Rząd przyjacielem dzieci

D

Deleted member 427

Guest
Tego uczą w szkołach podstawowych:

Rząd jest jak wielka rodzina. Rodziny dbają o swoje dzieci i robią wszystko, by zapewnić im bezpieczeństwo, opiekę zdrowotną, wykształcenie oraz wolność do tego, by cieszyć się życiem. Rodziny tworzą i egzekwują prawa, a gdy te prawa są łamane, nakładają kary. Rząd robi to samo dla obywateli.

[Government is like a nation's family. Families take care of children and make sure that they are safe, healthy and educated, and free to enjoy life. Families make and enforce rules and give appropriate punishments when rules are broken. Government does these things for its citizens, too.]

http://video.foxnews.com/v/2643761138001/elementary-students-taught-that-government-is-your-family/
 
OP
OP
D

Deleted member 427

Guest
military, to samo, ale w innej wersji:

Jeśli odmówisz płacenia niesprawiedliwych podatków, skonfiskują ci własność. Jeśli spróbujesz bronić swojej własności, zostaniesz aresztowany. Jeśli będziesz stawiał opór podczas aresztowania, spałują cię. Jeśli będziesz się bronił przed spałowaniem, zastrzelą cię. Procedury te znane są pod nazwą Rządów Prawa.

-- Edward Abbey

[If you refuse to pay unjust taxes, your property will be confiscated. If you attempt to defend your property, you will be arrested. If you resist arrest, you will be clubbed. If you defend yourself against clubbing, you will be shot dead. These procedures are known as the Rule of Law.]
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Urzędnicy jak zwykle wszystko pochrzanili...

Chcieli dać córce na imię Nutella
Dzisiaj, 27 stycznia (18:26)
Francuski sąd odrzucił wniosek rodziców, którzy chcieli swojej córce dać na imię "Nutella". O sprawie informuje serwis BBC.
Sędzia uznał, że proponowane przez rodziców imię to nazwa popularnego kremu orzechowo-czekoladowego często spotykanego w kuchniach Francuzów, dlatego też uczyniłoby z ich córki obiekt drwin.

"W interesie dziecka nie jest, by miało imię, które może prowadzić jedynie do kpin" - powiedział.
Na rozprawie nie było rodziców dziewczynki, dlatego sędzia polecił, by zamiast "Nutella" dano jej na imię "Ella".

Francuscy rodzice mogą dowolnie nazywać swoje dzieci, jednak urzędnicy mają prawo zgłaszać do sądu rodzinnego przypadki - ich zdaniem - zbyt finezyjnych imion.

Oczyma wyobraźni już widziałem te scenki rodzajowe w rodzaju ulicznych zaczepek z pytaniami w stylu: "Nutella, lubisz w kakao?" Taki kawał potencjalnego folkloru popsuli!
 

Rōnin

School of Hard Knocks
26
117
Sędzia też dobry - sam wybrał imię :)

Natomiast w artykule o tym, jest odniesienie do innej ciekawej sprawy (trochę offtop);

'French dog owner forced to change pet names which 'make people think of Hitler and Eva'
Unnamed owner agrees to change their names of American Staffordshire Terriers "Itler" and "Iva" to "Ilisa" and "Isio 4" after local mayor refused to sign dogs licence

Hmm, to takiego pewnie kazaliby odstrzelić;
917-05-wha-2271-jn.jpg


Bonus;
France has a laissez-faire attitude to naming animals but there is one exception: you cannot call a pig Napoleon, due to a law aimed at preserving the image of the Emperor which remains on the statute books.
 
Ostatnia edycja:

workingclass

Well-Known Member
2 131
4 151
Natomiast w artykule o tym, jest odniesienie do innej ciekawej sprawy (trochę offtop);

'French dog owner forced to change pet names which 'make people think of Hitler and Eva'
Unnamed owner agrees to change their names of American Staffordshire Terriers "Itler" and "Iva" to "Ilisa" and "Isio 4" after local mayor refused to sign dogs licence

Hmm, to takiego pewnie kazaliby odstrzelić;
917-05-wha-2271-jn.jpg


Bonus;
France has a laissez-faire attitude to naming animals but there is one exception: you cannot call a pig Napoleon, due to a law aimed at preserving the image of the Emperor which remains on the statute books.

Nie mówiąc juz o takim kocie:)
zwierzaki_z_wasami_16.jpeg
 

FatBantha

sprzedawca niszowych etosów
Członek Załogi
8 902
25 736
Jak wiadomo za Hitlera rząd był największym przyjacielem dzieci. Organizował dla nich mnóstwo rozrywek na świeżym powietrzu, zajęć harcerskich, a nawet odbierał je jakimś podludziom z gorszych ras, którzy nie byli ich godni...

