Witam
Od mojej ostatniej wizyty tu na Forum minelo troche czasu, który poświęciłem na zaglebianie idei wolnego rynku. Ciągle mam jednak dużo wątpliwości. Ja osobiście dostrzegam pewne zalety etatyzmu (normy, certyfikaty jakości, ochrona konsumenta), których w mojej ocenie wolny rynek nie zapewnia. Probowalem zaczerpnąc opinii na blogu Korwina Mikkego u samego autora. Jego jedyne wypowiedzi w tym temacie, jakie znam, są zawsze negatywne. Pytanie tego typu padło na czacie w dziale pytań (runda 5) i odpowiedź tam udzielona była niestety bardzo krótka, wskazująca jedynie wady takiego rozwiązania. Jak więc rozumiem JKM jest przeciwny jakiejkolwiek ochronie konsumentów. To znaczy, ja generalnie skłaniam sie ku argumentacji wolnościowej, ale brakuje mi twardych dowodów. Gdyby takie istniały, że nie jest potrzebna ochrona konsumentów, to przyjąłbym je z wielką chęcią, może nawet z ulgą "Problem" w tym, że na serio ta ochrona wydaje mi się do pewnego stopnia zwiększająca efektywność rynku.
A jak sądzą inni użytkownicy tego Forum? Zapraszam do wymiany poglądów. Pytania poniżej.
1. Temat szeroko rozumianej ochrony konsumenta, norm bezpieczenstwa i tym podobnych. Kto na wolnym rynku będzie je ustalał? Np. w budownictwie. Zgodzicie się ze mna, ze normy dotyczące budownictwa, elektryczności itp nie są wziete z dupy, bo jakis biurokrata sobie tak wymyslił? To sa lata doświadczen inżynierów. Dlatego np. fundamenty nie robi się z betonu tylko żelbetonu, bo w przeciwnym razie po prostu by budynek się sam zawalił pod swoim ciezarem. Nie jestem akurat ekspertem w budownictwie. Ale np. w elektrotechnice normy jako takie nie są obligatoryjne, bo są określane jako zasady wiedzy technicznej. To znaczy, że nie trzeba się do nich stosować, ale szanujący się inżynier tego nie robi. Dlaczego? Bo jak jego radosna twórczość nawali to ostro za to beknie, a same normy zasadniczo są podstawą, mają SENS, standaryzują pewne mechanizmy tak, zeby wszystkim się później zyło lepiej,a przede wszystkim szybciej. Zatwierdzanie i odbiory mają na celu wyeliminowanie takich kwiatkow, jak byłem sam świadkiem, kiedy podczas odbierania oswietlenia ulicznego elektryk poprowadził przewod fazowy [z pradem] kablem o kolorze zoltozielonym. Oczywiscie to było nie do przyjęcia [nadmieniam, że chodzi o obiekt publiczny], bo norma mówi wyraźnie, że za zoltozielony mozesz złapac i nic nie ma prawa Ci się stac. Koles nie chciał tego wymienić i skończyło się na procesie, plus jakas draką z urzedem miasta, ale w końcu zrobiono jak trzeba, a to 5 min roboty.
2. Czy w przypadku wolnego rynku i zniesienia centralnych regulacji cały ciezar doprecyzowywania umów nie spadnie na sam dol, tj. na podmioty podpisujące umowe? Dzisiaj aby tego uniknac, trzeba jak najwięcej standaryzacji. Co zreszta dokonuje np. Komisja Europejska poprzez rożnego rodzaju normy i certyfikaty. Sa one niczym więcej jak definicjami niepodwazalnymi prawnie. Moje pytanie do Was: czy po zlikwidowaniu takich centralnych organow ustawodawczych i "normotworczych" nie powstanie przypadkiem jakis totalny chaos?
