Donald Trump: nadzieja libertarian...czy Amerykanski Kukiz?

Czy Donald Trump jest nadzieja na libertarianskie zmiany w USA?


  • Total voters
    120

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Michael Moore ogłasza zwycięstwo Trumpa.

http://michaelmoore.com/trumpwillwin/
Trump spotkał się z prominentnymi Żydami i odczytał z kartki deklarację o przyjaźni amerykańsko-izraelskiej. Środowiska te uznały, że skoro Trump złożył hołd myckowy, to ma zielone światło i może sobie wygrać. Clintonowa złożyła taki hołd również (mówiła z pamięci), a Sanders nie musiał składać żadnego hołdu jako, że za młodu przeszedł staż w izraelskim kibucu.

Kontestatorom pozostaje jedynie głosować na Gary'ego Johnsona.
 

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 377
Wszystkim co się podniecają co zrobi Trump jak już wygra wybory przypomnę że prezydent USA nie jest wszechmocny. Zakres jego władzy można porównać z zakresem władzy premiera w Polsce, tzn. formuje rząd i kieruje polityką zagraniczną. Trzeba jednak pamiętać, że władza ustawodawcza należy do Kongresu a rzadko zdarza się żeby jedna partia miała jednocześnie swojego prezydenta i większość w obu izbach. Sprawy nie ułatwia też to, że partie są podzielone na różne frakcje. Dlatego inaczej niż u nas, gdzie jak jakaś partia wygra wybory, to robi co chce, a opozycja może tylko gadać, w USA żeby przepchnąć jakąkolwiek ustawę trzeba zawierać zgniłe kompromisy, prowadzić długotrwałe rozmowy, targi i handel wymienny zarówno z kolegami z własnej partii jak i z przeciwnej. Niejeden prezydencki projekt się już przez to wyłożył. Np. w 1920 r. zdominowany przez izolacjonistycznie nastawionych Republikanów Kongres, odmówił ratyfikacji wynegocjowanego przy współudziale prezydenta Wilsona (z Partii Demokratycznej), Traktatu Wersalskiego i przystąpienia do Ligi Narodów, której sam Wilson był pomysłodawcą. Roosvelt nieźle się namęczył, nim przekonał Kongres do poparcia Lend-lease Act. Reagan musiał porzucić swój plan budowy systemu broni laserowej w kosmosie, tzw. "Gwiezdne Wojny", bo Kongres nie dał na niego pieniędzy (miał kosztować aż 600 miliardów ówczesnych dolarów!). Obamie z kolei nie udało się doprowadzić do zamknięcia więzienia w Guantanamo, a mało brakowało by Republikanie uwalili też jego sztandarowy projekt, Obamacare. Także nawet jeśli jakimś cudem Republikanie zdobyli by większość zarówno w Izbie Reprezentantów jak i Senacie, biorąc pod uwagę że Trump jest niezbyt lubiany (delikatnie mówiąc) w GOP, strasznie ciężko będzie mu zebrać większość pod którymkolwiek ze swoich projektów. Te co bardziej radykalne (np. mur na granicy z Meksykiem) można już teraz traktować z przymrużeniem oka.
Zdecydowanie nie bardzo... co bardzo widać np po tym, że o ile pamietam, kongres nie dał zgody na wojne w iraku, czy afganistanie, a prezydent i tak je przeprowadził.
 

Król Julian

Well-Known Member
962
2 123
Zdecydowanie nie bardzo... co bardzo widać np po tym, że o ile pamietam, kongres nie dał zgody na wojne w iraku, czy afganistanie, a prezydent i tak je przeprowadził.