Dzieci porwane przez III Rzeszę bez prawa do odszkodowań
Zrabowane dzieci
Środa, 4 lipca (13:37)
Według niemieckiego sądu, dzieci porwane i poddane germanizacji nie mają prawa do odszkodowania. Ofiary chcą odwołać się od tej decyzji. Przymusowej germanizacji w III Rzeszy były poddane setki tysięcy polskich dzieci.

Sąd Administracyjny w Kolonii, do którego w 2015 roku wpłynął pozew ze stowarzyszenia "Zrabowane dzieci - porwane ofiary", pisze w uzasadnieniu wyroku, że bez wątpienia ofiarom "poprzez przymusową germanizację zostały wyrządzone znaczne krzywdy".

Sąd zauważa jednak, że nie jest tą instancją, która może dodać kolejne kategorie ofiar do tych, którym już przysługuje prawo do odszkodowań. A są to wedle rządowych wytycznych osoby prześladowane przez nazistów "z powodu swoich społecznych lub osobistych zachowań lub z racji szczególnych cech osobistych (jak np. upośledzenie umysłowe)". Zdaniem sądu porwane i siłą germanizowane dzieci nie należą do tej grupy. Sąd odwołał się do odmowy, jaką ofiary dostały w 2013 roku od ministerstwa finansów. Urzędnicy tłumaczyli w niej, że ofiary porwań i przymusowej germanizacji "nie były prześladowane z racji swojego zachowania lub cech".

Hermann Lüdeking i Christoph Schwarz ze stowarzyszenia "Zrabowane dzieci - zapomniane ofiary", są rozgoryczeni decyzją sądu. - To wielka niesprawiedliwość, co się wtedy działo, tym ludziom wyrządzono wielką krzywdę. Zależy mi na tym, by uznano ich za ofiary i przyznano odszkodowania - mówi Christoph Schwarz w rozmowie z Deutsche Welle. Schwarz jest nauczycielem i historykiem-hobbystą, który od kilkunastu lat angażuje się w upamiętnienie ofiar nazistowskich rabunków i przymusowej germanizacji.

Chodzi o uznanie cierpień
Działa ramię w ramię z Hermannem Lüdekingiem, który jako dziecko został porwany z Łodzi, a następnie wychowany w niemieckiej rodzinie. Lüdeking czuje się poszkodowany, bo po dziś dzień nie zna swojej prawdziwej tożsamości, zaś jego przybrana matka nigdy nie traktowała go jak prawdziwego syna. - Oni czekają na to, że wszyscy wymrzemy. Nie chodzi mi o pieniądze, kwota jest nieważna, chodzi tylko o to, by uznali naszą krzywdę oraz to, że byliśmy ofiarami - mówi Lüdeking.

W imię aryjskiej rasy
82-latek jest jednym z tysięcy dzieci, których Niemcy porywali z Polski i innych krajów okupowanych przez III Rzeszę. Celem było zasilanie "aryjskiej rasy" i realizacja poleceń szefa SS Heinricha Himmlera, który postanowił "ściągać germańską krew ze wszystkich zakątków świata, rabować ją i kraść, gdzie to tylko będzie możliwe". Chodziło o to, by siłą zmuszać dzieci do nauki niemieckiego i wcielając do niemieckich rodzin, robić z nich Niemców.

Miało to służyć pomnażaniu liczebności niemieckiego narodu. Do germanizacji wybierano przede wszystkim dzieci o jasnych włosach i niebieskich oczach, a także spełniające inne kryteria "aryjskości", jak na przykład rozmiary czy proporcje różnych części czaszki. Niemieccy urzędnicy porywali dzieci z domów, na ulicach, podczas akcji pacyfikacyjnych na przykład na Zamojszczyźnie oraz - to częsty proceder - z sierocińców.

