Życiowe zakręty

military

FNG
1 766
4 727
Każdy w życiu ma parę dziwnych zakrętów. Moim była praca przez rok w szkockim domu starców. Trochę lat już od tego czasu minęło, ale w sumie nikomu jeszcze o tym nie opowiadałem, więc tutaj wam trochę ponudzę, a jak chcecie, to wy ponudźcie o swoich zakrętach.

Krótkie wprowadzenie: jeden z większych/lepszych domów starców typu w Edynburgu, Salwejszyn Armi, około 40 rezydentów, średnia wieku: 98 (poważnie). Wszystko poniżej to prawda. Nie koloryzuję, bo nie muszę.

Obrazek, który najbardziej stamtąd pamiętam, to pokój z brązową podłogą - takie ogólne podsumowanie doświadczenia. Było to tak: akurat robiłem nocną zmianę - 10 godzin, podczas których w całym domu jest tylko dwoje opiekunów. Było może koło piątej rano - kiedy mija faza "zaraz nie wytrzymam, jebnę na podłogę i usnę" i zaczyna się faza "mógłbym nigdy nie spać".

Z jednego z pokoi przychodzi wezwanie na pager - no, w sumie na taki telefonik, ale i tak wykorzystywano go tylko do odbierania dzwonków od rezydentów. Idę sprawdzić, o co kaman (pewnie herbaty się zachciało), otwieram drzwi, a tam... gówno. Wszystko w gównie. Cała podłoga wysmarowana gównem. Gówno na łóżku, gówno na szufladzie, kawałki na ścianach. W łazience też gówno.

Rozglądam się z rozdziawioną japą w poszukiwaniu lokatorki - kręci się gdzieś między łazienką a szafą z potężnym klockiem w ręce, kompletnie zdezorientowana (demencja daje znać). Zauważa mnie, podchodzi do mnie, wystawia mi rękę z gównem pod nos i pyta: "where should I put it?". Takim tonem, jakby była w gościach i nie wiedziała, gdzie odłożyć brudny talerzyk.

Zachciało się jej srać, ale zapomniała co to za czynność. Narobiła na łózko, a że nie wiedziała, czym jest stolec, próbowała robić z nim różne rzeczy. Była noc, nie było sprzątaczy, więc musiałem to sprzątać razem z babką na zmianie. Dziś się z tego śmieję. Wtedy raczej przeklinałem.

Demencja, ludzie. Dziwna sprawa. Dużo ludzi z demencją, dużo historii do opowiedzenia, ale żeby nie popaść w monotonię, inna historyjka.

Otóż większość lokatorów to słodcy staruszkowie, naprawdę przyjemni ludzie, nawet jeśli przez większość czasu oderwani od rzeczywistości. Byli oni - i był też Ian, taka czarna owca, naprawdę skurwysyn, ok. 92 lata w owym czasie (sześć lat temu), metr pindziesiont w wysokim cylindrze, z wyglądu troll w okularach Jaruzela, z kępą włosów jak siano i z obleśną, niepraną nigdy czapeczką na głowie. Niepraną, bo jako jedyny był agresywny, odmawiał wszystkiego, a że kontaktował bardzo dobrze, to w końcu dyrekcja uznała, że gość może żyć jak chce i możemy zostawić go w spokoju.

Tylko że trzeba mu było zmieniać torbę do siuśków (taką co idzie rurka od cewnika), przynosić żarcie itp., więc trzeba było zaglądać do jego śmierdzącej nory. Czym śmierdzącej? Hmm... otóż Ian lubił się masturbować. Albo inaczej: nie lubił się nie masturbować - dlatego jako jedyny miał przy drzwiach dzwonek. Jeśli go nie użyłeś i od razu wszedłeś do pokoju, zastawałeś go z fujarą w dłoni. Sam nie miałem nieprzyjemności, ale Jane - taka fajna młoda koleżanka z ekipy, prosto z RPA, zawsze pod ręką laptop z jakimś filmem na nocną zmianę - popełniła kiedyś ten błąd. Opowiadała później z podziwem i obrzydzeniem, że Ian ma monstrualną pytę - wielką i grubą jak anakonda. Co by się zgadzało z opowieściami reszty ekipy.

Kobiet za młodu jednak Ian nie zadowalał, ponieważ był gejem. Dowiedziałem się o tym, kiedy przyszedłem zmienić mu worek na siuśki. Grzebię mu przy nodze, a on do mnie "eehhebleble" czy coś takiego. Spróbujcie zrozumieć sepleniącego stuletniego Szkota - rozgryzanie ich akcentu zajęło mi trochę czasu. Pytam: że co? A on wyraźnie mi powtarza z uśmiechem na ustach: I fancy you.

"Dzięki, nie jestem zainteresowany", odpowiedziałem i wyszedłem, czując się tak trochę bardzo głupio. Niby nic, niby mała rzecz: ot, zaniedbany stuletni gej mówi ci, że mu się podobasz; mimo wszystko to był jakby mój klient i poczułem się... no wyobraźcie sobie. Poza tym śmierdział wymęczonym kapucynem, a spodnie miał zaplamione spyrmą. I dywan. I łóżko. I cały jego pokój walił takim smrodem sera spod napleta.

