military
FNG
- 1 766
- 4 727
Każdy w życiu ma parę dziwnych zakrętów. Moim była praca przez rok w szkockim domu starców. Trochę lat już od tego czasu minęło, ale w sumie nikomu jeszcze o tym nie opowiadałem, więc tutaj wam trochę ponudzę, a jak chcecie, to wy ponudźcie o swoich zakrętach.
Krótkie wprowadzenie: jeden z większych/lepszych domów starców typu w Edynburgu, Salwejszyn Armi, około 40 rezydentów, średnia wieku: 98 (poważnie). Wszystko poniżej to prawda. Nie koloryzuję, bo nie muszę.
Obrazek, który najbardziej stamtąd pamiętam, to pokój z brązową podłogą - takie ogólne podsumowanie doświadczenia. Było to tak: akurat robiłem nocną zmianę - 10 godzin, podczas których w całym domu jest tylko dwoje opiekunów. Było może koło piątej rano - kiedy mija faza "zaraz nie wytrzymam, jebnę na podłogę i usnę" i zaczyna się faza "mógłbym nigdy nie spać".
Z jednego z pokoi przychodzi wezwanie na pager - no, w sumie na taki telefonik, ale i tak wykorzystywano go tylko do odbierania dzwonków od rezydentów. Idę sprawdzić, o co kaman (pewnie herbaty się zachciało), otwieram drzwi, a tam... gówno. Wszystko w gównie. Cała podłoga wysmarowana gównem. Gówno na łóżku, gówno na szufladzie, kawałki na ścianach. W łazience też gówno.
Rozglądam się z rozdziawioną japą w poszukiwaniu lokatorki - kręci się gdzieś między łazienką a szafą z potężnym klockiem w ręce, kompletnie zdezorientowana (demencja daje znać). Zauważa mnie, podchodzi do mnie, wystawia mi rękę z gównem pod nos i pyta: "where should I put it?". Takim tonem, jakby była w gościach i nie wiedziała, gdzie odłożyć brudny talerzyk.
Zachciało się jej srać, ale zapomniała co to za czynność. Narobiła na łózko, a że nie wiedziała, czym jest stolec, próbowała robić z nim różne rzeczy. Była noc, nie było sprzątaczy, więc musiałem to sprzątać razem z babką na zmianie. Dziś się z tego śmieję. Wtedy raczej przeklinałem.
Demencja, ludzie. Dziwna sprawa. Dużo ludzi z demencją, dużo historii do opowiedzenia, ale żeby nie popaść w monotonię, inna historyjka.
Otóż większość lokatorów to słodcy staruszkowie, naprawdę przyjemni ludzie, nawet jeśli przez większość czasu oderwani od rzeczywistości. Byli oni - i był też Ian, taka czarna owca, naprawdę skurwysyn, ok. 92 lata w owym czasie (sześć lat temu), metr pindziesiont w wysokim cylindrze, z wyglądu troll w okularach Jaruzela, z kępą włosów jak siano i z obleśną, niepraną nigdy czapeczką na głowie. Niepraną, bo jako jedyny był agresywny, odmawiał wszystkiego, a że kontaktował bardzo dobrze, to w końcu dyrekcja uznała, że gość może żyć jak chce i możemy zostawić go w spokoju.
Tylko że trzeba mu było zmieniać torbę do siuśków (taką co idzie rurka od cewnika), przynosić żarcie itp., więc trzeba było zaglądać do jego śmierdzącej nory. Czym śmierdzącej? Hmm... otóż Ian lubił się masturbować. Albo inaczej: nie lubił się nie masturbować - dlatego jako jedyny miał przy drzwiach dzwonek. Jeśli go nie użyłeś i od razu wszedłeś do pokoju, zastawałeś go z fujarą w dłoni. Sam nie miałem nieprzyjemności, ale Jane - taka fajna młoda koleżanka z ekipy, prosto z RPA, zawsze pod ręką laptop z jakimś filmem na nocną zmianę - popełniła kiedyś ten błąd. Opowiadała później z podziwem i obrzydzeniem, że Ian ma monstrualną pytę - wielką i grubą jak anakonda. Co by się zgadzało z opowieściami reszty ekipy.