0007GHUHOVFIAXS8-C122-F4.png

Blok dziewczęcy w niemieckim obozie pracy dla dzieci polskich przy ul. Przemysłowej w Łodzi. Za dziewczętami widoczna jest ich nadzorczyni, Genowefa Pohl vel Eugenia Pol (od 1945 r.). Sądzona w Łodzi w latach 1972-1974 i skazana na 25 lat więzienia. /Keystone /Getty Images
Tysiące porwanych dzieci
Taki los spotkał Hermanna Lüdekinga, który w momencie porwania miał niespełna 6 lat i nazywał się Roman Roszatowski. Fałszywą metrykę z nowym imieniem i nazwiskiem wystawił mu dopiero Lebensborn - nazistowska organizacja zajmująca się przymusową germanizacją porwanych dzieci przy użyciu brutalnych metod. Roman trafił w 1942 roku do ośrodka Lebensbornu w Kohren-Sahlis pod Lipskiem, do którego zgłaszały się niemieckie rodziny chcące przyjąć pod dach "dzieci ze Wschodu". Tak nazywano zrabowane dzieci, by nie mówić o rabunkach i tuszować zbrodnie. Niemieccy opiekunowie mieli myśleć, że przyjmują pod opiekę dzieci folksdojczów w krajach okupowanych przez Rzeszę. Dlatego dzieci musiały mówić po niemiecku i zapomnieć o swoich polskich korzeniach. Do ośrodka, w którym przebywał Roman, zgłosiła się Maria Lüdeking, prosząc o przyznanie jej chłopca, bo jej syn poległ na froncie. Jako zasłużona działaczka nazistowskiego Związku Niemieckich Dziewcząt miała prawo wybrać sobie dowolne dziecko. Wybór padł na Romka, który później stał się Hermannem Lüdekingiem.

Poszukiwanie własnej tożsamości
Maria Lüdedking nigdy nie chciała powiedzieć, czy i co wie na temat jego biologicznych rodziców. Hermann po dziś dzień nie wie, kim byli. Przez większość dorosłego życia zmagał się z tym pytaniem, na które - pomimo poszukiwań - nie znalazł odpowiedzi. Uważa, że odszkodowanie należy się zrabowanym dzieciom nie tylko za wyrywanie ich z naturalnego środowiska i brutalne traktowanie w ośrodkach Lebensbornu, ale także za szkody moralne wynikające z wieloletnich zmagań w poszukiwaniu własnej tożsamości. - Mam 82 lata i nadal nie wiem, kim jestem - mówi.

Walenie w mur biurokracji
Od lat wspólnie z Christophem Schwarzem, nauczycielem z Fryburga, walczą o uznanie ofiar przez niemieckie państwo. Ministerstwo finansów stwierdziło w 2013 roku, że los ten "był udziałem wielu rodzin i był skutkiem strategii wojennej", że przymusowa germanizacja "nie miała w pierwszej kolejności na celu unicestwienia ani pozbawienia wolności jednostki, lecz jej pozyskanie dla własnych korzyści" Rzeszy, zaś całość wpisywała się w "ogólne losy wojenne". MSZ Niemiec powołało się z kolei na liczbę zaledwie 250 dzieci, które miały być porwane z Europy Wschodniej. To liczba padająca w procesach norymberskich, w których uniewinniono sprawców tych porwań. Drastycznie różni się od dzisiejszych szacunków historyków, którzy mówią o liczbie od 50 do 200 tysięcy.

Wieloletnie milczenie
Zdaniem Schwarza niemieccy politycy nie chcą rozgrzebywać przeszłości i obawiają się, że temat germanizacji otworzy kolejne puszki Pandory, jak choćby uwikłanie Jugendamtów w działalność nazistowskiego reżimu. Uważa, że każda kolejna negatywna opinia sądu lub urzędu to dodatkowa trauma dla ludzi, którzy i tak przez całe życie czuli się mniej wartościowi przez fakt, że nie znają swojej prawdziwej tożsamości.

Po negatywnej opinii sądu w Kolonii Schwarz nie zamierza składać broni. Także Lüdeking chce walczyć. Po rozprawie w sądzie, gdy sprawa po raz kolejny nabrała rozgłosu, zgłosiło się do niego dwóch adwokatów, którzy chcą go wspierać, rezygnując z honorarium. Lüdekinga nie stać byłoby na opłacenie prawników. - Nie poddam się, będę działać - zapowiada.

* * *
Od września 2017 roku dziennikarze Deutsche Welle i Interii w ramach cyklu "Zrabowane dzieci" prezentowali losy ludzi, którzy w dzieciństwie stali się ofiarami polityki germanizacyjnej prowadzonej przez hitlerowskie Niemcy. Wedle szacunków polskich historyków los ten mógł dotknąć nawet 200 tysięcy polskich dzieci. Dziś czują się zapomniani. Są jedyną grupą ofiar III Rzeszy, która przez niemiecki rząd nie została uznana za ofiary ani nie dostała odszkodowania.
 
Ostatnia edycja:

pawlis

Samotny wilk
2 420
10 187
Wiedeń. Zakaz podwożenia dzieci do szkoły działa. Znamy wyniki pilotażu

2018122713164020180910SchulstraeVereinsgasseFotoMobilitaetsagenturWienChristianFuerthner53.jpg_678-443.jpg

fot. Mobilitaetsagentur Wien/Christian Fuerthner
W stolicy Austrii zakończył się pilotażowy projekt "Schulstraße”. Wprowadzony tymczasowo zakaz prowadzenia aut w pobliżu szkoły spełnił swoje zadanie. Rodzice i lokalne władze opowiedziały się za jego kontynuowaniem a chęć zamknięcia przyszkolnych ulic zgłaszają kolejne placówki i lokalne władze.