Nope:

Kongres USA dał Bushowi prawo do wojny z Irakiem
Bartosz Węglarczyk, Waszyngton
11.10.2002

Kongres USA zatwierdził ostatniej nocy rezolucję dającą prezydentowi prawo do inwazji na Irak. Niemal wszyscy politycy podkreślają jednak, że zgoda Kongresu nie oznacza automatycznie wojny. Izba Reprezentantów przyjęła rezolucję w czwartek wieczorem czasu polskiego, Senat - wczoraj rano. W Waszyngtonie była 2 nad ranem, gdy senatorzy zdecydowali się przerwać zażartą debatę i zagłosować. Za dokumentem opowiedziała się zdecydowana większość kongresmanów, dając prezydentowi poczucie, iż Kongres w przeważającej większości popiera jego politykę wobec Iraku. Przeciwko rezolucji - a więc faktycznie przeciwko wojnie z Irakiem - głosowała mniej więcej jedna trzecia członków Izby Reprezentantów i jedna czwarta senatorów. W większości byli to Demokraci, ale też kilku Republikanów. Jeden z kongresmanów powiedział tuż przed głosowaniem: - Nie mamy wyboru i musimy głosować za daniem prezydentowi prawa do wojny. Wizja Saddama Husajna dysponującego bronią masowego rażenia jest zbyt przerażająca, byśmy mogli sobie pozwolić na jej zlekceważenie. Rezolucja Kongresu stwierdza, że Irak jest bezpośrednim zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego USA. Podczas debaty w obu izbach zwolennicy rezolucji podkreślali, że Irak może zaatakować rakietami i bronią chemiczną lub biologiczną wojska amerykańskie stacjonujące nad Zatoką Perską lub Izrael, który wiąże z Ameryką ścisły sojusz obronny. W ostatnich dniach Biały Dom próbował uspokoić krytyków rezolucji, podkreślając, że jej przyjęcie nie oznacza automatycznie, że USA rozpoczną wojnę z Irakiem. Przyjęty dokument głosi także, że prezydent powinien najpierw wykorzystać wszelkie metody polityczne i dyplomatyczne. Gdyby jednak Irak nadal nie podporządkowywał się rezolucjom ONZ lub próbował po raz kolejny oszukać ONZ-owskich inspektorów, USA będą mogły - stwierdza rezolucja - zaatakować Irak na własną rękę lub wespół z sojusznikami. Zgodnie z amerykańskim prawem prezydent nie będzie potrzebował od teraz żadnej zgody kongresmanów i może zaatakować Irak choćby dziś. Nieoficjalnie przedstawiciele Białego Domu podkreślają, że rezolucja Kongresu USA jest doskonałą formą nacisku na Radę Bezpieczeństwa NZ. Trwają tam nadal negocjacje nad projektem rezolucji, która z jednej strony wzywałaby Irak do bezwarunkowego wpuszczenia inspektorów, a z drugiej dawałaby członkom ONZ - czytaj: Stanom Zjednoczonym - prawo do zaatakowania Iraku w razie złamania przez niego po raz kolejny woli Rady Bezpieczeństwa. Według przecieków z nowojorskiej siedziby ONZ dyplomaci pracują tam obecnie nad nowym systemem inspekcji - o wiele bardziej zdecydowanych od poprzednich, gdy Saddam bawił się z obserwatorami w kotka i myszkę i nie wpuścił ich np. do swoich pałaców. Inspektorzy mieliby być tym razem chronieni nie przez iracką policję, lecz przez "błękitne hełmy" - wojska ONZ.

https://www.google.pl/url?sa=t&rct=...1.html&usg=AFQjCNEMNNbRotWWtEU338xaw8ySF0LG_w
 

mikioli

Well-Known Member
2 770
5 377
Nope:

Kongres USA dał Bushowi prawo do wojny z Irakiem
Bartosz Węglarczyk, Waszyngton
11.10.2002