Kobiet za młodu jednak Ian nie zadowalał, ponieważ był gejem. Dowiedziałem się o tym, kiedy przyszedłem zmienić mu worek na siuśki. Grzebię mu przy nodze, a on do mnie "eehhebleble" czy coś takiego. Spróbujcie zrozumieć sepleniącego stuletniego Szkota - rozgryzanie ich akcentu zajęło mi trochę czasu. Pytam: że co? A on wyraźnie mi powtarza z uśmiechem na ustach: I fancy you.
"Dzięki, nie jestem zainteresowany", odpowiedziałem i wyszedłem, czując się tak trochę bardzo głupio. Niby nic, niby mała rzecz: ot, zaniedbany stuletni gej mówi ci, że mu się podobasz; mimo wszystko to był jakby mój klient i poczułem się... no wyobraźcie sobie. Poza tym śmierdział wymęczonym kapucynem, a spodnie miał zaplamione spyrmą. I dywan. I łóżko. I cały jego pokój walił takim smrodem sera spod napleta.
Wspomniałem o incydencie mojej przełożonej, z którą się zakumplowałem - Liz, taka fajna młoda dziołcha prosto z Livingstone - w charakterze anegdoty, bo nie chciałem robić afery. Oczywiście wynikła afera. Najwyraźniej w UK takie rzeczy traktują bardzo poważnie. Dostałem dyspensę na usługiwanie Ianowi - a w zasadzie obiecali mi, że zrobią wszystko, żebym nigdy więcej nie miał z nim do czynienia. Jak teraz o tym myślę, może bali się pozwu o molestowanie w miejscu pracy albo coś. Mogłem korzystać...
Żeby nie było, że się wyzłośliwiam na stulatkach: lubiłem tę pracę. Lubiłem tych ludzi (większość). Ale jaka była ta praca, taka była - zawierała dużo elementów fekalnych i genitalnych oraz rzeczy, które pewnie niewtajemiczonego by zdziwiły, ale mnie przestały dziwić po jakichś dwóch tygodniach (np. wypadające odbyty). Ale o tym napiszę innym razem.
Krótkie wprowadzenie: jeden z większych/lepszych domów starców typu w Edynburgu, Salwejszyn Armi, około 40 rezydentów, średnia wieku: 98 (poważnie). Wszystko poniżej to prawda. Nie koloryzuję, bo nie muszę.
Obrazek, który najbardziej stamtąd pamiętam, to pokój z brązową podłogą - takie ogólne podsumowanie doświadczenia. Było to tak: akurat robiłem nocną zmianę - 10 godzin, podczas których w całym domu jest tylko dwoje opiekunów. Było może koło piątej rano - kiedy mija faza "zaraz nie wytrzymam, jebnę na podłogę i usnę" i zaczyna się faza "mógłbym nigdy nie spać".
Z jednego z pokoi przychodzi wezwanie na pager - no, w sumie na taki telefonik, ale i tak wykorzystywano go tylko do odbierania dzwonków od rezydentów. Idę sprawdzić, o co kaman (pewnie herbaty się zachciało), otwieram drzwi, a tam... gówno. Wszystko w gównie. Cała podłoga wysmarowana gównem. Gówno na łóżku, gówno na szufladzie, kawałki na ścianach. W łazience też gówno.
Rozglądam się z rozdziawioną japą w poszukiwaniu lokatorki - kręci się gdzieś między łazienką a szafą z potężnym klockiem w ręce, kompletnie zdezorientowana (demencja daje znać). Zauważa mnie, podchodzi do mnie, wystawia mi rękę z gównem pod nos i pyta: "where should I put it?". Takim tonem, jakby była w gościach i nie wiedziała, gdzie odłożyć brudny talerzyk.
Zachciało się jej srać, ale zapomniała co to za czynność. Narobiła na łózko, a że nie wiedziała, czym jest stolec, próbowała robić z nim różne rzeczy. Była noc, nie było sprzątaczy, więc musiałem to sprzątać razem z babką na zmianie. Dziś się z tego śmieję. Wtedy raczej przeklinałem.