Przed szkołą podstawową Vereinsgasse w 2. Dzielnicy Wiednia od 10 września do 2 listopada prowadzono pilotażowy projekt "Schulstraße" czyli szkolnej ulicy. W dniach nauki między godziną 7:45 a 8:15 wprowadzono zakaz prowadzenia pojazdów samochodowych, motocykli i innych pojazdów mechanicznych w celu uniknięcia niebezpiecznych sytuacji drogowych. Funkcjonowanie nowego rozwiązania było na bieżąco oceniane i analizowane przez specjalistów z zakresu ruchu drogowego.

"Schulstraße"

– Tymczasowy zakaz jazdy przed szkołą wyraźnie przyczynił się do zwiększenia bezpieczeństwa dzieci – mówi Petra Jens, pełnomocniczka miasta ds. komunikacji pieszej z wiedeńskiej Agencji Mobilności, a zarazem inicjatorka projektu. – Znacznie mniej dzieci zostało przywiezionych do szkoły samochodem, a zamiast tego przyjechały hulajnogą, rowerem lub przyszły pieszo – dodaje.

Na prośbę rodziców, szkoły oraz władz dzielnicy ulica Vereinsgasse pozostaje ulicą szkolną. Kolejne dwadzieścia szkół już zgłosiło swoje zainteresowanie udziałem w projekcie. – Wszyscy rodzice chcą Schulstrasse – mówi przewodnicząca dzielnicy Uschi Lichtenegger. Szkolna ulica została pozytywnie przyjęta przez dzieci, rodziców, kierownictwo szkoły i sąsiadów – podkreśla.

Obecnie w dni powszednie od 7:45 do 8:15, na ulicy Vereinsgasse obowiązuje zakaz ruchu pojazdów mechanicznych. Oprócz znaków zakazu jazdy, które zwracają uwagę kierujących na "szkolną ulicę", jest ona także blokowana z użyciem barierek, co okazało się niezbędne do pełnego wyegzekwowania zakazu.

20181227131519wykresytekstwieden.jpg

Jak dzieci dostawały się do szkoły w placówkach, które podlegały pilotażowi

Pilotaż został więc przekształcony w trwałe rozwiązanie, które będzie wprowadzane w kolejnych częściach Wiednia. Kolejne wiedeńskie szkoły chcą pójść za przykładem Vereinsgasse. Do miasta wpłynęło już ponad 20 zapytań od przedstawicieli szkół z prośbą o utworzenie "ulicy szkolnej". Możliwości ich wdrażania są obecnie analizowane. Zainteresowani przedstawiciele szkół lub dzielnic mogą kontaktować się z Agencją Mobilności w Wiedniu. Zapytania o projekt pilotażowy wpłynęły także z takich miast jak Kraków, Berlin czy Montreal także zainteresowanych poprawą bezpieczeństwa dzieci i nawyków transportowych mieszkańców.

Obecnie w Wiedniu funkcjonuje ok. 300 szkół podstawowych więc objęcie nowym programem całego miasta zajmie trochę czasu. Warto także zauważyć, że hulajnogi elektryczne i rowery z napędem traktowane są jak zwyczajne rowery i można nimi dostać się pod samą szkołę.

Nie tylko bezpieczeństwo

Władze Wiednia od wielu lat stawiają na promocję ruchu pieszego i poprawę bezpieczeństwa pieszych. W obowiązującej strategii mobilności miejskiej zapisano też, że do roku 2025 na ekologiczne sposoby poruszania się (pieszo, rowerem, transportem publicznym) ma przypadać 80% podróży. W roku 2013 w strukturach miasta powołano jednostkę odpowiedzialną za działania w tym zakresie, czyli wspomnianą wcześniej Agencję Mobilności. Jednym z jej najważniejszych zadań jest dalsza promocja chodzenia i zdrowego poruszania się po mieście – wiele działań jest przy tym nakierowanych na najmłodszych, wśród których promowane są korzystne dla zdrowia sposoby poruszania się.

– Obecnie ok. 1/5 dzieci jest do szkół podwożona przez rodziców. Nie zaskakuje, że podobna liczba uczniów ma nadwagę. Do tego nauczyciele wskazują, że wielu podopiecznych ma problemy z opanowaniem roweru. To właśnie do nich najbardziej chcemy dotrzeć i im pokazać, że chodzenie czy dojazd do szkoły na rowerze może znacząco poprawić zdrowie – wyjaśniała w rozmowie z Transportem Publicznym kilka miesięcy temu Petra Jens.
 
Do góry Bottom