Kongres USA zatwierdził ostatniej nocy rezolucję dającą prezydentowi prawo do inwazji na Irak. Niemal wszyscy politycy podkreślają jednak, że zgoda Kongresu nie oznacza automatycznie wojny. Izba Reprezentantów przyjęła rezolucję w czwartek wieczorem czasu polskiego, Senat - wczoraj rano. W Waszyngtonie była 2 nad ranem, gdy senatorzy zdecydowali się przerwać zażartą debatę i zagłosować. Za dokumentem opowiedziała się zdecydowana większość kongresmanów, dając prezydentowi poczucie, iż Kongres w przeważającej większości popiera jego politykę wobec Iraku. Przeciwko rezolucji - a więc faktycznie przeciwko wojnie z Irakiem - głosowała mniej więcej jedna trzecia członków Izby Reprezentantów i jedna czwarta senatorów. W większości byli to Demokraci, ale też kilku Republikanów. Jeden z kongresmanów powiedział tuż przed głosowaniem: - Nie mamy wyboru i musimy głosować za daniem prezydentowi prawa do wojny. Wizja Saddama Husajna dysponującego bronią masowego rażenia jest zbyt przerażająca, byśmy mogli sobie pozwolić na jej zlekceważenie. Rezolucja Kongresu stwierdza, że Irak jest bezpośrednim zagrożeniem dla bezpieczeństwa narodowego USA. Podczas debaty w obu izbach zwolennicy rezolucji podkreślali, że Irak może zaatakować rakietami i bronią chemiczną lub biologiczną wojska amerykańskie stacjonujące nad Zatoką Perską lub Izrael, który wiąże z Ameryką ścisły sojusz obronny. W ostatnich dniach Biały Dom próbował uspokoić krytyków rezolucji, podkreślając, że jej przyjęcie nie oznacza automatycznie, że USA rozpoczną wojnę z Irakiem. Przyjęty dokument głosi także, że prezydent powinien najpierw wykorzystać wszelkie metody polityczne i dyplomatyczne. Gdyby jednak Irak nadal nie podporządkowywał się rezolucjom ONZ lub próbował po raz kolejny oszukać ONZ-owskich inspektorów, USA będą mogły - stwierdza rezolucja - zaatakować Irak na własną rękę lub wespół z sojusznikami. Zgodnie z amerykańskim prawem prezydent nie będzie potrzebował od teraz żadnej zgody kongresmanów i może zaatakować Irak choćby dziś. Nieoficjalnie przedstawiciele Białego Domu podkreślają, że rezolucja Kongresu USA jest doskonałą formą nacisku na Radę Bezpieczeństwa NZ. Trwają tam nadal negocjacje nad projektem rezolucji, która z jednej strony wzywałaby Irak do bezwarunkowego wpuszczenia inspektorów, a z drugiej dawałaby członkom ONZ - czytaj: Stanom Zjednoczonym - prawo do zaatakowania Iraku w razie złamania przez niego po raz kolejny woli Rady Bezpieczeństwa. Według przecieków z nowojorskiej siedziby ONZ dyplomaci pracują tam obecnie nad nowym systemem inspekcji - o wiele bardziej zdecydowanych od poprzednich, gdy Saddam bawił się z obserwatorami w kotka i myszkę i nie wpuścił ich np. do swoich pałaców. Inspektorzy mieliby być tym razem chronieni nie przez iracką policję, lecz przez "błękitne hełmy" - wojska ONZ.

https://www.google.pl/url?sa=t&rct=j&q=&esrc=s&source=web&cd=3&cad=rja&uact=8&ved=0ahUKEwjx_rO36o7OAhVCiSwKHerSDwIQFggrMAI&url=http://wyborcza.pl/1,75248,1062161.html&usg=AFQjCNEMNNbRotWWtEU338xaw8ySF0LG_w
[...]several conflicts in which presidents did not get official declarations, including Theodore Roosevelt's military move into Panama in 1903,[25] the Korean War,[25] the Vietnam War,[25] and the invasions of Grenada in 1983[27] and Panama in 1990.[28]

https://en.wikipedia.org/wiki/President_of_the_United_States#War_and_foreign_affairs_powers

Dopiero w 73 ustalono zasadę, że prezio musi pytać o wysłanie wojsk za granicę na dłużej niż 60 dni... więc każda wojna do 60 dni jest jak najbardziej legalna... zresztą tak można kogres postawić przed faktem dokonanym.