Demencja, ludzie. Dziwna sprawa. Dużo ludzi z demencją, dużo historii do opowiedzenia, ale żeby nie popaść w monotonię, inna historyjka.
Otóż większość lokatorów to słodcy staruszkowie, naprawdę przyjemni ludzie, nawet jeśli przez większość czasu oderwani od rzeczywistości. Byli oni - i był też Ian, taka czarna owca, naprawdę skurwysyn, ok. 92 lata w owym czasie (sześć lat temu), metr pindziesiont w wysokim cylindrze, z wyglądu troll w okularach Jaruzela, z kępą włosów jak siano i z obleśną, niepraną nigdy czapeczką na głowie. Niepraną, bo jako jedyny był agresywny, odmawiał wszystkiego, a że kontaktował bardzo dobrze, to w końcu dyrekcja uznała, że gość może żyć jak chce i możemy zostawić go w spokoju.
Tylko że trzeba mu było zmieniać torbę do siuśków (taką co idzie rurka od cewnika), przynosić żarcie itp., więc trzeba było zaglądać do jego śmierdzącej nory. Czym śmierdzącej? Hmm... otóż Ian lubił się masturbować. Albo inaczej: nie lubił się nie masturbować - dlatego jako jedyny miał przy drzwiach dzwonek. Jeśli go nie użyłeś i od razu wszedłeś do pokoju, zastawałeś go z fujarą w dłoni. Sam nie miałem nieprzyjemności, ale Jane - taka fajna młoda koleżanka z ekipy, prosto z RPA, zawsze pod ręką laptop z jakimś filmem na nocną zmianę - popełniła kiedyś ten błąd. Opowiadała później z podziwem i obrzydzeniem, że Ian ma monstrualną pytę - wielką i grubą jak anakonda. Co by się zgadzało z opowieściami reszty ekipy.
Kobiet za młodu jednak Ian nie zadowalał, ponieważ był gejem. Dowiedziałem się o tym, kiedy przyszedłem zmienić mu worek na siuśki. Grzebię mu przy nodze, a on do mnie "eehhebleble" czy coś takiego. Spróbujcie zrozumieć sepleniącego stuletniego Szkota - rozgryzanie ich akcentu zajęło mi trochę czasu. Pytam: że co? A on wyraźnie mi powtarza z uśmiechem na ustach: I fancy you.
"Dzięki, nie jestem zainteresowany", odpowiedziałem i wyszedłem, czując się tak trochę bardzo głupio. Niby nic, niby mała rzecz: ot, zaniedbany stuletni gej mówi ci, że mu się podobasz; mimo wszystko to był jakby mój klient i poczułem się... no wyobraźcie sobie. Poza tym śmierdział wymęczonym kapucynem, a spodnie miał zaplamione spyrmą. I dywan. I łóżko. I cały jego pokój walił takim smrodem sera spod napleta.
Wspomniałem o incydencie mojej przełożonej, z którą się zakumplowałem - Liz, taka fajna młoda dziołcha prosto z Livingstone - w charakterze anegdoty, bo nie chciałem robić afery. Oczywiście wynikła afera. Najwyraźniej w UK takie rzeczy traktują bardzo poważnie. Dostałem dyspensę na usługiwanie Ianowi - a w zasadzie obiecali mi, że zrobią wszystko, żebym nigdy więcej nie miał z nim do czynienia. Jak teraz o tym myślę, może bali się pozwu o molestowanie w miejscu pracy albo coś. Mogłem korzystać...
Żeby nie było, że się wyzłośliwiam na stulatkach: lubiłem tę pracę. Lubiłem tych ludzi (większość). Ale jaka była ta praca, taka była - zawierała dużo elementów fekalnych i genitalnych oraz rzeczy, które pewnie niewtajemiczonego by zdziwiły, ale mnie przestały dziwić po jakichś dwóch tygodniach (np. wypadające odbyty). Ale o tym napiszę innym razem.