Wspomniałem o incydencie mojej przełożonej, z którą się zakumplowałem - Liz, taka fajna młoda dziołcha prosto z Livingstone - w charakterze anegdoty, bo nie chciałem robić afery. Oczywiście wynikła afera. Najwyraźniej w UK takie rzeczy traktują bardzo poważnie. Dostałem dyspensę na usługiwanie Ianowi - a w zasadzie obiecali mi, że zrobią wszystko, żebym nigdy więcej nie miał z nim do czynienia. Jak teraz o tym myślę, może bali się pozwu o molestowanie w miejscu pracy albo coś. Mogłem korzystać...

Żeby nie było, że się wyzłośliwiam na stulatkach: lubiłem tę pracę. Lubiłem tych ludzi (większość). Ale jaka była ta praca, taka była - zawierała dużo elementów fekalnych i genitalnych oraz rzeczy, które pewnie niewtajemiczonego by zdziwiły, ale mnie przestały dziwić po jakichś dwóch tygodniach (np. wypadające odbyty). Ale o tym napiszę innym razem.
 
D

Deleted member 427

Guest
Człowieku napisz o tym książkę. Ale nie jakiś nudny dokument o umieraniu czy poszukiwaniu sensu życia nad grobem, ale horror. Dziejący się w domu starców. Nie przypominam sobie czegoś takiego. A bardziej serio: szacun - ja nie wiem, czy mógłbym wykonywać taką robotę. W sensie podcierać dupy obcym ludziom.
 
OP
OP
military

military

FNG
1 766
4 727
Jane to w ogóle był ciekawy przypadek: młode, ładne dziewczę - białaska z RPA, która żyła w domu otoczonym drutem kolczastym, żeby nie włamywali się Murzyni. Klęła jak szewc, paliła trawę na przystankach autobusowych i generalnie potrafiła być wredną suczą, ale lubiła Polaków, bo miała chłopaka-Polaka, więc się nieźle nam pracowało.

W ogóle ludzi z Afryki poznałem od groma. Była kolejna białaska - Lorraine - z Zimbabwe; koło czterdziestki, przy kości, wesoła i przyjemna. Była farmerką, aż przyszli Murzyni od Mugabego z kałachami i maczetami i wygonili ją z całą rodziną z farmy. Przyjechała do UK i pracowała w domu starców, i ciągle mówiła, jak to będzie fajnie, jak wróci na swoją farmę. Mugabe ma się dobrze, więc podejrzewam że nie wróciła.

Było też, oczywiście, sporo Murzynów z Afryki (w sensie: nie urodzili się w UK). Tacy ludzie z agencji, których wynajmowano, jak ktoś zachorował i nie było zmiennika. Panowała opinia, że Murzyni to lenie śmierdzące - nie zgadzam się. Wprawdzie robili tak mało, jak to możliwe (tzn. tylko to, co absolutnie niezbędne), ale robili to bez narzekania ani ociągania. Byli uprzejmi i spokojni. Generalnie mam z nimi miłe doświadczenia.

Nie to co pieprzone białasy. Na szkoleniu była ze mną taka jedna szkocka Krysia. Imienia nie pamiętam, ale wyglądała jak Krysia. Miła jak cukierek, dopóki się nie dowiedziałem że za plecami mnie obgaduje, bo przyjeżdżam i zabieram Szkotom miejsca pracy. Zwolniła się po tygodniu - zbyt ją męczyła praca w domu starców. Oh, well... Była też inna Krysia w ekipie - tak samo; niby bardzo uprzejma, a pod koniec mojego stażu podpierdoliła mnie do dyrekcji, że nie używam rękawiczek przy noszeniu pieluch. Co oczywiście było kłamstwem, no bo kurwa, no, poważnie? Jako że byłem jednym z najlepszych pracowników, od razu mi szefowie powiedzieli, że wiedzą, że to nieprawda, ale zostało zgłoszone i muszą mi dać pisemną naganę. Sucz podpieprzyła mnie w ostatnich tygodniach pracy tylko po to, żebym odszedł z zabrudzonym kontem.

Pracownicy to temat niezbyt ciekawy, więc na tym go zakończę. Później poopowiadam wam jeszcze o sraniu i oglądaniu erotycznych horrorów o 2 nad ranem.
 

tomislav

libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy!
4 777
12 985
Kurna Heniek, zostaję zalogowany na forum i czekam na c.d.
Military, pisz, będą lajki. I tak masz bilans, że nie ma chuja we wsi.
 
OP
OP
military

military

FNG
1 766
4 727
Wypadające odbyty, ha, śmieszna sprawa.:) Pierwsza w nocy z niedzieli na poniedziałek, przeziębienie, gorączka, bezsenność, pocę się jak świnia, dziecko nie chce spać (dziękuję opatrzności za bezsenność) - odbyty to temat jak znalazł na taką sytuację.