BTW Konges oficjalnie nie wypowiedział wojny od 1942 r...
 

The Silence

Well-Known Member
429
2 591
2qx0sj6.png
 
A

Antoni Wiech

Guest
@Crov w ROTFLach wrzucił ciekawy film z yt ze spotkania z Sandersem, jak ludzie z niezadowoleniem przyjęli jego apel o głosowanie na Clintonową. Widziałem też pod jednym z filmów z Hillary jak jakiś typ, zwolennik Sandersa apelował, żeby z ciężkim sercem, ale zagłosować na Trumpa. To jest oczywiście wróżenie z fusów, ale myślę, że bardzo realne jest, że spora część zwolenników Sandersa zagłosuje na Trumpa. Byle tylko nie głosować na Hillary. Sądzę, że oprócz tego, że Hillary kojarzona jest z establiszmentem [spolszczyłem ten wyraz, bo po co pisać przez "sh] to ludzie za fałszywą gębę jej po prostu nie znoszą. Dlatego może przejebać te wybory, mimo, że usiłuje się tworzyć klimat, że zwycięży.
 
A

Antoni Wiech

Guest
D

Deleted member 427

Guest
Nigdzie nie mogę znaleźć potwierdzenia tej informacji,

I w sumie dobrze. Nie chciałbym, żeby aresztowano Hillarzyce. Trump ma spore szanse z nią wygrać, a w przypadku aresztowania na jej miejsce wszedłby Bernie i byłoby po zawodach.
 

kr2y510

konfederata targowicki
12 770
24 700
Julian Assange twierdzi, że następny wyciek zhakowanych maili doprowadzi do aresztowania Clintonowej:
IMO nie doprowadzi. Tymi wyciekami maili ludzie są już przemęczeni i na to nie reagują, a sądy zrobią to co zwykle robią, gdy trafia się im establishment na wokandzie. Wygranym może być Gary Johnson, który dostanie kilka punktów i to jest w tym dobre.

I w sumie dobrze. Nie chciałbym, żeby aresztowano Hillarzyce.
Ja też. ;)
 

Eli-minator

zdrajca świętych dogmatów
698
1 671
I w sumie dobrze. Nie chciałbym, żeby aresztowano Hillarzyce. Trump ma spore szanse z nią wygrać, a w przypadku aresztowania na jej miejsce wszedłby Bernie i byłoby po zawodach.

Bernie w żadnym wariancie nie ma szans być kandydatem Partii Demokratycznej. Przegral prawybory i został przez partię oficjalnie nominowany na przegrywa. Wcale nie uważam, że w czysto teoretycznym wariancie wygrałby z Trumpem. To trochę typ "profesorka", a Trump jest szołmenem. Zagorzali jego wyznawcy uznali że zdradził i mają jakąś tam socjalistkę z, jak to się mówi, third party na uwadze. Znowuż fani Clinton pamiętają mu jego zażarta walkę z nią i od początku tych przecież on nie kręcił, bo nie byliby fanami Clinton (choćby przedtelewizorowe, mocno podstarzałe feministki, co to myślą, że "teraz to już absolutnie czas na kobietę" - jaka z Sandersa kobieta - żadna, więc po co głosować?).

Kilka miesięcy temu czytałem w "Do rzeczy" wywiad z Matthew Tyrmandem, w którym wieszczył on, że jak już Clinton rozprawi się z Sandersem, to amerykańska władza wyciągnie poważne kwity na Clinton, zostanie aresztowana, a Partia Demokratyczna wysunie kandydata, który nie zużył się w prawyborach (Joe Biden?). Ma się tak stać z dwóch powodów. Po pierwsze, ponoć Obama bardzo dyskretnie nienawidzi czemuś Hilarki, po drugie, ma to być metoda na pokonanie Trumpa. (Przy okazji - nowy kandydat nie byłby związany obietnicami, jakie Clinton złożyła Sandersowi, ale to najmniej ważne, obietnic można nie dotrzymać, a system zresztą dość lubi, jak socjalizm się rozrasta.)