Przyklad: idziesz do sklepu i poprosisz o ser feta. Sprzedawca odkraja Ci kawalek i pakuje. Ty idziesz do domu i odkrywasz, ze ser ma inny smak niz sie spodziewales. Rozwścieczony wchodzisz w spor ze sprzedawca. Idziesz do sadu. Sprzedawca będzie się bronił, ze u niego w domu ser feta, ma wlasnie taki % mleka, a taki % wody. Bedzie sie bronil w dobrej wierze. Ty na to odpowiesz, ze przeciez wszyscy wiedza, iz zawartosc wody powinna byc wyzsza, bo Ty jestes przyzwyczajony do takiego smaku. Ty nie chciales kupic fety o tak malej zawartosci wody i sprzedawca Cie oszukal. No to nastepnym razem sprzedawca sera wywiesi dokladny sklad: % mleka, % wody. W ten wlasnie sposob powstaja umowy o 10k stron.
Takie "smaczki" przybieraja na znaczeniu w przypadku ogromnych kontraktow. Wtedy precyzyjne okreslenie dostawy 10 tys. ton sera feta 80% mleka, ma ogromne znaczenie. Roznice zwyczajowe moga kosztowac znacznie wiecej niz 1 kg feta. Nie wystarczy wtedy pogadac ze znajomymi. Straty moga siegac milionow $. Co wtedy zrobic? Kto jest gapa i pokrywa straty? Sprzedawca, ktory nie znal zwyczajow kupujacego? A moze kupujacy, ktory nie znal zwyczajow sprzedajacego?
Komu nalezy przyznac racje? Sprzedawcy fety, czy kupujacemu? Jak powinno sie zachowac panstwo (wladza sadownicza)?
3. Kto bedzie budowal koleje, mosty, autostrady? Sami pewnie wiecie, ze prywatne inicjatywy nigdy nie powstaja tam, gdzie koszty są ogromne, ryzyko niepowodzenia spore, a okres zwrotu z inwestycji niezmiernie długi. Nikomu nie bedzie się opłacało budowac np. nowych kolei, bo na zwrot inwestycji musiałby czekać kilkadziesiat lat.
Pozdrawiam
Od mojej ostatniej wizyty tu na Forum minelo troche czasu, który poświęciłem na zaglebianie idei wolnego rynku. Ciągle mam jednak dużo wątpliwości. Ja osobiście dostrzegam pewne zalety etatyzmu (normy, certyfikaty jakości, ochrona konsumenta), których w mojej ocenie wolny rynek nie zapewnia. Probowalem zaczerpnąc opinii na blogu Korwina Mikkego u samego autora. Jego jedyne wypowiedzi w tym temacie, jakie znam, są zawsze negatywne. Pytanie tego typu padło na czacie w dziale pytań (runda 5) i odpowiedź tam udzielona była niestety bardzo krótka, wskazująca jedynie wady takiego rozwiązania. Jak więc rozumiem JKM jest przeciwny jakiejkolwiek ochronie konsumentów. To znaczy, ja generalnie skłaniam sie ku argumentacji wolnościowej, ale brakuje mi twardych dowodów. Gdyby takie istniały, że nie jest potrzebna ochrona konsumentów, to przyjąłbym je z wielką chęcią, może nawet z ulgą "Problem" w tym, że na serio ta ochrona wydaje mi się do pewnego stopnia zwiększająca efektywność rynku.
A jak sądzą inni użytkownicy tego Forum? Zapraszam do wymiany poglądów. Pytania poniżej.