No więc pewnego razu zostaję wezwany do jednej z babć - imienia już nie pamiętam (jeden z niewielu przypadków [EDIT: Grace, herbata z mlekiem bez cukru, shortcake na deser, kurwa, kiedyś nauczyłem się preferencji żywieniowych 40 ludzi i większość pamiętam do dziś]); w każdym razie babcia chuda jak kijek, o posturze pytajnika. Stoi przy klopie, opierając się na balkoniku, a jej tyłka wystaje taki jakby mięsny, żylasty, śliski wór wielkości piłki do siatkówki. Widziałem coś takiego po raz pierwszy, więc dzwonię po Liz, bo ja pierdolę. Nie to, żebym spękał czy coś - jestem raczej ciekawski i trudno mnie obrzydzić (inaczej bym tam nie pracował), a gdybym nie był takim pieprzonym leniem, pewnie zostałbym lekarzem. No ale jak z dupy komuś wypada dorodne haggis, to sam nie będę sobie z tym radzić.

Okazało się, że to prolapse, czyli wypadanie odbytu. Po prostu flaki ci wychodzą przez dupę. Zwykle ma to wielkość może piłki do tenisa, ale w przypadku tej babci - malutkiej i chudziutkiej, praktycznie bez mięśni - wypadło znacznie więcej. Na szczęście to było dla niej bezbolesne, no i łatwo temu zaradzić - namaczasz szmatkę zimną wodą, przykładasz do wypadniętej części i sama się wchłania. Co prawda nie wiedziałem, że to w ogóle możliwe, ale luzik. To nic w porównaniu z babcią w agonii, o której opowiem innym razem.

Jeśli macie ochotę, oto i wypadający odbyt:

image.php
 
Ostatnia edycja:

tomislav

libnet- kowidiańska tuba w twojej piwnicy!
4 777
12 985
Nie to, żebym spękał czy coś - jestem raczej ciekawski i trudno mnie obrzydzić (inaczej bym tam nie pracował), a gdybym nie był takim pieprzonym leniem, pewnie zostałbym lekarzem.
Też mnie trudno zniesmaczyć, chociaż jest kilka rzeczy...
Jeśli jesteś leń, to ja podwójny - również miałem zamiar skończyć jako lekarz (chirurg). Zacząłem nawet ryć do egzaminu, ale po pewnym czasie popierdoliłem sprawę, uznawszy, że położę się na matmie :(

W sumie spoko. Ja mam teraz robotę, moja Żona siedzi obok i też pracuje, więc czekam na kolejne wpisy. W sumie to ciężko będzie wyjechać w tym wątku z zakrętem życiowym, który przebije to, co napisałeś. Straszliwie boję się śmierci (hardkorowo w nic pozagrobowego nie wierzę, poza aktywnością nadtlenku wodoru w komórkach), więc niejako się oswajam poprzez podobne sprawy, albo tak mi się wydaje.
 
OP
OP
military

military

FNG
1 766
4 727
Ja już spróbuję się przespać - dziecko jakimś cudem usnęło - więc rzucę zakrętem obocznym. Jak wyjechaliśmy z dziewczyną, a obecną żoną do Szkocji, to pojechaliśmy w ciemno - bez żadnej ustawionej pracy. Pomyśleliśmy, że coś się znajdzie. Zanim trafiłem do domu starców, przez jakiś miesiąc pracowałem w jebutnie wielkiej fabryce żarcia. Mięsa głównie. Było tam zimno jak jasna cholera, codziennie wracałem do domu w spodniach sztywnych od masła albo tłuszczu, od stania nogi wchodziły do dupy, a na dodatek pracowałem z Polakami. Bo ogólnie tam było od groma przyjezdnych - Brytole pełnili tylko funkcje przywódcze (tzn. od majstra wzwyż).

Polacy. O kurwa, Polacy. Powiedzmy, że spośrod wszystkich taśm, które operowały w fabryce, to była JEDYNA, która miała problemy z wyrobieniem normy. Czesi obok napierdalali jak roboty, innym też dobrze szło, ale Polacy zawsze ostatni, zawsze pod groźbą wyrzucenia. Współpraca z tymi kmiotami wyglądała tak: pierwsze osoby na taśmie napierdalają tyle tacek, ile się da, bo łatwo położyć tackę na taśmie więc chcą pokazać, jak szybko potrafią to robić. Kolejne osoby mają nakładać składniki zestawu (tu parówka, tam pulpet, tam kiełbaska). Najgorzej idzie na końcu, bo nie dość, że parówki trudniej ułożyć niż okrągłe klopsy, to jeszcze wszystko poprzednie się rozjeżdża i trzeba przytrzymać i ułożyć od nowa. Tacek coraz więcej, połowa nieuzupełniona, jesteś tym zawalany, no nie ma chuja - nie wyrobisz.