Osobiście nie mam wątpliwości, ze ciut prawdopodobniejszy zwycięzca byłby dla Ameryki lepszy niż Clinton na krótką metę. Na dłuższą metę to prezydentura Clinton może rozbujać wolnościowy sprzeciw, a prezydentura Trumpa moglaby zrodzić silną (silniejszą niż Sanders) opozycję o charakterze lewicowym. Poza tym w polityce międzynarodowej (co normalny Amerykanin może zlewać, bo chodzi o inne kraje) Trump jest szkodliwy (tu skłaniam się dość spokojnie do narracji głównonurtowej, kwestia Krymu, itd.)

Mam także wątpliwości czy to, że ta dwójka bije rekordy niepopularności, budzi sprzeciw, rzeczywiście poniesie kandydatów innych partii z interesującą nas LP na czele. To niekoniecznie tak zadziała, choć chciałbym się mylić, chciałbym zobaczyć dużo lepsze wyniki kanddatów spoza duopolu, w szczególności jakichś wolnościowych.

W rzeczywistości może tu zagrać następujący mechanizm. Kandydaci kontrowersyjni? Z wadami? No to starcie jest wyraziste, emocjonalne, angażujące. Cześć ludzi myślących odmówi głosowania, natomiast do urn pójdą mniej zorientowani, którzy dadzą się nakręcić nawalanką między dwojgiem. Ludzie, którzy nie głosowaliby, gdyby było to starcie kandydatów na poziomie, bardzo kulturalnych. To by ich nudziło. Ale to są prymitywy, które nie dopuszczą do świadomości opcji głosowania na kogoś, kogo nie traktują jak prawdziwego, zaangażowanego w starcie kandydata. Dlatego moim zdaniem istnieje zagrożenie, że wynik Gary'ego Johnsona nie będzie odbiegał od tego, co wyhaczała PL wcześniej w Stanach. Jak mówię, chciałbym się mylić i na pewno ja bym na Trumpa nie głosował.

Jeśli chodzi o Hilary i aresztowanie. Przychylam się, że to zupełnie nie to, co tygryski lubią najbardziej. Czyż Ameryka też nie powinna mieć swojego Dnia? Sznur tu by pasował. Na to kobiece gardziołko.
 

Volvek

Well-Known Member
797
1 919
Ja już nie mogę doczekać się Trumpa na stanowisku prezydenta (a myślę, że wygra). Olać już nawet poglądy, ale mam wrażenie, że to gość, który wierzy w to co mówi, chce wprowadzić w życie swoje plany i w odróżnieniu od Clinton nie jest niczyją marionetką (a może i jest, dlatego też ciekawe będzie zobaczenie go na stanowisku prezydenta, żeby chociażby przekonać się o tym czy każdego można kupić/zastraszyć). Polityka globalna ma potencjał stać się niesamowicie interesująca, o ile Trump wcześniej nie dostanie kulki za bycie zbyt niewygodnym dla establishmentu. :D Jak Trump zostanie prezydentem, to nie wiadomo co się wydarzy, jak Clinton to zostanie po staremu. I to jest główny powód, dla którego warto głosować na tego pierwszego.
 

The Silence

Well-Known Member
429
2 591
Tak z ciekawości obejrzałem sobie ostatnio na TVN24 rozmowę "dziennikarza" z "ekspertami" na temat "co to będzie jak Donald Trump będzie miał kody atomowe". Kto go powszczyma przed rozjebaniem świata atomówkami? Jak można się było spodziewać Trump został bezpośrednio nazwany szaleńcem i populistą, cała rozmowa prezentowała typowy poziom TVN. Zastanawia mnie tylko kwestia jednego z ludzi Trumpa, który podobno wcześniej doradzał Janukowyczowi, bo rzeczywiście to trochę śmierdzi.
 
Do góry Bottom