Pistoles, ale to ksywa artystyczna).

Zresztą odkąd Panchita wygrzebali po latach, to nie posiada już pistoletów (jedynie miał je w dwóch komiksach Dona Rosy). Ani w animowanych odsłonach, ani w Disneylandach. I chyba nawet nie powinienem się dziwić, skoro amerykański mainstream stara zohydzić broń palną, szczególnie dzieciom, przez lata tradycyjna broń palna w animacji dziecięcych była zastępowana jakimiś laserami, a Disney jako czołowy mainstreamowy dostawca dziecięcych treści nie będzie pokazywać pistoletów u postaci pozytywnej.
 
Ostatnia edycja:

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736

W jaki sposób wpadliśmy w łapy klimatystów? Jakim cudem przeoczyliśmy moment, w którym przestano już niemal w ogóle mówić i pisać o ochronie przyrody, a zajęto całe pokolenie abstrakcją „ratowania klimatu”? Niestety, zmiana świadomościowa realizowana była powoli i nawet na poziomie umykającym długo tzw. poważnym analizom.
Gdy jeszcze chodziło o przyrodę…
84979534_2973643735981407_7889793427410255872_n-300x225.jpg
Żyjemy w czasach pozorowanej pajdokracji, wykorzystywanej m. in. przez biznes ukrywający się za ekologizmem/klimatyzmem. Najlepiej więc różnicę między zdrowym i naturalnym chronieniem środowiska przyrodniczego, a infantylną hucpą pseudo-ekologów – wytłumaczyć na przykładzie… bajek i kreskówek. Oto jeszcze w końcówce PRL-u do walki o czystą wodę, powietrze i lasy wyruszyła Eskadra Jonatana, dowodzona przez doświadczonego kociego komandosa, Jonatana Koota. W składzie obejmującym także żółwia i kowalika EJ m.in. uniemożliwiła spuszczanie ścieków wprost do rzeki, piętnowała nieużywanie odpowiednich fabrycznych filtrów, śmiecenie czy nieuzasadniony wyrąb drzewostanu. Słowem bajka Janusza Przymanowskiego w atrakcyjnej formie wskazywała na jak najbardziej realne zagrożenia i ich przyczyny: biurokrację, zapóźnienia technologiczne, bezmyślność i głupotę (nawiasem mówiąc dziecięcych fanów utworu sam autor skrzykiwał do organizowania się na rzecz ochrony przyrody). Zwróćmy przy tym uwagę, że pomimo zmiany ustroju i systemu ekonomicznego – główne źródła problemów ekologicznych pozostały właściwie niezmienione, ulegając co najwyżej prywatyzacji i umiędzynarodowieniu…
Pranie mózgów
kapitan-planeta.jpg
Tymczasem jednak, już za demokracji, w latach 90-tych trafiła do naszego biednego kraju inna kreskówka, manifest rodzącego się ekologizmu: „Kapitan Planeta i Planetarianie”. Istotą tej wyjątkowo paskudnej wizualnie, choć mocnej obsadowo i straszliwie łopatologicznej w przekazie powiastki było, że wszelkie zagrożenia dla natury („Gai” – spersonifikowanej Ziemi) nie są skutkiem ubocznym, błędem zwłaszcza działalności przemysłowej człowieka, ale jej immanentnym i jedynym celem. To znaczy, że świat pełen jest obrzydliwych, zdehumanizowanych, pokracznych przedsiębiorców, którzy produkują wyłącznie gotowe ścieki i trucizny, aplikowane następnie ekosystemom.
Różnica w przekazie to fundamentalna! Dziecko nie było już uczone wrażliwości, reagowania gdy np. miejscowy zakład przemysłowy, produkujący skądinąd potrzebne towary nie wdraża koniecznych norm bezpieczeństwa ekologicznego. Nie, dziecko nowej epoki miało od razu wiedzieć, że zakładem tym kieruje zmutowany pół-szczur, który knuje tylko jak wyprodukować więcej pogiętych puszek do rozrzucenia w lesie i więcej trujących smarów do skażenia oceanu. Niestety, późniejsze pokolenia stały się ofiarami właśnie Kapitana Planety, zapominając o mądrym przesłaniu kapitana Jonatana Koota…