Czesi rozumieją, że nie na tym to polega, żeby wszyscy napierdalali szybko jak mogą, ale żeby pracować równomiernie - Polacy tego pojąć nie mogą. Taśma staje co kilka minut, odpadów cała masa. Za każdym zatrzymaniem produkcji zjawia się jeden z bossów i opierdala, że każda przerwa kosztuje tyle a tyle. Każdy zwala winę na każdego, przestoje trwają, a kiedy boss odchodzi, praca jest wznawiana i zaczyna się to samo. W międzyczasie Polaczki opowiadają sobie, jak to się najebali za ostatnią wypłatę albo ile krzynek łiskacza kupią za tygodniówkę.

Swoją drogą, kiedyś wyjebano parę osób za to, że nie myły rąk po wyjściu z kibla. Reakcja Polaczków: [z przejęciem] "ej, dobra, to teraz naprawdę musimy myć ręce".
 
D

Deleted member 427

Guest
W takim razie na chuj ustawili Polaczków przy jednej taśmie? Jak ja pracowałem przy taśmie w fabryce mikrofalówek w Panasonicu (Walia, Cardiff), to Brytole rozstawiali nas małymi grupkami przy różnych taśmach na różnych stanowiskach - na tyle daleko od siebie, żebyśmy nie mogli się komunikować w czasie roboty. Najwyżej w hierarchii stali żółci - oni tylko chodzili po hali i nadzorowali robote. Z żadnym Murzynem nie pracowałem (w ogóle mało Murzynów widziałem podczas pobytu na Wyspach). Pracowałem z ciapatym (spoko), Szkotem (spoko), Tajwańcem (spoko) i Irlandczykiem (ciągle najebany przychodził do roboty, ale ogólnie też spoko).
 

Voy

Active Member
386
242
też byłem parę lat temu na wyspach pracować w pracy dla debili - ciąłem pietruszki do odpowiedniego rozmmiaru na taśmie produkcyjnej. Zasadniczo taśma produkcyjna charakteryzowała się tym że miała z 400-500 m długości - na początku przyjeżdżała ciężarówka wypełniona warzywem, zrzuała całość do wieliego pojemnika z wodą, pietruszki śmigały ileśtam metrów w wodzie, gdzie automatycznie były czyszczone, potem podjeżdżało w miejsce gdzie dokadnie pracowałem, tzn na kawałek taśmy gdzie było z 30 osób, które przycinały te pietruszki do odpowiedniego rozmiaru. Po przepracowanym dniu też czułem nogi w dupie, z tym że nie miałem spodni uwalonych tłuszczem czy masłem, zamiast tego pomimo rękawiczek całe ręce jebały mi tymi cholernymi warzywami. Ale to akurat średnio istotne, bo chodziło mi o skład etniczny pracujących, otóż na całej hali były dwie taśmy, które nadzorował angol, szefami bezpośrednimi taśm byli polacy (z tym że oni też normalnie zapierdalali na tych taśmach, tylko że jeszcze mieli prawo nas opierdalać jak coś spieprzymy i dostawali za to trochę wyższą pensję) - a niżej w hierarchii byli zwykli robole, w tej liczbie i ja, a poza mną na mojej taśmie było z 4 cyganów ze słowacji, dwóch murzynów, a reszta, tj z 20-25 osób to same polaczki cebulaczki. Ci ludzie byli po prostu niesamowici - poza już wymienionym standardowym chwaleniem się jak się nawalili to poza szefowom charakteryzowali się min. totalnym brakiem znajomości angielskiego, pomimo że część z nich siedziała tam od 2004 roku (ja tam byłem w 2010 - więc przez 6 lat nie nauczyli się słowa po angielsku, w rezultacie z uber bosem na taśmie gadałem tyko ja i szefowa), co miało o tyle zabawne konsekwencje że kilka razy dostałem "robotę" na pół dnia, która wymagała ode mnie tylko stania ze stoperem i mierzenia czasu przepływu produktu przez taśmę, bo potrafiłem się porozumieć z angolami-szefami. Albo czasem wysyłali mnie jako emisariusza o coś się spytać angoli, ja się pytałem a ci debile stali za mna jak chłopy pańszczyźniane.
Inną ciekawą rzeczą o polaczkach było to gdzie mieszkali [nie pamiętam dokładnie cen wynajmu w UK, więc ceny wymyślę - chodzi mi jedynie o proporcję cen, pokazującą stopień popierdolenia tych ludzi]. Otóż ja mieszkałem u kumpla, który wynajmował taki standardowy brytyjski "domek" szeregówkę, mającą mały ogródek, żywopłot, dwa piętra i szalone 60m kwadratowych, dom ten był w dzielnicy totalnie średniej - bo niby robotnicza, ale jednocześnie relatywnie bezpieczna i bez ciapaków. Jedyny minus był taki że z rana musiałem zapierdalać z buta jakiś kilometr do roboty (bo o 4 rano pobudka, a o tej godzinie tam jeszcze nie jeździły autobusy). I taki domek z trzema pokojami kosztował go miesięcznie 200 funtów. Natomiast polaczky mieszkali w najchujowszej dzielni w Nottingham, gdzie codziennie w nocy były jakieś polsko-murzyńsko-ciapolskie burdy, na wszystkich ulicach na kilometr jebało kozą (nie żartuję) i generalnie było tam spore ryzyko wpierdolu. I taki polaczek wynajmował w tej dzielni sobie pokój za 120-130 funtów. Jak tylko usłyszałem o tym to zacząłem ich wypytywać dlaczego, skoro w lepszej dzielnicy jest i lepiej (capitan obvious) i relatywnie taniej - wynając domek w trzech i koszty są niższe od takiego pokoju. Argument mnie przebił - bo wtedy trzebaby wstawać do roboty pół godziny wcześniej...