1. Temat szeroko rozumianej ochrony konsumenta, norm bezpieczenstwa i tym podobnych. Kto na wolnym rynku będzie je ustalał? Np. w budownictwie. Zgodzicie się ze mna, ze normy dotyczące budownictwa, elektryczności itp nie są wziete z dupy, bo jakis biurokrata sobie tak wymyslił? To sa lata doświadczen inżynierów. Dlatego np. fundamenty nie robi się z betonu tylko żelbetonu, bo w przeciwnym razie po prostu by budynek się sam zawalił pod swoim ciezarem. Nie jestem akurat ekspertem w budownictwie. Ale np. w elektrotechnice normy jako takie nie są obligatoryjne, bo są określane jako zasady wiedzy technicznej. To znaczy, że nie trzeba się do nich stosować, ale szanujący się inżynier tego nie robi. Dlaczego? Bo jak jego radosna twórczość nawali to ostro za to beknie, a same normy zasadniczo są podstawą, mają SENS, standaryzują pewne mechanizmy tak, zeby wszystkim się później zyło lepiej,a przede wszystkim szybciej. Zatwierdzanie i odbiory mają na celu wyeliminowanie takich kwiatkow, jak byłem sam świadkiem, kiedy podczas odbierania oswietlenia ulicznego elektryk poprowadził przewod fazowy [z pradem] kablem o kolorze zoltozielonym. Oczywiscie to było nie do przyjęcia [nadmieniam, że chodzi o obiekt publiczny], bo norma mówi wyraźnie, że za zoltozielony mozesz złapac i nic nie ma prawa Ci się stac. Koles nie chciał tego wymienić i skończyło się na procesie, plus jakas draką z urzedem miasta, ale w końcu zrobiono jak trzeba, a to 5 min roboty.
2. Czy w przypadku wolnego rynku i zniesienia centralnych regulacji cały ciezar doprecyzowywania umów nie spadnie na sam dol, tj. na podmioty podpisujące umowe? Dzisiaj aby tego uniknac, trzeba jak najwięcej standaryzacji. Co zreszta dokonuje np. Komisja Europejska poprzez rożnego rodzaju normy i certyfikaty. Sa one niczym więcej jak definicjami niepodwazalnymi prawnie. Moje pytanie do Was: czy po zlikwidowaniu takich centralnych organow ustawodawczych i "normotworczych" nie powstanie przypadkiem jakis totalny chaos?
Przyklad: idziesz do sklepu i poprosisz o ser feta. Sprzedawca odkraja Ci kawalek i pakuje. Ty idziesz do domu i odkrywasz, ze ser ma inny smak niz sie spodziewales. Rozwścieczony wchodzisz w spor ze sprzedawca. Idziesz do sadu. Sprzedawca będzie się bronił, ze u niego w domu ser feta, ma wlasnie taki % mleka, a taki % wody. Bedzie sie bronil w dobrej wierze. Ty na to odpowiesz, ze przeciez wszyscy wiedza, iz zawartosc wody powinna byc wyzsza, bo Ty jestes przyzwyczajony do takiego smaku. Ty nie chciales kupic fety o tak malej zawartosci wody i sprzedawca Cie oszukal. No to nastepnym razem sprzedawca sera wywiesi dokladny sklad: % mleka, % wody. W ten wlasnie sposob powstaja umowy o 10k stron.
Takie "smaczki" przybieraja na znaczeniu w przypadku ogromnych kontraktow. Wtedy precyzyjne okreslenie dostawy 10 tys. ton sera feta 80% mleka, ma ogromne znaczenie. Roznice zwyczajowe moga kosztowac znacznie wiecej niz 1 kg feta. Nie wystarczy wtedy pogadac ze znajomymi. Straty moga siegac milionow $. Co wtedy zrobic? Kto jest gapa i pokrywa straty? Sprzedawca, ktory nie znal zwyczajow kupujacego? A moze kupujacy, ktory nie znal zwyczajow sprzedajacego?
Komu nalezy przyznac racje? Sprzedawcy fety, czy kupujacemu? Jak powinno sie zachowac panstwo (wladza sadownicza)?
3. Kto bedzie budowal koleje, mosty, autostrady? Sami pewnie wiecie, ze prywatne inicjatywy nigdy nie powstaja tam, gdzie koszty są ogromne, ryzyko niepowodzenia spore, a okres zwrotu z inwestycji niezmiernie długi. Nikomu nie bedzie się opłacało budowac np. nowych kolei, bo na zwrot inwestycji musiałby czekać kilkadziesiat lat.
Pozdrawiam