Kto za tym stoi
Dodać zaś tylko można, że prawdziwy paradoks (?) polega na tym, że i te opowieści o „planetarianach”, i wszystkie ich realne, gospodarcze i cywilizacyjne skutki – są nie mniejszym produktem wielkiego biznesu niż toksyny, które heroicznie usuwał infantylny Kapitan. I nawet już nie chodzi o zwalczanie konkurencji. Bo przecież wszystkie te elektryczne autka, metalowe rurki, rowerki, cudowne instalacje energetyczne – produkują i promują takie same pół-szczury wielkiego kapitału. A Kapitan Planeta okazuje się być tylko jego użytecznym funkcjonariuszem.
Bo oczywiście współczesne bajędy, w których pstrokatego animowanego pajaca zastąpiona jakąś biedną dziewczyną mają się nijak do faktów. A te są przecież takie, że ruch klimatyczny nie jest żadną „oddolną rewolucją”, tylko wielkim biznesem, zresztą z tymi samymi głównymi aktorami co dotychczas. Nieprzypadkowo bowiem czołowymi obecnie inwestorami w europejskim i globalnym sektorze „czystej energii” pozostają giganci tacy jak TOTAL, EQUINOR (do niedawna znane jako STATOIL) czy BP. Wszystkie te podmioty są na etapie wielomiliardowych inwestycji prowadzących do zwiększenia w ich portfelach m.in. udziału farm wiatrowych o zwielokrotnionej mocy, tworzenia sieci ładowania niezbędnych dla rosnącej floty aut elektrycznych, asekurowania się technologią wodorową i biopaliwami. I naprawdę tylko ktoś bardzo naiwny mógłby nadal mylić skutki i przyczyny, tj. wierzyć, że to animatorzy światowej ekonomii ulegli przed nieugiętą presją „wagarów dla klimatu” – a nie, że sami takie akcyjki sponsorują, zgodnie z dużo wcześniej przygotowanym i konsekwentnie realizowanym planem.
Nie klimat, ale Ziemia dla wybranych
I nie, fakt klimatycznego nalotu na Glasgow na szczyt paliwożernych samolotów Nr 1 i zabójczych dla planety limuzyn nie jest tego scenariusza ani błędem, ani zaprzeczeniem. Na tym bowiem etapie przestaje się już nawet udawać, że wszelkie ograniczenia i fundamentalne zmiany stylu życia mają dotykać wszystkich możliwie po równo. Przeciwnie. Klimatyzm to narzędzie skutecznej stratyfikacji społecznej, bynajmniej zresztą nie nowej, a jedynie niwelującej zaszczepione niegdyś w masach przekonanie o „równych żołądkach”. O nie, Kapitan Planeta powrócił i już żaden kiciuś w bereciku mu nie podskoczy. Czas naiwnych partyzantów naprawdę wierzących w ochronę środowiska dobiega końca. Gaia będzie służyć jak zawsze – tyle, że tylko wybranym i nielicznym.
Konrad Rękas
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Oglądam z małym bajki i nie wierzę w to, co widzę. Zwykle wiele wybaczałem i nie oskarżałem o celową lewą propagandę w filmach czy kreskówkach, ale ostatnio zobaczyłem rzeczy, które spowodowały u mnie opad szczęki.

Jest taka bajka RaRa - hałaśliwy lew. Bardzo ładnie animowana, fajna piosenka, miło się na to patrzy, nic dziwnego że dzieciak lubi. Ale treść tej brytyjskiej bajeczki jest po prostu szokująca.
Przytrzymaj mi piwo. Po ośmiu latach standardy szokujących bajek się nieco zmieniły:



View: https://www.youtube.com/watch?v=wc5Rg_bt0kk
 
Do góry Bottom