w sumie ta robota nie była dla mnie jakimś życiowym zakrętem - jedynie może przekonała mnie że nigdy więcej pracy fizycznej. Jedyne co mnie bardzo zszokowało to kontakt z tamtejszym odpowiednikiem urzędu skarbowego. Idę tam z moją ówczesną kobietą, wchodzimy do budynku i nie bardzo możemy się odnaleźć, więc podchodzi do nas uśmiechnięty pracownik, wypytuje co potrzebujemy i leci po papiery dla nas. Wróciliśmy z nimi do domu i próbowaliśmy wypełnić, ale papierkologia jak wiadomo pełna jest nowomowy, więc gdzieś z połową nie daliśmy sobie rady. Zatem następnego dnia powrót do urzędu w drzwiach wita nas jakiś angol-pracownik i znów z uśmiechem pyta w czym może nam pomóc - opisaliśmy więc problemz wypełnieniem papierów, a ten wziął nas na stronę, usadził przy stoliczku i wypełnił za nas te papiery. Było to jakieś pół roku po moim pierwszym zetknięciu z US w Polsce - nie mogłem się nadziwić różnicom przez kilka tygodni.
 

simek

Well-Known Member
1 367
2 119
w sumie ta robota nie była dla mnie jakimś życiowym zakrętem - jedynie może przekonała mnie że nigdy więcej pracy fizycznej.
Ja życiowego zakrętu jeszcze nie miałem i bardzo się z tego cieszę, a skoro w tym temacie dzielimy się wspomnieniami po dziwnych pracach, to ja we wszystkie 3 licealne wakacje budowałem i remontowałem nasze polskie drogi. Jak przypomnę sobie jakąś anegdotkę wartą opisu, to się podzielę, a na razie powiem, że robota była w 100% zgodna ze stereotypowym myśleniem o polskim budowniczym dróg: zawalanie terminów, spanie w godzinach pracy, wykonywanie roboty tak, że wiadomo, że jebnie za parę dni/tygodni/miesięcy, picie i prowadzenie w godzinach pracy: po kryjomu jak i wspólnie z kierownikami, podkradanie materiałów na własny użytek, osobno płatne fuchy w czasie pracy, spowodowanie wypadków przez olewanie roboty, chodzenie na dziwki w godzinach pracy - ciężko wyobrazić sobie jakiś przypał na budowie, którego przez te kilkanaście miesięcy nie byłbym świadkiem albo uczestnikiem :)
Inna kwestia, że organizacja była tak zła, jak to tylko możliwe i czasami jak się majster uwziął, to trzeba było cały dzień kopać tą przysłowiową dziurę w ziemi, którą na koniec dnia zasypała koparka - to wtedy postanowiłem sobie, że nigdy więcej fizycznej roboty o której kształcie nie decyduję (bo grzebać we własnym ogródku, albo pomalować własny pokój to z chęcią). Niby mógłbym żyć tak jak wtedy, bo kasa nie była zła, odpowiedzialności zero, a rzadko wracałem totalnie wykończony do domu, jednak świadomość bezsensowności, marnotrawstwa czasu, kijowego planowania by mnie wykończyła.
 

pampalini

krzewiciel słuszności, Rousseaufob
Członek Załogi
3 585
6 850
Człowieku napisz o tym książkę. Ale nie jakiś nudny dokument o umieraniu czy poszukiwaniu sensu życia nad grobem, ale horror. Dziejący się w domu starców. Nie przypominam sobie czegoś takiego.
Bubba Ho-Tep i Kokon (chociaż to s-f, a nie horror). W sumie oba humorystyczne.
 
C

Cngelx

Guest
Jedyne co mnie bardzo zszokowało to kontakt z tamtejszym odpowiednikiem urzędu skarbowego. Idę tam z moją ówczesną kobietą, wchodzimy do budynku i nie bardzo możemy się odnaleźć, więc podchodzi do nas uśmiechnięty pracownik, wypytuje co potrzebujemy i leci po papiery dla nas. Wróciliśmy z nimi do domu i próbowaliśmy wypełnić, ale papierkologia jak wiadomo pełna jest nowomowy, więc gdzieś z połową nie daliśmy sobie rady. Zatem następnego dnia powrót do urzędu w drzwiach wita nas jakiś angol-pracownik i znów z uśmiechem pyta w czym może nam pomóc - opisaliśmy więc problemz wypełnieniem papierów, a ten wziął nas na stronę, usadził przy stoliczku i wypełnił za nas te papiery. Było to jakieś pół roku po moim pierwszym zetknięciu z US w Polsce - nie mogłem się nadziwić różnicom przez kilka tygodni.

Mam zupełnie przeciwne doświadczenia (w sensie w PL bez problemów, w UK do dupy), więc to chyba żadna reguła...
 
OP
OP
military

military

FNG
1 766
4 727
Jeszcze jedna opowiastka z domu starców, bo próbuję pracować, ale kurwa nie mogę, nie potrafię myśleć z grypą czy innym gównem, za to przypominają mi się te wszystkie sytuacje, o których już prawie zapomniałem.

Na piętrze, w pokoju wciśniętym do rogu, mieszkał Neil - najmłodszy z rezydentów. Miał może koło 50, był całkiem sprawny fizycznie, ale jakiś czas temu miał wypadek. Uszkodzenie mózgu, demencja. Powiedzmy, że facet bardzo wolno myślał. Sformułowanie zdania zabierało mu masę czasu - zwykle zanim skończył je powiedzieć, zapominał, co było na początku. Potrafił się zawiesić i np. utknąć przy poręczy, bo ją chwycił i nie wiedział, jak puścić. Smutny przypadek.

Zanim zacząłem się nim zajmować, ostrzegali mnie żebym uważał - podobno facet robi się agresywny, a że młody i sprawny, potrafi pizgnąć ze sporą mocą. No dobra, pomyślałem, nie będę go wkurwiał. Okazało się, że Neil jest najłagodniejszym człowiekiem świata, a żeby go tak wkurwić, żeby cię uderzył, trzeba naprawdę się wysilić. Oczywiście szkocka ekipa robiła to z wprawą - bo nie mieli do niego cierpliwości. Wszystko robił ekstremalnie powoli, każdy ruch trzeba było zapowiadać i czekać, aż do niego dotrze. Dla mnie żaden problem - jestem generalnie bardzo cierpliwym człowiekiem, dlatego szybko przydzielili mi Neila i w zasadzie zajmowałem się nim tylko ja (na swoich zmianach of kors).

Facet był niesamowicie sympatyczny i zabawny - co prawda w niezamierzony sposób i ze względu na swoją ułomność, ale nie będę ściemniał, że ta praca to sama powaga i full szacunek do wszystkiego.

Kiedyś pomagałem mu w sraczu; utknął znowu z ręką na poręczy. Tłumaczę mu: Neil, zrobimy tak: najpierw wstaniesz z klopa, potem puścisz rękę, potem pielucha, potem spodnie. W takiej kolejności. Neil zaczyna analizować - móżdży nad tym dobrych pięć minut, marszczy czoło, próbuje pojąć o co chodzi, a w końcu patrzy na mnie, przytakuje i mówi z pełną powagą: "rozumiem twoją logikę".

* * *

Nocna zmiana. W domu starców - praktycznie pustym. Dwoje opiekunów łącznie ze mną. 40 osób pod opieką. Przygaszone światła na długich korytarzach koloru łososiowego, z dywanem przypominającym ten ze Lśnienia. Było to creepy as fuck, jak zwykło się mówić, no a że umarły tu setki ludzie, były i opowieści o duchach. Wzięły się stąd, że czasami na przykład było słychać kroki dochodzące z piętra - szedłeś sprawdzić, a wszyscy śpią w łóżkach, tak jak ich położyłeś. Żeńska część ekipy była spękana w takich momentach. Wbrew pozorom był powód do bycia spękanym. To był Edynburg, w którym nie było najbezpieczniej na świecie. W domu było sporo wartościowych rzeczy i zdarzały się włamania, a złodzieje się nie pierdolili i zdarzyło się, że grozili np. nożem. Mnie się nigdy nie zdarzyło, ale generalnie jakieś ryzyko było. Zwykle jednak nocna zmiana polegała na tym, żeby podać wieczorny posiłek, później pozbierać graty i trzy razy w nocy sprawdzić, czy wszystko w porządku. Rano robimy briefing dla nowej zmiany. W przerwach oglądamy w telewizji My Name Is Earl, Takeshi's Castle i jakieś chujowe horrory co je puszczają o 2 w nocy. Jeszcze się wkręciłem w St. Elsewhere - telenowelę szpitalną z Denzelem. Fajna.:)

Tylko że czasem nie było tak fajnie.

Była w domu taka babcia, na którą wołaliśmy Deenie. Alexandrina. Bardzo dystyngowana, nienaganne maniery, uprzejma, zadbana, a przy tym pogodzona ze swoim stanem. Co jakiś czas mówiła, że luzik, ona się nie przejmuje, może umierać w każdej chwili.

Byłem na nocnej zmianie, kiedy zaczęła. Wyła praktycznie przez całą noc, więc trzeba było do niej przychodzić. Gorączka, jakiej jeszcze nie widziałem - okłady na całe ciało, zwłaszcza na obolałe krocze. Do tego babcia jakby zassała się do środka - po prostu skóra opadała między kośćmi. I ryki, że nie chce umierać, że diabeł na nią czeka i inne takie przyjemności. W międzyczasie musisz mieć oko na pozostałych, a tej akurat nocy jedna z babć postanowiła próbować uciec i trzeba było kursować między jedną a drugą.

Standardy opieki wyznacza zachowanie mojej partnerki tej nocy. Babcia wyje "i don't wanna die", na co koleżanka Tracy (którą poza tym lubiłem za efektywność, byliśmy zgranym zespołem i wymiataliśmy na nockach, dzięki czemu mieliśmy dużo czasu na filmy) odpowiada udawanym słodkim, a w rzeczywistości jadowitym głosem: "ale przecież mówiłaś, że chcesz umrzeć". Trochę mnie to zbiło z tropu.

Zmiana się skończyła, poszedłem do domu, skurwysyńsko zmęczony. Dzień później na miejsce Deenie mieliśmy już kolejną lokatorkę, którą poznaliśmy w dość dziwny sposób. Nocna zmiana - cisza. Nagle słyszymy że ktoś gra jakąś powolną klasykę na pianinie. Lorraine prawie się zesrała ze strachu, bo duchy.

Okazało się, że gdzieś tam w sali dziennej w rogu upchnięte jest pianino, które znalazła nowa babcia - nauczycielka muzyki.
 

Voy

Active Member
386
242
jeszcze jeden potyw z polaczkami mi się przypomniał: generalnie sprawa wyglądała tak że dostawało się wypłatę jakoś w czwartek wieczorem na konto, a w piątek do domu przychodził paycheck z wykazem godzin przepracowanych, nadgodzin itp. I pewnego razu moja ówczesna dostała jakieś 40 funtów za mało, następnego dnia patrzymy - nie naliczyli jej w ogóle nadgodzin za ten tydzień, co było słabe. W poniedziałek więc gadamy rano z polaczkamy do kogo iść żeby upomnieć się o zaległą kasę, a ci na nas wielkie oczy i rzucają tekstami typu "to normalne, mnie też robili na x godzin" i "ej, nie idźcie, bo was za to wyrzucą z roboty". No kurwa wyobraźcie sobie takie skurwienie - angol robi ich w chuja na kasę, a ci nawet boją się o te pieniądze upomnieć. Naturalnie problem został rozwiązany dość szybko - poszliśmy do szefa hali, opierdoliliśmy go (dosłownie, niejeden fuck w tej rozmowie poleciał), ten stwierdził że sprawdzi na nagraniach, a potem moja ex dostała zaległą kasę.
 

Hitch

3 220
4 872
Ostatnia praca mojego starego to było cieciowanie w domu starców. Kiedyś opowiadał jak raz na nocnej zmianie był tylko on i dwie pielęgniarki. Paru pensjonariuszom coś odjebało i zachowywali się mniej więcej jak zombie. Jęczeli, wyli, jeden napierdalał tępo chodzikiem w oszklone drzwi, za którymi owe pielęgniarki srały pod siebie ze strachu :)

Z życiowych zakrętów mogę wymienić dostanie się do swojego mieszkania po różnistych rodzinno-prawnych perturbacjach. Ogólnie samo wejście nie było problemem, choć z bratem i paroma kolegami z "weekendowego żołnierzowania" niemal zrobiliśmy z tego zajęcia z czarnej taktyki z czyszczenia pomieszczeń :)

Niemal, bo ostatecznie nikogo w środku nie było. Ale, wiadomo - warto się spodziewać najgorszego, kiedy od jakiegoś czasu dochodzą cię słuchy, że mieszkanie stoi otwarte. I w istocie takie było. Drzwi niedomknięte, więc można było zastać tam jakichś żuli. Żuli nie było, za to stan lokum można podkreślić jednym słowem - rozpierdolone. Nie, nie był to bałagan. Ono było rozpierdolone. Podłogi zerwane, na ścianach tapety porwane w sposób nienadający się do naprawienia i zmuszający do kompletnej renowacji. Kable ze ścian powyrywane, kafelki w kuchni i łazience porozbijane (oczywiście co druga, żeby trzeba było zmienić całość jak najmniejszym wysiłkiem życzliwej osoby, która opuszczała mieszkanie). Kibla nie ma, wanny nie ma, zlewu czy kranu w kuchni nie ma. Wszędzie syf, butelki po wódzie, w przedpokoju wyryte w ścianie "DUPA" i ogólnie chujnia.

A mi właśnie kończy się umowa o stancję :)

Przyszły tydzień-dwa kimałem na betonie z plecakiem jako poduszką i butelką po coli jako orężem przeciwko diabelskim pomiotom wyłażącym z rury po kiblu. Odlewałem się u znajomych, a po zmroku w krzakach za blokiem. Ze sraniem był największy problem, więc starałem się to robić jak najrzadziej i jak już musiałem to w ruch szły worki na śmieci, iście jogińskie pozy podczas rozkminiania jak się do tego zabrać, żeby się nie upierdolić (nigdy nie srałem wcześniej na kucaka - haha, kurwa, pozwijcie mnie), a potem szybki kurs do śmietnika w poczuciu dyshonoru, jakiego nie zaznałem wcześniej ani później. Wodę do remontu i sprzątania przynosiłem w siatkach wypełnionych butelkami po mineralce zasponsorowanych przez znajomych, częstokroć bez nakrętek. Sanitaria powoli wracały do wyposażenia, a i remont nabierał rozpędu. Aż nie zadzwonili ze spółdzielni - "Hola, hola"! Na nieruchomości jest takie zadłużenie, że ówczesnemu dziewiętnastolatkowi eksplodowała głowa.

Zadłużenie spłacane w bólu wyrzeczeń i burczenia w brzuchu po to by zaraz z pięć, jak nie więcej, banków stwierdziło, że w swojej wielkiej mądrości pożyczali alkoholikowi kasę, którą rzecz jasna teraz (znaczy się wtedy) muszę im oddać...:)
 
Ostatnia edycja:
OP
OP
military

military

FNG
1 766
4 727
Była w domu starców babcia o imieniu Marjorie, w skrócie Mary - wyższa ode mnie o głowę, cięższa o jakieś 50 kg, z wiecznie obandażowanymi słoniowymi nogami, chodząca z użyciem balkonika, który musiał wytrzymywać takie ciśnienia, że niewiele brakowało, żeby zaczęły się wytrącać z niego diamenty. Z twarzy trochę jak Jerzy Stuhr, ale starszy i jeszcze bardziej zniszczony.

Z Mary problem był taki, że miała formę demencji, która objawiała się zachowywaniem się jak dziecko. Jak pierwszy raz widzicie coś takiego, trudno uwierzyć, że taka osoba nie udaje. Zdrabnianie słów, płacz o byle gówno, przekomarzanie się. Babka potrafiła nawet odwinąć komuś w złości. Rozumiecie? 185 cm, ze 130 kg, łapa jak ramię koparki - jak wam taki ktoś odwinie, nie wstaniecie przez tydzień. Rada była taka, żeby Mary nie wkurwiać, ale Mary wkurwiała się o byle co. A najbardziej wkurzały ją zatwardzenia, które miała bez przerwy, bo obżerała się jak świnia (bawiąc się przy tym sztuczną szczęką i obrzydzając absolutnie wszystkich na sali obiadowej).

Znów schodzę na tematy fekalne, ale cóż - do tego w dużej mierze sprowadzała się ta robota.

Ok, zatwardzenia Mary. Otóż zatwardzenia Mary były epickie, o czym przekonałem się, kiedy znalazłem za jej łóżkiem poupychane kulki stolcowe wielkości kul bilardowych - i podobnie twarde. Powaga, kobieta wyciągała z dupy kamienie. Rzuciłbyś w kogoś - mógłbyś zabić. Były tak twarde, że nawet nie zostawiały zabrudzeń. Było to na swój sposób imponujące.

Zwróćcie uwagę, że napisałem "wyciągała z dupy". Zatwardzenia miała tak potężne, że czasem, wkurzona, po prostu wkładała sobie rękę w odbyt i wyszarpywała takiego klopsa. Robiła to przeważnie w łóżku, przed zaśnięciem, kiedy nie chciało jej się ruszać do kibla - stąd kolekcja, na którą się natknąłem.

Jak można się domyślić, nikt nie lubił zajmować się Mary - i nic dziwnego, bo była to osoba ekstremalnie uciążliwa i wredna. Takie duże dziecko, wielka gruba idiotka. Tak ją wszyscy postrzegali i tak traktowali. Przyznam się, że ja też, ale to chyba jej przypadek zmienił mój sposób postrzegania wszystkich rezydentów. Otóż dowiedziałem się, że zanim Mary stała się wkurwiającym zdziecinniałym wielorybem, pomagała ludziom - prowadziła sierociniec, działała charytatywnie, ogólnie całe życie poświęciła na takie sprawy. W ramach prywatnej Armii Zbawienia, więc nawet wy liby się nie dojebiecie.:)

Inaczej zacząłem patrzeć na tę kobitę - tak, żeby nie widzieć tego złośliwego gnoma, ale, no wiecie, całą osobę. Tym kim była i kim się stała. W końcu ona też kiedyś była młoda, taka jak ja wtedy, miała jakieś plany czy marzenia, w swoim czasie wykonywała bardzo podobną pracę do mojej ówczesnej - a strzał z bata później była ociężałą staruszką z demencją. Gdzie twoja młodość, kurwo? To właśnie takie spojrzenie na tych ludzi sprawiło, że miałem do nich nieskończenie dużo cierpliwości.
 
Do góry Bottom